poniedziałek, 16 stycznia 2012

Alec Covin „Wilki Fenrydera”

Kłopot z „Wilkami Fenrydera” polega na tym, że... i się zacięłam. To może inaczej – Covin pisze pod Kinga: łączy thriller z horrorem, próbuje mocno zarysować psychologiczne cechy swych bohaterów, pisze ciekawie i dobrze. A jednak...
„Wilki...” są powieścią o strachu. Nie przed duchami, zombie czy innymi dziwnymi istotami. Nie. Chodzi o strach głęboko zakorzeniony w ludzkiej psychice. Ktoś boi się szczurów, ktoś inny – rekina i dalej w ten deseń. Nic w sumie nowego. „Wilki...” są również powieścią o tajemnicy i radzeniu sobie z trzymaniem języka za zębami przez lat kilkadziesiąt. Oczywiście ktoś musi się wygadać i tym samym zapoczątkować lawinę wydarzeń. Mamy więc strach, tajemnicę, plus tajne stowarzyszenie, a wszystko to dzieje się gdzieś w zapomnianym przez Boga miasteczku Luizjany. Ale diabeł tkwi w szczegółach i na takowych Covin się wykłada. Dodaje agentów FBI, tajemniczego gangstera, dziwaczny atrybut „Wilków” i całość robi się zagmatwana i pokręcona. W sumie na koniec brakuje tylko kosmitów.
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz