wtorek, 3 lipca 2012

Dana Dumitriu „Parada hipokrytek”

„Parada hipokrytek” – literatura rumuńska. Równie dobrze mogłaby to być literatura mongolska czy nigeryjska – brzmi tak samo egzotycznie.
Dumitriu postawiła na prosty pomysł – zostaje zabity Alex Iatan, a zdaniem oficera milicji, żona ofiary coś ukrywa. I chociaż wydawać by się mogło, że „Parada...” będzie kryminałem, jest inaczej. Śmierć i tajemnica z nią związana stają się pretekstem do bliższego przyjrzenia się trzem kobietom, które odegrały istotną rolę w życiu Iatana. I do zakłamania i fałszu w jakim każda z nich tkwiła przez lata.
Matka Alexa Iatana stanowiąca tło dla swego nieżyjącego już męża, dla swojej rodzicielki czy wreszcie – dla syna, przemyka przez stronnice bez imienia. Jest matką, córką, żoną, teściową, ale nie ma nic do powiedzenia o sobie. Niby się z tym godzi, ale gorycz rośnie wraz z upływem lat.
Sonia Antrim – babka Alexa, zapatrzona przez całe życie w naukę, „wybitny naukowiec rumuński” (niezły oksymoron swoją drogą), pogardza nie dość mądrą córką, pogardza nie dość ambitnym wnukiem, dopiero w Dorze Iatan znajduje odbicie siebie w młodości.
I skoro o Dorze mowa – błyskotliwa, mądra i szalenie drobnomieszczańska, niby wyzwolona, a jednak bojąca się tego „co ludzie powiedzą”. Dora aż po trzewia tkwi w hipokryzji i strachu. Miałkie to życie jest w sumie. Podobnie jak życie jej teściowej.
Ale Dumitriu całkiem zgrabnie ukazuje styl życia rumuńskich „elit”, jak również chamstwo rumuńskiej milicji.
W sumie „Parada hipokrytek” jest spojrzeniem na inną część społeczeństwa niż te znane polskim turystom gromadnie odwiedzającym (i handlującym) kraj „Słońca Karpat” w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
Moja ocena: 4

 * * *

Dumitriu Dana; Parada hipokrytek;  
Być zdrowym jak koń to nudna rzecz. Znacznie ciekawsze są dramaty.

Dumitriu Dana; Parada hipokrytek;  
Nazywam się Dora Iatan i nic nie wiem o mężczyźnie, którego nazwisko noszę. Byłam kobietą samotną i on był samotnym mężczyzną; dzieliła nas różnica charakterów. A jednak jego nieobecność niepokoi mnie, zakłóca ciszę wokół mnie. Wydobywam z pamięci na powierzchnię związane z nim obrazy, otaczam się nimi, usiłuję im nadać ciało, kształt, życie.

Dumitriu Dana; Parada hipokrytek;
Mówią, że dzieci zrodzone z niedobranych rodziców są albo idiotami, albo geniuszami.

Caleb Carr „Anioł ciemności”

Lubię grube książki, ale nie lubię pisania dla samego marnowania atramentu. A taka jest kontynuacja „Alienisty”.
Opowieść o Libby Hatch (mowa jest o niej już na pierwszych kartach powieści, więc żadnej tajemnicy nie zdradzam) stała się dla Carra pretekstem do snucia mnóstwa wątków.
Mamy zatem wątek kryminalny, czyli sprawę porwanej dziewczynki i mordowanych dzieci. Wątek miłosny – afekt Steviego Taggerta do młodocianej prostytutki Kat Devlin (i pretekst do opisania kolejnego rozdziału prostytucji dziecięcej w dziewiętnastowiecznym Nowym Jorku). Wątek środowiskowy – opowieść o gangu Nowego Jorku Hudson Dusters, jego przywódcy Goo Goo Knoksie i podrzędnym alfonsie Ding Dongu (pretekst do opisania środowiska kryminalnego). Wątek sądowy, gdzie pojawia się kolejna postać – prokurator Rupert Picton, a powieść zaczyna przypominać książki Jodi Picoult. Mamy też wątek feministyczny – opowieść o biurze detektywistycznym i poczynaniach dzielnej Sary Howard i wątek lojalnościowy – gdzie pojawia się tajemniczy filipiński Pigmej El Niño. Jest też wątek naukowy – bracia Isaaksonowie jako prekursorzy kolejnych nowych technik w kryminalistyce, wątek psychologiczny – doktor Kreizler i jego mała pacjentka, czy wreszcie wątek militarny – pretekst aby na kartach „Anioła ciemności” pojawił się Theodore Roosevelt.
Dużo postaci, dużo wątków, dużo stron. A gdzieś w tej wielości wszystkiego gubi się to co najciekawsze – Nowy Jork końca dziewiętnastego wieku i najważniejsze – sprawa „anioła ciemności”. Powieść jest przegadana, obliczona na ilość a nie – jakość. Osiemset stron nudy. Gdyby książka była o połowę krótsza, czytałoby się ją lepiej. Zdecydowanie.
Moja ocena: 2