wtorek, 29 grudnia 2015

Georges Simenon „Maigret i oporni świadkowie”

Georges  Simenon,  Maigret  i  oporni  świadkowie,  Czytelnik,  Warszawa  1969,
160 s.

Ktoś zabił członka rodziny Lachaume, właścicieli firmy założonej w 1817 r., teraz będącej na granicy bankructwa. Nikt z domowników nic nie słyszał. Nikt nic nie wie. Przystawiona do okna drabina sugeruje, że sprawcą był ktoś z zewnątrz.

Stary, dobry Simenon powrócił. „Maigret i oporni świadkowie” to książka niewielka objętościowo acz w pełni zadawalający gusta fanatyków kryminału. Ponura atmosfera listopadowych dni, podupadająca rodzina wciąż żyjąca świetlaną przeszłością, zawiść i chciwość, zdrada i egoizm. Maigret musi stawić czoła nie tylko świadkom, którzy nie są skorzy do współpracy, ale też nowemu, młodemu sędziemu Angelot.
W „Opornych świadkach” liczy się klimat. Szarość i zimno listopadowych dni, z którymi Maigret walczy popijając grog. Wielki, zaniedbany dom i biszkopty Lachaume, których młodsi współpracownicy inspektora nie znają i nigdy nie próbowali. I fakt, że z sześciorga domowników nikt nie słyszał strzału. W tej opowieści Simenon kreśli obraz podupadłej burżuazji, dawno minionej świetności, którą żyją domownicy, mrzonek o odbudowaniu firmy za wszelką cenę. Każde słowo wychodzi z ust domowników niechętnie, nie mają ochoty współpracować z policją, trwają w stuporze nie przyjmując do wiadomości faktu, że wszystko wskazuje na to, że mordercą jest ktoś z nich.
Rozwiązanie, do którego dochodzi Maigret jest równie ponure, jak cała ta zubożała familia i jej obecne życie.
Moja ocena: 4.5

wtorek, 22 grudnia 2015

Georges Simenon „Wariatka Maigreta”

Georges Simenon, Wariatka Maigreta, Czytelnik, Warszawa 1976, 152 s.

Komisarz Maigret nie znalazł czasu dla pewnej starszej pani, która przez kilka dni czekała na niego cierpliwie pod biurem. To był błąd. Później mógł poznać już tylko jej dziwną rodzinę i jeszcze dziwniejszych partnerów tejże... Zakończenie nietypowe dla kryminałów, nie tylko tych o Maigrecie.

Zdejmując z półki podkowiańskiej biblioteki trzy nieczytane dotąd kryminały Georges’a Simenona z komisarzem Maigretem cieszyłam się jak łysy na widok grzebienia. A po kilku godzinach radość moja była już o wiele mniejsza. Może to ja wyrosłam z Simenona, bo czytałam go głównie w podstawówce, a może faktycznie „Wariatka Maigreta” jest jednym ze słabszych kryminałów...
Właściwie tylko początek jest ciekawy. Kobieta jest przekonana, że ktoś chce ją zabić. Zależy jej na rozmowie z Maigretem, ten jednak podsyła jej jednego z młodszych policjantów. Kobieta nie rezygnuje i dość szybko wszyscy w gmachu na Quai des Orfèvres mówią o niej per „stara wariatka Maigreta”. Dzień później wątpliwości inspektora, czy porozmawiać ze staruszką, przestają mieć znaczenie, bo pani de Caramé zostaje zamordowana.
Śledztwo prowadzone przez Maigreta toczy się niespiesznie, inspektor głównie przepytuje ludzi, a w wolnych chwilach wstępuje na piwo lub wino. Ciągnie się ta opowieść ślamazarnie, potem Simenon wprowadza jeszcze przedstawicieli przestępczości zorganizowanej (nie lubię), dziwne to jakieś wszystko, wydumane. Koniec jest rozczarowujący. Dziwaczny.
Moja ocena: 1

poniedziałek, 14 grudnia 2015

John Boyne „Chłopiec w pasiastej piżamie”

John Boyne, Chłopiec w pasiastej piżamie, Replika, Zakrzewo 2007, 202 s.

Wstrząsająca historia pięknej przyjaźni na przekór złu szalejącej wojny.
Dwóch chłopców i dwa światy... Obaj urodzili się w tym samym dniu, miesiącu i roku, ale los traktował ich do pewnego czasu zupełnie inaczej. Bruno, syn niemieckiego oficera, żyje podczas wojny, prawie w ogóle jej nie doświadczając, nie mając świadomości, że ona trwa tuż obok, pochłania ofiary. Szmul, syn żydowskiego zegarmistrza, zna wojnę od tej najgorszej, najbardziej nieludzkiej strony. To ona odebrała mu spokojne dzieciństwo, bezpieczeństwo, przyszłość oraz członków rodziny.
Spotkanie chłopców ma wymiar symboliczny. Odbywa się na granicy dwóch światów. Okazuje się, że przekroczenie jednego z nich powoduje, że stają się równi, ale na pewno nie szczęśliwsi, a może jednak?

Zdecydowanie największe rozczarowanie 2014 roku. Nie potrafię pojąć fenomenu tej książki ani zachwytów nad nią. Książka skierowana jest do młodzieży, która o Holokauście najczęściej wie tyle, ile przez przypadek przyswoi sobie na lekcjach historii. Młodzieżą przestałam być już jakiś czas temu, o Holokauście też wiem nieco więcej niż napisano w podręcznikach i być może dlatego męczyła mnie ta opowieść strasznie.
„Chłopiec w pasiastej piżamie” to bardzo odautorska impresja na temat koszmaru obozów koncentracyjnych, przedstawiająca fakty tak, aby ładnie się wpasowały w tekst, przy czym dbałość o szczegóły jest doprawdy swobodna. Miało być doniośle i symbolicznie. I tak jest, a ponadto: nużąco i infantylnie. Wydaje się, że Boyne sam niewiele wie o rzeczywistości obozowej: drutów można swobodnie dotykać, są miejsca w obozie niewidoczne dla strażników, dziesięciolatki mogą swobodnie chodzić po terenie obozu i spędzać długie godziny nie niepokojone przez strażników, pasiaki są łatwo dostępne, a do komory gazowej wszyscy wchodzą ubrani. Autor przykrawa wszystko tak, by pasowało mu do opowieści, a fakty historyczne uważa za kwestię drugo- czy nawet trzeciorzędną, bo sam temat jest na tyle nietykalny, że książka jest „skazana na sukces” (i film też, bo przecież przyświeca mu wielka idea: ku przestrodze pokoleniom).
Mnie osobiście ta książka znudziła, a bohaterowie wydali się niewiarygodni i ubodzy językowo. Wielkie rozczarowanie. Niech sobie inni zachwycają się utworem Boyne’a, choć naprawdę nie rozumiem czym tu się można zachwycać. Ja osobiście odradzałabym lekturę, bo „Chłopiec w pasiastej piżamie” nijak ma się do rzeczywistości obozowej, bezczelnie natomiast żeruje na dramacie milionów ofiar hitlerowskich Niemiec.
Moja ocena: 0.5

niedziela, 13 grudnia 2015

Sasza Hady „Trup z Nottingham”

Sasza Hady, Trup z Nottingham, Oficynka, Gdańsk 2013, 421 s.

Nick, spokojny i nieśmiały policjant, zostaje zwabiony w pułapkę przez mordercę. By rozwikłać zagadkę, wciela się w rolę fikcyjnego detektywa Alfreda Bendelina, badającego morderstwo Waltera Darringtona, właściciela znanego wydawnictwa. Z pomocą swojego najlepszego przyjaciela Ruperta poznaje motywy zbrodni i w imię sprawiedliwości staje w szranki z mordercą.

Sasza Hady a bardziej swojsko – Aleksandra Motyka napisała jak dotąd dwa kryminały o Nicku Jonesie aka Alfredzie Bendelinie. Mnie do rąk trafiła druga część, której akcja rozgrywa się w Nottingham. I prawdę mówiąc, pierwszej części szukać nie będę.
Niby wszystko zgrabnie i ładnie, ale jakoś tak bez bigla. Postaci są barwne (chwilami zbyt barwne), powodów do zbrodni wiele (aż nazbyt wiele), fakty mieszają się z pogłoskami, plotkami, co sprawia, że książka się rozrasta, acz na tym nie zyskuje. Nie bawiły mnie ciotki głównego bohatera (chyba miało być dowcipnie), nie podobały mi się niedopowiedzenia (panna/pani Hady aka Motyka obiecała kilka wyjaśnień w kolejnym tomie przygód Jonesa aka Bendelina, zajęła się jednak czym innym i kolejnych przygód nie ma, odpowiedzi takoż), nie poddałam się angielskiemu klimatowi lat osiemdziesiątych, bo go po prostu nie czułam.
Przeczytałam, oddałam do biblioteki i tyle.
Moja ocena: 2

piątek, 11 grudnia 2015

Katherine Webb „Dziedzictwo”

Katherine Webb, Dziedzictwo, Insignis, Kraków 2012, 508 s.

Trwa surowa zima. Po śmierci babki Erica Calcott i jej siostra Beth wracają do Storton Manor, imponującej rezydencji w południowej Anglii, gdzie jako dziewczynki spędzały wakacje. Przeglądając rzeczy babki, Erica wraca wspomnieniami do dzieciństwa... Rozmyśla o Henrym, kuzynie, którego tajemnicze zniknięcie ze Storton Manor odcisnęło piętno na całej rodzinie. Erica postanawia rozwikłać zagadkę; pragnie pozbyć się duchów przeszłości i sprawić, by Beth mogła w końcu zaznać spokoju. Gdy Erica zagłębia się w dzieje swojej rodziny, odkrywa sekret, który wiedzie ją do Ameryki przełomu wieków, pewnej pięknej dziedziczki i przeklętej, jałowej ziemi. Kiedy przeszłość i teraźniejszość zaczynają się zbiegać, Erica i Beth muszą stawić czoła dwóm straszliwym zdradom i dziedzictwu, jakie po sobie pozostawiły.

Debiut Katherine Webb to niemal klasyczne „czytadło”. Z akcentem na „niemal”, bowiem Angielka pokusiła się o zagranie na nosie konwencji i „Dziedzictwo” nie kończy się wymiotnym happy endem, jakby autorka chciała czytelnikom przekazać komunikat: „Nie ma szczęśliwych zakończeń, jest tylko opowieść zakończona w pewnym momencie.” Katherine Webb nie stara się oszukać czytelników i wmówić im, że z chwilą odkrycia rodzinnych tajemnic siostry Erica i Beth będą żyły długo i szczęśliwie, bo tak nie będzie. Miną tygodnie nim oswoją się z nowo nabytą wiedzą i będą potrafiły odnieść ją do siebie.
A rodzinne tajemnice są dwie. Zagadkowa fotografia ich prababki Carol i zaginięcie kuzyna – dość paskudnego chłopaka. Webb snuje swą opowieść na dwóch płaszczyznach: przeszłej i teraźniejszej. Już pierwsze strony zaczynają się mocnym akcentem: kobieta otulająca niemowlę poszewką poduszki i prawie zdecydowana na popełnienie dzieciobójstwa w ostatniej chwili wybiera mniej dramatyczne rozwiązanie. Poznając stopniowo życie Carol, coraz trudniej czuć do niej sympatię. Wystawiona na różne próby, poddaje się, ugina i impulsywnie daje upust swemu egoizmowi, za który płacą inni: ludzie jej życzliwi acz obcy, a potem i jej rodzina. Podążanie za łatwiejszym życiem w starym angielskim dworze byłoby godne pochwały, bo kto nie chce żyć łatwiej i wygodniej, ale postępowanie Carol budzi narastający niesmak i irytację. Jej porażki odbijają się na córce, która staje się równie niesympatyczna jak matka. Brak jest w rodzinie Calcottów miłości, oddania i szczerości. Jest za to milczenie i apatia, które oddziałują również na siostry będące głównymi bohaterkami.
„Dziedzictwo” napisane jest z rozmachem: czytelnik podróżuje na bezkresne prerie Oklahomy początków XX wieku, poznaje losy Indian, zwiedza ówczesny Nowy Jork i Londyn, chroni się w starym angielskim dworze, spotyka Cyganów... Wszystko opisane z pietyzmem i dbałością o szczegóły. Dobra, inteligentna rozrywka.
Moja ocena: 4.5

Stephen King „Pan Mercedes”

Stephen King, Pan Mercedes, Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2014, 575 s.

Mroźnym świtem, w przygnębiającym mieście na Środkowym Zachodzie setki zdesperowanych bezrobotnych ludzi stoi w kolejce w oczekiwaniu na targi pracy. Bez ostrzeżenia, samotny kierowca skradzionego Mercedesa przebija się przez tłum rozjeżdżając niewinnych, następnie cofa się i uderza ponownie. Osiem osób zostaje zabitych, piętnaście rannych. Zabójca ucieka.
Kilka miesięcy później w innej części miasta, emerytowanego gliniarza o nazwisku Bill Hodges nadal prześladuje nierozwiązana zbrodnia. Gdy otrzymuje on list od kogoś nazywającego siebie „sprafcą”, w którym nadawca grozi jeszcze bardziej diabolicznymi atakami, Hodges wybudza się ze swojego przygnębiającego, pustego życia na emeryturze, zdecydowany powstrzymać kolejną tragedię.

Wiele było szumu wokół „Pana Mercedesa” Stephena Kinga, przy czym wielki nacisk kładziono na to, że King debiutuje jako twórca powieści detektywistycznej. W sumie zagadki i tajemnice są w większości jego utworów, zazwyczaj też są logicznie i błyskotliwie wyjaśniane, więc z kryminałem King powinien był poradzić sobie śpiewająco.
A mnie jednak nie zachwycił. Bo ja nie lubię, kiedy osoba mordercy wprowadzana jest prawie na początku książki. Wolę się domyślać (często źle), typować i głowić nad rozwiązaniem zagadki. Tego u Kinga właściwie nie ma. Czytelnik z góry wie kim jest „sprafca” i większość książki to albo zwichrowane myśli psychopaty, albo coraz bardziej rozpaczliwe próby detektywa, żeby go namierzyć. Jednocześnie całość napisana jest dosadnie, barwnie i ciekawie, czyli dość typowo dla Kinga. Nie rażą klisze, psychopata jest dopracowany do najmniejszego szczegółu i gdyby cała opowieść pisana byłaby z jego perspektywy, pewnie okazałaby się jeszcze lepsza, bo chociaż w „Panu Mercedesie” żadnych istot nadprzyrodzonych nie ma, to nie znaczy, że nie ma się czego bać. Tym razem King opisuje zło, jakie istnieje w człowieku od zawsze, jego chęci do bezsensownych zbrodni, brak poczucia moralności, ba! przyjemność czerpaną z nikczemności! Ale niedosyt pozostaje. Podobnie jak wysoko postawiona poprzeczka, bo ostatecznie King nie pisze od wczoraj, potrafi zachwycić czytelnika i tak samo potrafi go zirytować obniżaniem literackich lotów.
Wyszło Kingowi średnio. I taka jest moja ocena: 3

Daria Doncowa „Zupa ze złotej rybki”

Daria Doncowa, Zupa ze złotej rybki, Świat Książki, Warszawa 2004, 318 s.

Ludzie miewają różne hobby... Na przykład przyjaciółka Darii, Lilka, po raz ósmy wychodzi za mąż. Wszystkich wcześniejszych mężów porzucała. Daria Wasilijewa wraz z całą swoją rodziną świetnie bawi się na weselu, dlatego w osłupieniu patrzy na zapłakaną Lilkę, która następnego ranka zjawia się na progu jej domu z informacją, że w noc poślubną mąż zażądał... rozwodu. Dzień później Daria otrzymuje wiadomość, że Lilka utopiła męża. Nie do wiary, ale jest świadek, a w sądzie Lilka przyznaje się do winy. Amatorce prywatnego śledztwa intuicja podpowiada jednak, że cała historia jest podejrzana. Postanawia zrobić wszystko, aby Lilka w najbliższej przyszłości mogła wyprawić swoje dziewiąte wesele...

Ach, ta rosyjska fantazja! W „Zupie ze złotej rybki” nie ma chwili wytchnienia. Albo Doncowa wprowadza co chwila nowych bohaterów, albo wspomina życie przed upadkiem komunizmu, a wszystko to okraszone dowcipnymi uwagami i śmiesznymi sytuacjami. Powieść zaczyna się tak: „W małżeństwie trudno jest tylko przez pierwsze dwadzieścia pięć lat, potem człowiek już rozumie, że nie może spodziewać się po partnerze niczego dobrego i zaczyna wieść szczęśliwe życie.[1]” Niestety ani Daria Wasiljewa, ani jej przyjaciółka Lika (z domu Podujwieter) nigdy nie miały okazji tego sprawdzić. Lika zmienia mężów jak rękawiczki, aż w końcu trafia do więzienia za zamordowanie najnowszego oblubieńca. Daria Iwanowna wietrzy w tym jakiś kant i zaczyna się właściwa opowieść. Autorka wprowadza czytelnika w świat bezdomnych, złodziejaszków, dziwacznych rozrywek bogatych Rosjan, ludzi leniwych, próżnych, urażonych. Jest z czego wybierać, bo każdy bohater, nawet trzecio- czy czwartoplanowy zarysowany jest dosadnie i wyraźnie. W krzywym zwierciadle odbijają się przywary rodaków Doncowej, którzy nie potrafią lub nie chcą odnaleźć się w postkomunistycznej rzeczywistości, aczkolwiek wszystko opisane jest tak zręcznie, że z autorki nie wychodzi natrętna moralizatorka.
Sam wątek kryminalny zagmatwany jest szalenie. Ale Wasiljewa niestrudzenie podąża od człowieka do człowieka, jednego postraszy, dla drugiego znajdzie miłe słowo i w końcu znajduje rozwiązanie.
Świetna rozrywka, idealna książka do czytania w czasie dojazdów do pracy, kiedy w gwarze i tłumie ciężko się skupić, a jeszcze ciężej znaleźć jakieś jasne strony życia.  
Moja ocena: 5


[1] D. Doncowa, Zupa ze złotej rybki, Świat Książki, Warszawa 2004, s. 3.

sobota, 5 grudnia 2015

Wiesław Myśliwski „Widnokrąg”

Wiesław Myśliwski, Widnokrąg, Znak, Kraków 2007, 607 s.

Widnokrąg należy do gatunku powieści inicjacyjnej, świat został przedstawiony z perspektywy głównego bohatera Piotrusia, który wypowiada się jako mały chłopiec, dojrzewający młodzieniec, a także dorosły mężczyzna. Główny bohater wspomina swoje dzieciństwo i młodość w czasach wojennych oraz wczesnych lat komunizmu. Rodzina Piotrusia to typowi przedstawiciele polskiej wsi, mieszkańcy Rybitw. Powieść rozpoczyna się opisem fotografii, na której znajduje się Piotruś jako dziecko z ojcem. Zdjęcie przywołuje w pamięci wspomnienia, tak jak wiele innych drobnych przedmiotów, co jest pretekstem do przedstawienia opowieści o pierwszej miłości, zauroczeniu, postrzeganiu świata i dojrzewaniu.

Pierwsze spotkanie z prozą Wiesława Myśliwskiego, bez bagażu wiedzy, że autor honorowany wielokrotnie. I na pewno nie ostatnie! „Widnokrąg” to literatura z najwyższej półki, uczta dla duszy.
Bohater wspomina swoje dzieciństwo i młodość, ukazuje niedostatki życia w powojennej Polsce i całą galerię wyrazistych postaci. Myśliwski zadbał o wielowymiarowość nie tylko głównych bohaterów, nawet osoby będące zaledwie tłem dla opowieści są dopracowane do najmniejszego szczegółu.
W „Widnokręgu” każdy rozdział stanowi jakby odrębną całość, jeden z nich został zresztą zaadaptowany przez Izabellę Cywińską do Teatru Telewizji i w ten sposób widzowie zobaczyli „W poszukiwaniu zgubionego buta”. Myśliwski z drobnych niby spraw potrafi wysnuć opowieść, gdzie błyskotliwe myśli przeplatają się z prozą życia na powojennej prowincji. Radzieccy żołnierze pędzący krowy z Niemiec do Rosji, agitacja partyjna, wchodzenie z ojcem na schody, spacer po mieście z nauczycielem, zdawałoby się, że nie sposób tego ciekawie ująć; tymczasem Myśliwski słowo po słowie wciąga czytelnika w świat chwilami straszny, to ponury po prostu. A przecież w życiu nie tylko smutki są, więc i te drobne, i większe radości wspomina bohater: pierwszą miłość, szukanie widnokręgu, obserwowanie deszczu, a wszystko ujęte w piękne i mądre zdania.
W „Widnokręgu” akcja nie leci na łeb, na szyję, wręcz odwrotnie – każde zdanie jest po to, by je smakować, doceniać urok chwili, pochylać się nad słowami i czynami postaci, dostrzec ich wnętrze, ich pragnienia i marzenia. Piękna to książka, pięknym językiem napisana, błyskotliwa i refleksyjna zarazem. Szczerze polecam!
Moja ocena: 6

* * *

Myśliwski Wiesław; Widnokrąg;
(...) bo najciężej jest ruszyć. Nie dojść, ale ruszyć. Dać ten pierwszy krok. Bo ten pierwszy krok nie jest krokiem nóg, lecz serca. To serce najpierw rusza, a dopiero nogi za nim zaczynają iść. A na to nie tylko trzeba siły, ale i przeznaczenia, żeby przemóc serce i powiedzieć, to ruszam.

Myśliwski Wiesław; Widnokrąg;
Widzisz, tego, co ty widzisz, nikt inny nie widzi. Choćby widział dużo więcej.

Myśliwski Wiesław; Widnokrąg;
Bo cóż ważniejsze jest od słów, wszystko się ze słów bierze, i nawet najkrwawsza bitwa toczy się o słowa, które po niej zostaną.

Myśliwski Wiesław; Widnokrąg;
Wódka przypisana jest do nieszczęść jak skóra do ciała. Choć tak samo do wesel. Ale to od wesel zaczynają się przeważnie nieszczęścia, jak rzeki od źródeł.

Stanisław Jerzy Lec „Myśli nieuczesane” (cytaty) (17)

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie należy nigdy tracić nadziei, pewnego dnia bestie okazują się ludźmi. I nie ponoszą odpowiedzialności za bestie.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Zniknęły z map białe plamy, wystąpiły krwawe.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ilu jest takich, którzy za cenę wpatrywania się we własny pępek godzą się na zginanie karku.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Cóż za atrakcja dla turystów! Ile w owym kraju ruin ludzkich.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ciemno w tym państwie, gdzie łotry na świeczniku.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ludzie byli dawniej bliżsi sobie. Musieli. Broń nie niosła daleko.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ziemia - ta kropka pod znakiem zapytania!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ach, dożyć tej rachuby czasu: Anno homini itd.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Łatwowiercy - cóż za groźna sekta!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Wzmocnij szmatę pałką, a wielu powie, że to sztandar.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Są kropki, które nie zamykają zdań, ale usta.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Był nieustępliwy. Wymógł na sobie kompromis.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Bacz, aby z ognistego krzaka nie przemawiali brzuchomówcy.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Prawdziwy sztandar nie traci barw od wycierania sobie nim gęby.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Bolesny jest poród człowieka, zwłaszcza gdy rodzi siebie sam w wieku dorosłym.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Czasem zdaje mi się, że istnienie jest powszechną halucynacją ludzkości.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Cóż za straszny klimat tworzy synchronizacja wyżu demograficznego z niżem umysłowym.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
To, co się rodzi martwe, długo nie może umrzeć.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Niejeden łuk triumfalny noszony był później przez naród jako jarzmo.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Przykłada ucho do cudzych drzwi? Musi. Jest głuchy na głos sumienia.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ile stosów podpalono żarem skazańców!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Historia - zbiór faktów, które nie musiały zajść.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Znam takich, którzy podniecają się erotycznie, by się wyszumieć politycznie. I odwrotnie.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Do wszystkiego tylko dwa kroki: jeden naprzód, drugi wstecz.

piątek, 4 grudnia 2015

Piotr Lipiński, Michał Matys „Absurdy PRL-u”

Piotr Lipiński, Michał Matys, Absurdy PRL-u, PWN, Warszawa 2014, 308 s.

Trudno sobie dziś wyobrazić, jak funkcjonował PRL – to najbardziej tajemniczy czas w powojennej historii polskiego społeczeństwa i państwa. Czas, kiedy wszędzie ustawiały się kolejki, bez względu na to „za czym kolejka ta stoi” – jak śpiewała Krystyna Prońko. Absurdalne było wszystko – zaopatrzenie w sklepach, mechanizmy biurokracji, relacje obywatela z władzą. Zagadki z tamtych lat do dziś fascynują. Piotr Lipiński i Michał Matys rozwiązują najbardziej niedorzeczne z nich.

Zanim ukazała się książka, powstał w 2009 roku telewizyjny cykl dokumentalny „Zagadki tamtych lat”. W międzyczasie zaś Piotr Lipiński i Michał Matys opublikowali część swych spostrzeżeń odnośnie absurdalności powojennej Polski w postaci reportaży, głównie na łamach „Gazety Wyborczej”. I prawdę mówiąc, kiedy czyta się „Absurdy PRL-u”, ów reporterski ton daje się odczuć dość wyrazie. Plus spora domieszka sensacji.
Pisząc o absurdach PRL-u, autorzy równie absurdalnie poszatkowali tematykę reportaży. Tym samym po tabloidowym temacie o pokazaniu (lub nie) tyłków premierowi Jaroszewiczowi, znalazł się tekst o kradzieżach mięsa i karach śmierci za nadużycia gospodarcze. Po tekście o fenomenie „przedsiębiorstwa eksportu wewnętrznego” – reportaż o morderstwie Włady Bytomskiej. Pomiędzy pisaniem o perfumach i blokowiskach, Lipiński i Matys piszą o ucieczce z tajgi. Sprawy błahe przeplatają się z ważnymi, autorzy stawiają wiele pytań, acz odpowiedzi nie są odkrywcze. Pewnych zjawisk po prostu wyjaśnić się nie da, natomiast za znakomitą większością stała głupota i krótkowzroczność ówczesnych decydentów.
Polacy mają doświadczenie w przekuwaniu sukcesów na porażki, już Władysław Jagiełło pokazał jak NIE wykorzystać triumfu nad pokonanym wrogiem. W okresie Polski Ludowej doszło do eskalacji tego zjawiska. Najpiękniejszy samochód „zza żelaznej kurtyny” powstał w jednym egzemplarzu, zaprojektowane przez Jacka Karpińskiego komputery były lepsze od tych, które rozpropagowali kilkanaście lat później Gates i Jobs. A jednak twórców niszczono i szkalowano, projekty popadały w zapomnienie, zwyciężała siermiężna rzeczywistość.
„Absurdy PRL-u” to nie zbiór dowcipnych dykteryjek o tym, jak się żyło Polakom po II wojnie światowej. Większość reportaży opisuje ludzkie dramaty, nieziszczone marzenia, idiotyczne decyzje. Za wszystkim tym stała zaś polityka. I to jedno nie zmieniło się do dziś: zapatrzeni w siebie politycy mają w pogardzie zwykłych ludzi. Na absurdalność powojenną Polacy zostali skazani przez wpływowych tego świata, na absurdalność teraźniejszą skazaliśmy się sami wybierając polityków w wolnych wyborach. Od absurdu (i polityki) ucieczki nie ma.
Moja ocena: 4.5

środa, 2 grudnia 2015

Andrzej Pilipiuk „Wampir z M-3”

Andrzej Pilipiuk, Wampir z M-3, Fabryka Słów, Lublin 2011, 331 s.

Być wampirem w PRL to nie przelewki. W społeczeństwie bezklasowym trudno tytułować się hrabią. Płaszcz i smoking nosi albo kelner, albo iluzjonista, a krew obywateli Rzeczpospolitej Ludowej ma posmak deficytu i reglamentacji.

Kiedyś przeczytałam kilka opowiadań Pilipiuka. Wypożyczając książki Zouzie w Bibliotece Dziecięcej, wpadł mi w oko „Wampir z M-3”. Pamiętając, że Pilipiuk wydał mi się kiedyś zabawny, książkę wzięłam. Przeczytałam. I pozostały mi po lekturze mieszane wrażenia.
Niby wszystko ładnie, dowcipnie i dydaktycznie zarazem, a jednak tak na siłę, bez polotu, nachalnie chwilami i łopatologicznie. Jako kpiarska odpowiedź na Meyerowski „Zmierzch” z przyległościami w postaci „Pamiętników wampirów”, „Wampirów z Morganville”, „Miłości na kołku” - „Wampir z M-3” wypada nomen omen dość blado. Są ciekawe pomysły, ale gubią się w nieporadności tekstu. Jest tak, jakby Pilipiuk tak bardzo chciał oddać klimat Polski lat osiemdziesiątych, że skupia się wiecznie na tych samych drobiazgach, powtarzając je do znudzenia, coby czytelnik koniecznie zapamiętał, że Limahl był idolem, a na telefon czekało się i ze dwadzieścia lat. W zamierzeniu miało być trochę jak u Barei – tak absurdalnie, że aż śmiesznie. Wyszło średnio. Co ciekawe, z założenia „Wampir z M-3” to opowiadania, ale nie sposób ich czytać nie po kolei, bo traci się wówczas jasność przekazu i zrozumienia działań bohaterów. Tych ostatnich jest wielu, ba! aż nazbyt wielu: nastolatka, wampir komunista, wampir przodownik pracy, wampir wynalazca, mumia egipska, babcia będąca peerlowskim odpowiednikiem dzisiejszych moherów, erotoman Pana Samochodzik ( acz tu trochę dwuznacznością pachnie, bo i sam Pilipiuk kontynuacji serii Zbigniewa Nienackiego kilkanaście „popełnił”), wilkołaki, łowcy wampirów i tak do znudzenia. W przypadku Pilipiuka przysłowie „Nadmiar szkodzi”, sprawdziło się niestety co do joty.
Temu Panu na razie podziękuję.
Moja ocena: 2.5