poniedziałek, 1 grudnia 2014

Stanisław Jerzy Lec „Myśli nieuczesane” (cytaty) (15)

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Gdyby się można było urodzić dopiero po śmierci wrogów!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie ma bezużytecznego piękna, istnieje choćby po to, by go nienawidzić.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Gdy woda sięga ust, głowa do góry!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Krzyżyk przy nazwisku innych uważa wielu za plus.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Satyryk, który pluje z wiatrem, opluwa własną twarz.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nieznajomość prawa nie zwalnia od odpowiedzialności. Ale znajomość często.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Z rany nieudolnie zadanej despocie leje się morze cudzej krwi.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Szatan jest podstępny, może przyjść po prostu jako szatan.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Obcowanie z karłami deformuje kręgosłup.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Niektórzy tak kochają patos, że zgodzą się użyć go z każdym tekstem.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Zmuszony byłem do rozwinięcia skrzydeł, przecież zrzucono mnie z najwyższych nieb bez spadochronu.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Jestem za zniesieniem kary śmierci, lecz również przeciwko wprowadzeniu śmierci jako nagrody.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Że też Judaszom wystarczy trzydzieści srebrników na ich wszystkie trzy grosze!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Odniosłem tyle wiktorii nad sobą, że jestem już zblazowanym zwycięzcą.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Któż wynajdzie alfabet, by się móc porozumieć z analfabetami.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Od czasu wynalezienia człowieka udoskonala się go jedynie protezami.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Bądź altruistą, szanuj egoizm drugich!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Najstraszniejsi są inkwizytorzy pozbawieni ognia, zacierają rączki dopiero przy płonących stosach.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie witajcie ludzi otwartymi rękami, nie ułatwiajcie ukrzyżowania was.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Gdybym był wiedział wtedy to, co wiem dziś, nie widziałbym tego dzisiaj.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Świat jest piękny! I to jest właśnie takie smutne.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ludzie są sobie coraz bliżsi, świat się przeludnia.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ciasnota umysłowa się rozszerza!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Gdy nie ma się z czego śmiać, rodzą się satyrycy.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Boję się aniołów, są dobrzy, zgodzą się być szatanami.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Przeciąg historii wykrzywia ludziom oblicza.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Człowiek zżera sam siebie przez całe życie, by nie zostać kanibalem.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Idziemy niewidomi przez ciemność, ale tą biała laską chcielibyśmy czasem zdzielić kogoś przez łeb.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
I republikami rządzą czasem nadzy królowie.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Że też tchórze nie boją się nigdy leżeć na cmentarzach bohaterów!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Kto nie mieści się w szufladce, niech sobie szykuje trumnę.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Do sumy własnych mądrości dodawaj ostrożnie cudzą głupotę.

czwartek, 6 listopada 2014

Scott Bakker „Neuropata”

Scott Bakker, Neuropata, Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2011, 424 s.

Życie Thomasa Bible’a, wykładowcy psychologii na Uniwersytecie Columbia, znalazło się na rozdrożu. Małżeństwo z piękną Norą to już praktycznie przeszłość; z dwójką dzieci ma jedynie sporadyczny kontakt, a jego obiecująca kariera naukowa po napisaniu książki stanęła w miejscu. Tę mało ekscytującą codzienność przerywa pojawienie się trójki agentów FBI z żądaniem pomocy. Chodzi o schwytanie groźnego psychopaty, za którym ciągnie się seria zagadkowych porwań, okaleczeń i morderstw. Zbrodniarz otwiera swoim ofiarom czaszki i używając elektrod ingeruje w pracę ich mózgów. Głównym podejrzanym jest najbliższy przyjaciel Bible’a Neil Cassidy, błyskotliwy neurochirurg zatrudniony w tajnym ośrodku naukowym Narodowej Agencji Bezpieczeństwa, specjalista od „łamania” umysłów terrorystów, który niedawno porzucił pracę i zniknął. Thomas dowiaduje się, że Neil był kiedyś kochankiem Nory. Czy ma jakieś zamiary wobec Thomasa i jego rodziny? W tej sprawie nic nie jest tym, czym się wydaje, nie wyłączając prawdziwej roli FBI…

„Neuropata” to wzorcowy przykład zmarnowanego pomysłu. Grzebanie w ludzkim mózgu i ingerencja w odczucia i emocje może przyprawić o ciarki niepokoju. Cóż, skoro autor skupił się na wykładaniu czytelnikom psychologii i filozofii, a akcja ciągnie się niczym guma od majtek.
Czytając „Neuropatę” odnosi się wrażenie, że Bakker tworzył większość sytuacji tylko po to, by móc popisać się swoją wiedzą na tematy naukowe. Wątek sensacyjny niknie wśród drobiazgowych opisów upływających nieznośnie wolno dni i co gorsza, przez większość czasu fabuła jest nieznośnie przewidywalna. Momenty ciekawe i niepokojące autor dawkuje jak lekarstwo na bezsenność, bo przez większa część opowieści jest po prostu nudna.
Prawdę mówiąc „Neuropata” kończy się w chwili, kiedy zaczyna się robić ciekawie i pozostawia po sobie wielki niedosyt i wrażenie, że czytelnik został nabity w butelkę lub też ktoś majstrował przy mózgu osoby, która zdecydowała się umieścić na okładce zachętę: „Mroczny thriller przyrównywany do Milczenia owiec Harrisa”, bowiem książki te różnią się od siebie niczym dzień i noc.
Wynudziłam się okropnie i nawet błyskotliwe fragmenty nie ratowały sytuacji, bo było ich stanowczo zbyt mało. Przez dziesiątki stron główny bohater (i autor – bądź odwrotnie) starają się przekonać czytelnika, że wszystko jest złudzeniem, wszystko można wmówić człowiekowi odpowiednio majstrując przy jego mózgu, czynią to jednak w tak nieznośnie belferskim tonie, że zamiast wzbudzać zainteresowanie, wywołują znudzenie.
Jest to przede wszystkim książka dla wytrwałych. Ja panu Bakkerowi już podziękuję.
Moja ocena: 3

poniedziałek, 3 listopada 2014

Olivier Todd „Albert Camus”

Olivier Todd, Albert Camus. Biografia, W.A.B., Warszawa 2009, 856 s.

Biografia Camusa pióra Oliviera Todda to nieretuszowany portret wybitnego pisarza i filozofa. Todd ukazuje ewolucję poglądów swojego bohatera. Przytacza fragmenty jego dzienników, prywatnej korespondencji i utworów literackich. Okazuje się, że przyszły noblista w młodości fascynował się Szestowem, naśladował Nietzschego, czytywał Gide'a i Bergsona. Choć bywał krnąbrny i buńczuczny, o swoich profesorach wypowiadał się z estymą, nazywając ich „mistrzami". Jednak decyzja o dalszej edukacji wymagała od niego wielkiej odwagi i determinacji. Jako intelektualista, literat i filozof stawał się bowiem „obcym" dla swoich krewnych i sąsiadów - ubogich i nierzadko niepiśmiennych robotników z przedmieścia Algieru.

Albert Camus pisarzem płodnym nie był. W chwili śmierci pozostawił po sobie trzy krótkie powieści, kilka dramatów teatralnych, kilka esejów filozoficznych i opowiadań. Tak wyglądała oficjalna bibliografia. Bo pośmiertnie wydano „Śmierć szczęśliwą”, nad którą Camus pracował zanim zaczął pisać „Obcego” oraz „Pierwszego człowieka”, powieść nieukończoną z powodu śmierci pisarza. Wydano w Polsce również wybór z jego „Notatników” (mocno skrócony, bowiem z trzech tomów wydawnictwo Krąg wysmażyło niezbyt imponujący objętościowo wolumin). Nie ma jednak co ukrywać, że Camus, przynajmniej w Polsce, kojarzony jest głównie z „Dżumą”, lekturą obowiązkową w klasie maturalnej, traktującą jakoby o samotności ludzkiej. Nie inaczej było w moim przypadku, poznałam Camusa czytając lekturę i przyznać muszę, że wówczas zawarta znajomość i mój zachwyt nad prozą Francuza, trwają do dziś.
Biografii opisujących życie i twórczość Camusa powstało wiele, w Polsce pisała o nim Joanna Guze (genialna tłumaczka z języka francuskiego) i kilka innych osób. Wreszcie wydawnictwo W.A.B. wydało kilka lat temu książkę autorstwa Oliviera Todda. Po długich wahaniach, bo cena przerażała, a treść – kusiła, książkę kupiłam. Odstała się rok na mojej półce zanim po nią w końcu sięgnęłam.
Przyznaję, że lektura to ciężka i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tom waży blisko półtora kilograma (sprawdziłam!) i trudno tu mówić o czytaniu do poduszki, bo ileż czasu można trzymać taką cegłę bez drżenia rąk lub bólu klatki piersiowej? To tak zamiast wstępu, bo prawdę rzekłszy pan Todd wykonał kawał dobrej roboty. Napisał nie tylko biografię o jednym z najmłodszych laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (Albert Camus miał 44 lata, kiedy wraz z żoną i przyjaciółmi pojechał do Sztokholmu odebrać to wyróżnienie), ale zaprezentował również całe tło towarzyszące życiu pisarza i determinujące takie a nie inne postrzeganie świata, postępowanie i wyznawane idee.
Biografia Camusa napisana jest z rozmachem przypominającym superprodukcję. Autor „Obcego” ukazany jest nie tylko jako pisarz, dramaturg i filozof; Todd przedstawił swego bohatera również z perspektywy męża, syna, ojca, kochanka, przyjaciela, a wychodząc poza sferę prywatną – jako dziennikarza i publicystę, o czym niewiele do tej pory mówiono. Istotne również były przekonania Camusa odnośnie Algierii, z której pochodził i którą traktował jako prawdziwą ojczyznę, oraz przekonania polityczne. Odnosząc się do działalności Camusa w Algierskiej Partii Komunistycznej, Todd szczegółowo opisał dzieje rozwoju komunizmu w kolonii francuskiej, szczegółowo opisał konflikt pisarza z działaczami partyjnymi i jego odejście, które w „Notatnikach” podsumował jednoznacznie:

Grudzień 1937: Polityka i losy ludzkie są w rękach ludzi pozbawionych ideału i wielkości. Wielcy nie zajmują się polityką.1

Czyż nie jest to najdoskonalsza definicja mierności polityków?
Drobiazgowa analiza przekonań politycznych Camusa doprowadzona została do chwili śmierci pisarza i widać, jak coraz bardziej polityka splatała się z „kwestią algierską” i wyobcowaniem bohatera. Aż nadto miejsca poświęcił Todd „kwestii algierskiej”. Odmalował nie tylko postawę Camusa, ale i całą genezę rodzącego się konfliktu pomiędzy politykami oraz ludnością algierską i francuską, pisał o nastrojach nacjonalistycznych, asymilacyjnych i wojennych. I o nieprzystającej do żadnego z „obozów” postawie Camusa, rozdartego pomiędzy rozsądkiem a miłością do matki.
Todd dokonał również analizy utworów Francuza. „Obcy”, „Dżuma” i „Upadek” długo rodziły się w umyśle Camusa, pracował nad swymi utworami ciężko, starał się dopracować najmniejszy szczegół: nazwisko, przymiotnik, scenę. Pisał o wyobcowaniu, totalitaryzmie, poczuciu winy. Wplątywał w powieści wątki autobiograficzne często tak zakamuflowane, że po przeczytaniu biografii, inaczej się postrzega twórczość Camusa i co ciekawe – powraca pragnienie ponownego przeczytania jego książek.
Wreszcie ukazał Todd pisarza jako człowieka: gnębionego gruźlicą, bynajmniej nie monogamistę, wieloletniego przyjaciela Sartre’a i de Beauvoir i innych. Żona Camusa nie była z nim szczęśliwa, zbyt wielu kobietom poświęcał bowiem czas jej mąż: z Marią Casarès, Patricią Blake, Catherine Sellers łączyły go długie, pełne uczucia związki. Inaczej niż Sartre, nie starał się „oczarowywać” kobiet swą inteligencją.

Sartre w obecności Camusa stara się błyszczeć, kiedy pojawia się młoda, urodziwa kobieta:
– Dlaczego zadaje pan sobie tyle trudu? – pyta go Camus.
– A widział pan moją gębę? – słyszy w odpowiedzi.2

Bo też i Camus miał w sobie urok, który przyciągał nie tylko kobiety. Miał przyjaciół i cenił sobie ich towarzystwo. Nie potrafił dostosować się do „życia domowego”, mieszczańskie szczęście przerażało i nudziło go. Odnajdywał się w ramionach kobiet, w rozmowach z przyjaciółmi, z nieodłącznym papierosem w ustach. Nie starał się przypodobać nikomu, odrzucał ideologię tak proponowaną przez Stany Zjednoczone – lansującą postawę bierności, jak i ideologię stalinowską – pożerającą miliony ludzi dla swych celów. Bezkompromisowy i uczciwy względem siebie był człowiekiem, który realizował się jako pisarz, filozof, kochanek i przyjaciel, ale zupełnie nie potrafił się sprawdzić jako mąż.
Olivier Todd dokonał pracy tytanicznej. Przypisy uzupełniające biografię zajmują około stu stron i niektóre się równie ciekawe, jak i sama książka. Niestety polska redakcja pełna jest nieścisłości i błędów, które irytują. Inna sprawa, że jestem wyczulona na przypisy i ich prawidłowy zapis, a niestaranność jaką widzę, umyka w gąszczu ich nagromadzenia. Z czystym sumieniem mogę polecić książkę Todda. Zainteresowani twórczością Camusa znajdą tam dla siebie smakowite fragmenty, szczególnie odnośnie „Dżumy” i pozostałych powieści, ciekawscy mogą skupić na życiu prywatnym pisarza. „Biografia” to również studium o Francji okresu II wojny światowej i czasach, kiedy zaczynał się chwiać świat jej kolonii. Idee Camusa warunkowane były czasami, w jakich żył. Nie ze wszystkimi trzeba się zgadzać, ale na pewno warto je poznać. Wówczas jego twórczość nabierze zupełnie innego wymiaru.
Moja ocena: 6

1 A. Camus, Notatniki 1935-1959, Krąg, Warszawa 1994, s. 39.
2 O. Todd, Albert Camus. Biografia, W.A.B., Warszawa 2009, s. 345.

sobota, 1 listopada 2014

Stanisław Jerzy Lec „Myśli nieuczesane” (cytaty) (14)

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Są chwile, gdy wolność dzwoni kluczami dozorców.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Sumienie rodzi się czasem z jego wyrzutów.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie skostnieć, ale nie sflaczeć, trwać na posterunku, ale nie stać na miejscu, być giętkim, ale nieugiętym, być lwem czy orłem, lecz nie zwierzęciem, nie być jednostronnym, ale nie mieć dwóch twarzy, trudna rzecz!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Podrzuć własne marzenia swoim wrogom, może zginą przy ich realizacji.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Dziwne, przemyca się zawsze prawdę do krajów, gdzie jest niżej notowana. Co za interes?

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Strzeżcie się tych botaników, co twierdzą, że drzewo poznania rodzi korzenie zła.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Czy mają ideały przynajmniej ci, co je innym odebrali?

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Głupota nigdy nie przekracza granic; gdzie stąpnie, tam jej terytorium.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
I wisielcy mogą się chwiać w niewłaściwą stronę.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Napis na pomniku brzmi czasem jak list gończy.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Szkoda, że Abel i Kain nie byli braćmi syjamskimi.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Z wiersza czyjegoś, zasłyszanego we śnie: „Obróć się do mnie dobrą stroną życia”.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ach, ileż Atlantyd widnieje w politycznych atlasach!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Kat występuje zazwyczaj w masce - sprawiedliwości.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Gdy chce śnić o wolności, ubiera szlafmycę w kształcie czapki frygijskiej.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Czasem kłamstwo tak przystaje do prawdy, że trudno żyć w tej szparze.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Trudno patrzeć przez palce na tych, co nam zasłaniają nimi oczy.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Posypywał sobie głowę popiołem swoich ofiar.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Fałszywi prorocy spełniają sami swoje przepowiednie.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Biedny człowieku, mówisz: „Po mnie potop!”, i pociągasz jedynie za łańcuch rezerwuaru.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Gdy despoci wracają do terroru, można spać spokojnie. To żaden podstęp.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Czasem psy merdają łańcuchem.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Kwiaty na grobie wroga pachną upajająco.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Najtrudniej podpalić piekło.

czwartek, 2 października 2014

Lidia Ostałowska „Farby wodne”

Lidia Ostałowska, Farby wodne, Czarne, Wołowiec 2011, 264 s.

W 1943 roku z getta w Terezinie trafiła do obozu w Auschwitz-Birkenau Dina Gottliebova, Żydówka z Brna, utalentowana studentka akademii sztuk pięknych. Skierowano ją do malowania numerów na blokach. Kiedy ozdobiła barak dziecięcy scenkami z "Królewny Śnieżki", zwrócił na nią uwagę dr Mengele, wówczas naczelny lekarz Zigeunerlager – rodzinnego obozu cygańskiego. Potrzebował kogoś, kto malowałby portrety "mieszańców cygańskich" na potrzeby jego badań nad podrasą.

Czyta się „Farby wodne” niczym obszerny reportaż z „Dużego Formatu”: świetnie napisane, soczyście i z werwą, a jednak brak w tym duszy, nie wiadomo czy pani Ostałowska przeprowadzała jakiekolwiek rozmowy czy też napisała opowieść o Romach i Dinie Babbitt korzystając tylko z książek i wywiadów. Reporter nie powinien wybijać się na pierwszy plan, ale brak zaznaczenia jakiejkolwiek obecności, własnych wrażeń też nie jest dobry.
Acz przyznać trzeba, że podjęła pani Ostałowska temat ważny, omijany przez historyków raz to z powodu braku jakichkolwiek dokumentów, a dwa – milczenia samych Romów, nieufnych i nieskorych do zwierzeń, do przyznawania, że ktoś bliski trafił do Oświęcimia. Romowie nie tylko są grupą etniczną nieskłonną do bratania się z innymi, ale i postrzeganą zdecydowanie negatywnie. Wystarczy zajrzeć do „Nowej księgi przysłów i wyrażeń przysłowiowych”, aby dowiedzieć się, że można „kłamać jak Cygan”, „spieszyć się jak Cygan na wojnę”, „uciekać jak Cygan na kradzionym koniu”, „kręcić jak Cygan słonkiem” i tak dalej i przez blisko osiemdziesiąt przykładów. Romska „inność” widoczna była również w Oświęcimiu, Niemcy nie odziali ich w pasiaki, nie obcięli im włosów. Marne to było wyróżnienie, bowiem wspomnienia osób mających do czynienia z obozem cygańskim koncentrują się przede wszystkim na niewyobrażalnej nędzy tam panującej. „Dwadzieścia trzy tysiące ludzi. Schwytani w Austrii, Belgii, Czechosłowacji, Francji, Hiszpanii, Holan­dii, Jugosławii, w Niemczech, Norwegii, Polsce, na Węgrzech i w ZSRR. Z rozmaitych grup, klanów i rodów. Tacy, którzy mieszkali w eleganckich domach i prowadzili modne variétés. I tacy, dla których domem był tabor. W innych okolicznościach nigdy by się nie spotkali.”
„Farby wodne” to jest również, a może przede wszystkim opowieść o Dinie Gottliebovej-Babbitt i kwestii własności. Dina Babbit o akwarelach będących jej dziełem, przedstawiających twarze obozowych Romów, wykonanych na polecenie-rozkaz doktora Mengele, potem przez tegoż doktora porzuconych, odnalezionych w czasie plądrowania „wyzwolonego” przez Armię Czerwoną obozu i po jakimś czasie sprzedanych do Państwowego Muzeum Auschwitz-Brikenau, mówiła: „One są moje!”. Muzeum i Romowie, których Czeszka portretowała twierdzą: „To dokument. To dziedzictwo Romów!”
Dina Babbitt miała wsparcie amerykańskich rysowników i wszelkich amerykańskich ochotników wierzących w prawo własności i nie mających zbytniego (jeśli w ogóle) pojęcia o tym, co się działo kilka kilometrów od rzeki Soły. Jednym z najgłośniej ujmujących się za prawem Babbit do odzyskania siedmiu akwarel jest Joe Kubert, autor komiksów, między innymi „Yossela” opowiadającego o Żydzie z warszawskiego getta i pełnego błędów merytorycznych (już na okładce widnieje numer obozowy wzięty z kosmosu «0713142», bo Niemcy ani zer na początku numeru nie stawiali, ani tak wysokich numerów nie było). Amerykańscy uczniowie, Amerykańscy Żydzi, ba! Nawet Amerykańscy Romowie udzielają swego poparcia odżegnując dyrekcję muzeum od czci i wiary. Dina Babbit ze swej strony zapewniała, że nie chce akwarel dla siebie, że odda je do Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Lecz czy naprawdę tam jest ich miejsce? Kilka tysięcy od miejsca, gdzie wszystko się działo?
„Farby wodne” to także opowieść o przetrwaniu i rozpaczy, zbrodniczych eksperymentach i umierających ludziach. Wspomniani są Ovitzowie, rodzina karłów z Rumunii. Wspomniany jest tragizm wyboru, jakiego musiały dokonywać matki: „Kobiety miary czasem kilkoro dzieci w różnym wieku. Z tymi iść w życie, czy z tymi na śmierć? Niektóre powariowały.”
Dina Gottliebova ocalała z piekła Holokaustu, udało jej uratować również matkę. Po wojnie nie osiedliła się w Czechosłowacji, wyjechała na Zachód, wyszła za Artura Babbitta i została rysowniczką, między innymi rysowała Ptaszka Tweetiego, Kaczora Daffiego czy Speedy Gonzalesa. Nie odzyskała jednak spokoju wiedząc, że w oświęcimskim muzeum wystawione są jej akwarele.
Wreszcie „Farby wodne” to opowieść o powojennym losie Romów, powstaniu muzeum w Oświęcimiu, aktach rasizmu i antysemityzmu, będących dowodem, że ludzie nadal się niczego nie nauczyli.
Polecam.
Moja ocena: 4.5

środa, 1 października 2014

Stanisław Jerzy Lec „Myśli nieuczesane” (cytaty) (13)

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Z postępów geometrii: linia generalna nie składa się z niezliczonej ilości punktów widzenia.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Rzekło łajno: "Tchórz! Boi się mnie tknąć".

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie dowierzajcie cmokierom, śliną zachwytu mogą was opluć.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Życie zmusza człowieka do wielu czynności dobrowolnych.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Neokantysta? Prawo moralne ma w sobie. Gdzieś.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Najstraszniejszy jest brud moralny, prowokuje do krwawej kąpieli.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Czy zbrodnie nie przewidziane w prawodawstwie są nielegalne?

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Apel niektórych „Nie mordujmy się nawzajem!” bywa źle rozumiany. Żądają jedynie wyłącznego prawa mordowania.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Z dumą nosili na piersiach kartki z ceną, za którą ich kupić nie można.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
„Omijam ludzi!” - rzekł pewien ich przyjaciel – „aby im nic złego nie zrobić”.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
I jak tu nie być optymistą. Moi wrogowie okazali się - jak dotąd - takimi świniami, jak przewidziałem.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Mądrości winno być pod dostatkiem, któż z niej bowiem korzysta.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie cierpię filozofów, którzy lubią dzielić włos na czworo na cudzych, żywych głowach, i to przy pomocy topora.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Anonim jest tylko wtedy dopuszczalny, gdy piszący go rzeczywiście jest nikim.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Napis na grobie: "Życie mija, niestety nie bez skutków".

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Dowcipy o wariatach, opowiadane przez nich, mają niepokojąco trzeźwe pointy.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Chwalił się, że pochodzi w linii bocznej od Abla. Racja, był potomkiem Kaina.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Życie jest za ciężkie, by doń przykładać wagę!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Najważniejsze, by pluskwy nie przedostały się do snów!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
„Głowa do góry!” - rzekł kat zarzucając stryczek.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Trudno powstać światom, u których Początku są Słowa, Słowa, Słowa.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
I z drżenia obywateli rysują się fundamenty państwa.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Smutno, gdy kręgosłup prostuje się dopiero na krzyżu.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Życie człowieka kończy się czasem cudzą śmiercią.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ci, co mają szersze horyzonty, mają zazwyczaj gorsze perspektywy.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Trud życia: nawet głupstwo trzeba dopiero „zrobić”.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Puknąłby się człowiek czasem w czoło, ale nie zna kodu.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Agatha Christie „Boże Narodzenie Herkulesa Poirot” aka „Morderstwo w Boże Narodzenie”

Agatha Christie, Boże Narodzenie Herkulesa Poirot, Phantom Press, Gdańsk 1992, 239 s.

Święta Bożego Narodzenia, to czas dobrej woli, przebaczenia i rodzinnych spotkań. Stary i niezwykle bogaty przedsiębiorca - Simeon Lee pragnie po raz ostatni zobaczyć swoją rodzinę, zgromadzoną przy świątecznym stole. Ale czy istotnie despotycznym staruszkiem powodują wyłącznie rodzinne sentymenty? Czy może ma inny powód, dla którego chce, aby wszyscy spotkali się tego dnia.
Rodzina zbiera się z drżeniem serc. Lecz tuż przed świątecznym obiadem Simeon Lee zostaje zamordowany. Podejrzani są wszyscy członkowie rodziny... a rozwikłać zagadkę potrafi tylko - Herkules Poirot.

Przeczytałam tę książkę jakoś tak w międzyczasie. Tegoroczne upały aż prosiły o to, aby poszukać lektury zimowej, coby dreszczyk po plecach smyrał czy to z zimna, czy z niepokoju.
Nie spodobała mi się ta opowieść. Dużo bohaterów, właściwie żaden nie był sympatyczny, bo na pierwszy plan wybijało się pragnienie zdobycia pieniędzy albo wielkiego żalu do głowy rodu. Pazerność, głupota, konformizm, oszustwa – nijak się doszukać pomiędzy nimi atmosfery świątecznej. Agatha Christie sięga po sprawdzone schematy, ale ile można? Po jakimś czasie styl Christie zaczyna nużyć i irytować. Na najważniejszy szczegół dotyczący morderstwa nikt nie zwraca uwagi, mnożą się za to tajemnice wymyślane na potęgę i siłę.
Herkules Poirot nie zaskakuje. Drąży, dopytuje, docieka. Podejrzany jest właściwie każdy członek rodziny. A potem autorka daje czytelnikowi prztyczka w nos i wyciąga mordercę na światło dzienne niczym magik wyczarowujący królika. Skomplikowana intryga okazuje się banalna.
Takie sobie. Łatwo się czyta i jeszcze łatwiej zapomina. A może po prostu już mnie znudziły kryminale historie, bo nie ukrywam, że czytałam „Boże Narodzenie...” jako przerywnik pomiędzy reportażami z wydawnictwa Czarne, gdzie dramaty były prawdziwe a historie nie naciągane.
Moja ocena: 3

piątek, 1 sierpnia 2014

Stanisław Jerzy Lec „Myśli nieuczesane” (cytaty) (12)

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Trudno doczytać się własnego analfabetyzmu.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Tylko ten, co postradał zmysły, nie przyjmie wariackich papierów.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie strzelaj do manekinów, gotowi w pamięci zmartwychwstać jako ludzie.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Prostolinijność ludzka nie jest najkrótszą drogą do celu.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Człowiek wynajdywał narzędzia sukcesywnie. Ale od pradziejów był już człowiek narzędziem człowieka.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Małość nie cierpi nigdy na mikromanię.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
By go góra dostrzegła, płaszczył się jak najszerzej.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nic w przyrodzie nie ginie, jedynie spełnione nadzieje.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Wielkie czasy mogą zmieścić pokaźną ilość małych ludzi.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Kiedy rodzi się pesymizm? Gdy zetkną się dwa odmienne optymizmy.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Gdy karły chcą rosnąć, trzeba im cudzych kości.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Prowincja umysłowa - usiłowanie myślenia z dala od mózgu.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Świat jest chyba stożkowaty, największe jest dno.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Czym niżej upadasz, tym mniej cię to boli.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Tylko całkiem zimni dranie potrafią mieć w piekle ciepły kącik.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Na początku było Słowo. Dopiero potem powstało Milczenie.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Donos: Ecce homo!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Słowo trafia wszędzie, ale wyjść mu potem czasem trudno.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Wielka jest siła nicości, nic jej nie można zrobić.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Najlepsza miara epoki: rozpiętość między karłem a gigantem.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie zabijaj - rzekł - gdy masz się kim wyręczyć - dodał.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Niektórzy ludzie pozbawieni są daru widzenia prawdy. Ale jakąż szczerością tchnie za to ich kłamstwo!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Z pamiętnika Wieczności: "Tylko jeden żył od Początku Świata do jego Końca - Strach".

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Rasiści! Nie dopuszczają czarnych myśli.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
I wymiary wszechświata będą tajemnicą wojskową.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Koniec nekrologu: Nie umarł! Zmienił tryb życia.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Niektóre myśli przychodzą do głowy pod eskortą.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Jedni powinni w nagrodę żyć po raz drugi, inni za karę.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Trudno chodzić z podniesionym czołem i nie zadzierać nosa.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie prowokujcie kretyna, by napisał arcydzieło, a nuż mu się uda?

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Człowiek - produkt uboczny miłości.

środa, 30 lipca 2014

Éric-Emmanuel Schmitt „Historie miłosne”

Éric-Emmanuel Schmitt, Historie miłosne, Znak, Kraków 2012, 319 s.

Miłość młodzieńcza, niespełniona, zakazana. Miłość, która prowadzi do zbrodni i na którą czeka się całe życie. Nikt piękniej od Schmitta nie przedstawia tak wielu odcieni tego wyjątkowego uczucia.
Schmitt z wrażliwością i wyczuciem przedstawia miłosne dramaty swoich bohaterek - Marzycielki, Odette, Hélène, Donatelli - bosej księżniczki. Ich marzenia o szczęśliwym życiu u boku ukochanego, wspólnej porannej kawie, spacerach w deszczu, zazdrości i wierze w siłę uczuć oraz odwadze, jakiej wymaga realizacja pragnień wzruszyły już tysiące czytelniczek na całym świecie.
„Historie miłosne” to kompozycja siedmiu najpiękniejszych opowiadań o miłości, nadziei i przyjaźni, wybrane spośród bogatego zbioru tekstów tego znakomitego francuskiego autora.

Każdy ma swoje preferencje czytelnicze. Ktoś nie czyta kryminałów, ktoś inny unika fantastyki, ja natomiast od razu rezygnuję z książek, gdzie miłość jest motywem przewodnim, miłość w ujęciu harlequinowskim, idealnym, przesłodzonym – to nie dla mnie. Tymczasem u Schmitta już sam tytuł dobitnie świadczy, że będą to historie miłosne, tylko i wyłącznie, a przecież książkę kupiłam kierując się zaufaniem do autora. I po raz kolejny przekonałam się, że Schmitta lubię, nawet w „miłosnej” odsłonie.
Siedem opowiadań to zbiór opowieści o miłości subtelnej, namiętnej, zakazanej, doskonałej, niespełnionej. Każda bohaterka nosi w sobie pokłady wspomnień, podejrzeń, smutku. Opowiadania są dopracowane, miłość staje się pretekstem do rozważań o tym, co w życiu ważne, jaka jest rola marzeń i fantazji, czy ułomność fizyczna jest równoznaczna z osamotnieniem w życiu emocjonalnym, czy można kochać wciąż tak samo, pomimo upływu lat? Czy miłość poligamiczna nadal pozostaje miłością?
Ujawnił się w pisarzu pierwiastek kobiecy, bowiem Schmitt stara się ukazać świat oczami swych bohaterek. Przedstawia ich skomplikowane, chwilami niemalże kompulsywne charaktery, kobiety pełne fantazji erotycznej, to czerpiące z życia garściami i widzące dobro w każdym, nawet najbardziej pospolitym człowieku, to znów pełne obaw i w depresji. Mężczyźni są u Schmitta kochankami wiernymi, czułymi i co ciekawe – stałymi mimo upływu lat. Jest w tym tyle samo pobożnego życzenia, co poetyki i uroku. Siedem opowieści, gdzie każda ukazuje miłość z innej strony, inny aspekt, inną parę ludzi pragnących zdławić swą samotność i odnaleźć dawno minione chwile szczęścia. Nie ma u Schmitta słodkich zakończeń, jak w życiu natomiast są zbyt późno wyciągnięte wnioski, zbyt późno zyskana wiara w szczerość uczucia. Mrą w opowiadaniach Francuza mężczyźni niczym istoty słabe, niezdolne żyć długo, a tym bardziej szczęśliwie. Umierają nim kobiety pozbędą się nieufności czy poczucia porażki.
Dobra proza, niewymuszona, nienachalna. Bez niepotrzebnych ozdobników Schmitt stara się ukazać fakt, że pieniądze, racjonalizm, tytuły są niczym w obliczu duchowej samotności.
Polecam.
Moja ocena: 4

* * *

Schmitt Éric-Emmanuel; Marzycielka z Ostendy;
Niektóre kobiety to pułapki, w które wpadamy i z których już nie chcemy się uwolnić.

Schmitt Éric-Emmanuel; Marzycielka z Ostendy;
O ile nie da się być pięknym na dziesięć sposobów, o tyle głupawym można być na tysiąc – przez brak elokwencji, przynudzając, interesując się tylko tym, co fascynuje kobiety, uważając, że jest się inteligentniejszym niż w rzeczywistości, powtarzając w kółko tę samą myśl.

czwartek, 24 lipca 2014

Diane Setterfield „Człowiek, którego prześladował czas”

Diane Setterfield, Człowiek, którego prześladował czas, Amber, Warszawa 2014, 335 s.

Jeden uczynek, jeden ułamek czasu może odmierzać czernią kolejne rozdziały twojego życia...
Chłopiec celuje z procy do kruka. Koledzy patrzą z niedowierzaniem, jak ptak spada na ziemię. Tak po raz pierwszy śmierć wkracza w życie dziesięcioletniego Willa Bellmana. Śmierć, która już go nie opuści…
Na kolejnych pogrzebach będzie się pojawiać tajemniczy człowiek w czerni. Aż wreszcie zawrze z nim przerażający pakt…
„Człowiek, którego prześladował czas” to pełna zadumy nad ludzkim losem, metaforyczna opowieść o czasie i pamięci. Hołd dla Edgara Allana Poego, nawiązanie do jednego z najsławniejszych utworów w historii poezji. I refleksja nad konsekwencjami naszych czynów. Wyborów, których człowiek dokonuje niejednokrotnie w konflikcie z siłami dla niego niezrozumiałymi. A kiedy zrozumienie przychodzi, jest już za późno. Bo „cień kruka trwa na straży” ludzkiej duszy…

W przypadku „Człowieka, którego prześladował czas” trudno nie mówić o „syndromie drugiej książki”. Po spektakularnym debiucie Setterfield zamilkła na siedem lat. Jest to sytuacja niemalże identyczna, jak w przypadku Donny Tartt, która po wydaniu „Tajemnej historii” dziesięć lat przygotowywała powieść numer dwa, aż w 2002 roku wyszedł „Mały przyjaciel” – utwór nieudany i niedorastający debiutowi do pięt. Setterfield pisała „Człowieka...” krócej, ale prawda jest taka, że to książka niezbyt udana, dziwaczna, odmienna w stylu od debiutanckiej „Trzynastej opowieści” i powstała chyba tylko po to, aby autorka mogła udowodnić sobie, że nadal umie pisać.
Prawie każdy jest w stanie stworzyć jedną niesamowitą opowieść w życiu. Szczęśliwcy umieją ubrać ją w odpowiednie słowa i puścić w świat. Potem jednak nadchodzi pustka i w bólach rodzi się kolejny utwór, który najczęściej rozczarowuje. Odnośnie „Człowieka...” rozczarowanie zaczyna się już od polskiego tytułu, wymyślonego prawdopodobnie na potrzeby marketingu, acz nijak nie przystającego do treści. Tytuł oryginału, „Bellman & Black” jest prostszy i lepszy (i wyjaśniony). Nie zmienia to jednak faktu, że Setterfield stworzyła opowieść o niczym, chociaż niemalże z każdej strony wylewają się fakty i informacje, poczynając od tego, jak zbudować idealną procę o idealnej celności, poprzez budowę dziewiętnastowiecznej fabryki produkującej sukno z jej wszelkimi warsztatami, tkalniami i farbiarniami, sposobami farbowania płótna, suszenia go i strzyżenia, aż na funkcjonowaniu domu towarowego z akcesoriami żałobnymi kończąc, gdzie Setterfield rozpisuje się o wszystkim od trumien począwszy a na hiszpańskich rękawiczkach skończywszy. Dziewiętnastowieczne realia przeplatają się z alegoryczną historią, której początkiem była śmierć kruka zabitego przez dziesięciolatka. Chociaż młody Bellman szybko zapomniał o tym czynie, pozostał on w jego podświadomości i na każdym pogrzebie widzi tajemniczego mężczyznę w czerni. Pogrzebów jest w życiu Bellmana wyjątkowo dużo. W czasach szalejącej zarazy wydaje mu się, że wreszcie poznaje dżentelmena w czerni i zawiera z nim układ. Jest to napisane tak mgliście, że czytelnik sam nie wie, ile w tym prawdy, a ile urojeń bohatera; ile jest zabitego w dzieciństwie ptaka w zjawie mogącej uratować najstarszą córkę Bellmana. Setterfield sama nie jest pewna, czy „Człowiek, którego prześladował czas” ma być opowieścią o rzutkim fabrykancie, czy też opowieścią o spotkaniach ze śmiercią, czy może o obłędzie i samotności. Powieść się rozłazi w chwilach, kiedy powinna zaskakiwać, pozostawia niedosyt i rozczarowanie.
Może i miała być to powieść-hołd złożona „Krukowi” Poe ‘go, ale mnie nie przekonała. Nie zachęciła nawet, bym sięgnęła po wiersz Amerykanina i sprawdziła, jak narodziła się inspiracja (inna kwestia, że mnogość przekładów ukazała po raz kolejny trudność w przekładzie poezji).
Nic się nie stanie, jeśli powieść zniknie w mrokach zapomnienia.
Moja ocena: 2.5

środa, 23 lipca 2014

Cathy Glass „Skrzywdzona”

Cathy Glass, Skrzywdzona, Hachette Polska, Warszawa 2009, 340 s.

Mała Jodie jest pełnym agresji dzieckiem, niechcianym i przekazywanym do kolejnych rodzin zastępczych. Jej ostatnią nadzieją jest Cathy Glass, pracownica opieki społecznej. Kobieta, poznając dziewczynkę, powoli odkrywa wstrząsającą historię dziecka skrzywdzonego przez swych najbliższych. Prawdziwa i bardzo trudna historia, po której nie pozostaje się obojętnym.

Na okładce książki widnieje smutna buzia ślicznego dziecka. W Jodie Brown, która trafiła do Cathy Glass w wieku niespełna ośmiu lat nie było nic ślicznego. Dziewczynka miała sporą nadwagę, agresją mogłaby obdzielić tuzin innych dzieci, była opóźniona a jedną z form jej protestu było załatwianie się pod siebie. Chociaż pochodziła z rodziny podwyższonego ryzyka, zabrano ją od rodziców dopiero wówczas, gdy w poczuciu bezsilności i buntu podpaliła psa. Nim trafiła do Cathy Glass, Jodie przebywała u czterech rodzin zastępczych. Krótko, bo nikt nie potrafił dać sobie rady z jej agresją i wypróżnianiem się na złość innym. Kupowano jej wszystko, czego chciała i karmiono ją śmieciowym jedzeniem, aby tylko zamilkła. Nikt nie wnikał skąd wzięło się takie zachowanie ani zastępczy opiekunowie, ani opiekunka społeczna Eileen, która chyba pomyliła zawody, bo jej postępowanie było dalekie od profesjonalizmu, Jodie nie odwiedzała, nie interesowała się jej potrzebami i problemami.
Cathy Glass przyznała, że sama była bliska poddania się i tylko świadomość, że liczono na nią i była przysłowiową ostatnią deską ratunku, powstrzymała ją od odesłania dziecka. Szybko okazało się, że ataki złości i nadwaga to skutki strasznej przeszłości dziewczynki „przeoczonej” przez opiekę społeczną. Rodzice Jodie notowani byli jako alkoholicy i narkomani, ale nikt nie wiedział jak bardzo są zwyrodniali.
Czytając „Skrzywdzoną” czułam złość, gniew i mdłości. Nie była to pierwsza drastyczna opowieść z jaką miałam do czynienia, a jednak poruszyła mnie tak, jakbym nigdy wcześniej nie słyszała o złu. Czytając fragmenty, kiedy Jodie „odsłaniała” się przed Cathy Glass, kiedy opowiadała o strasznym wykorzystaniu ze strony ojca, matki, potem „ciotek” i „dziadków” sądząc, iż molestowanie seksualne jest czymś zwyczajnym acz bolesnym, czułam wściekłość, słowa dziecka przyprawiały o wymioty ze wstrętu i niedowierzania. Gwałcona przez ojca od czasu, gdy skończyła osiemnaście miesięcy, Jodie nie miała oparcia w matce, która również „eksperymentowała” na niej. Podobnie działo się z „gośćmi”, którym udostępniano Jodie, a właściwie jej ciałko. Nie znała innego życia, tylko ból, poniżenie i krzyk. Zatrzymała się umysłowo na etapie czterolatka, nie chciała mieć kontaktu ze światem, który ją krzywdził. Kiedy zaś zaczęła o tym mówić, nie doszło do nieoczekiwanego ozdrowienia, stan dziewczynki zaczął pogarszać się jeszcze bardziej, umysł przeładowany koszmarnymi wspomnieniami uciekł w zaburzenia dysocjacyjne tożsamości. Chwilami „przejmował” ją dorosły mężczyzna, czasami czteroletnia dziewczynka. Nocne koszmary stały się regułą.
Opowieść o Jodie nie ma happy endu. Chociaż udało się skazać jej ojca, matkę uniewinniono, a krzywda wyrządzona przez te potwory nazywane rodzicami, stała się nieodwracalna. Jodie trafiła do ośrodka, w którym co prawda zajęto się nią troskliwie, ale największa troska spóźniona o sześć lat nie przyniesie cudownego ozdrowienia. Jodie została zniszczona i za to jej rodzice nie odpowiedzieli. Nie ponieśli kary za uczynienie z córki seksualnej zabawki, za doprowadzenie jej do stanu, kiedy nie potrafiła być normalnym dzieckiem umiejącym kontaktować się z dorosłymi i wchodzącym w interakcje z rówieśnikami. Jej osobowość i co za tym idzie – życie, zostały zniszczone nieodwracalnie.
„Skrzywdzona” jest lekturą trudną, nieprzyjemną i przygnębiającą. Cathy Glass ukazała wszystkie wady i niedociągnięcia brytyjskiej opieki społecznej, ignorancji pracowników, której ofiarą padła żywa istota. Glass opisała jeden, znany jej przypadek, ale portretując takie osoby jak Eileen dała do zrozumienia, że nie ma szans na poprawę losu innych dzieci, dopóki nie będzie w instytucjach socjalnych więcej empatii i zrozumienia, a mniej brania ciągłych urlopów i zbierania metrów akt bez ich czytania.
Ważna, potrzebna książka. Glass zdając relację z miesięcy, które Jodie spędziła z nią i jej rodziną, ukazuje przy okazji, jak należy kochać mądrze i postępować odpowiedzialnie.
Moja ocena: 6

wtorek, 22 lipca 2014

Wilkie Collins „Kobieta w bieli”

Wilkie Collins, Kobieta w bieli, Czytelnik, Warszawa 1988, 640 s.

„Kobieta w bieli” powieść epistolarna napisana przez Wilkie Collinsa w 1859 roku, wydana w odcinkach w latach 1859–1860 i po raz pierwszy opublikowana w formie książki w 1860 roku. Uważana jest za jedną z pierwszych powieści kryminalnych i powszechnie traktowana jako jedna z pierwszych (i najpiękniejszych) z gatunku powieści sensacyjnej.
Historia tam opisana uważana jest za wczesny przykład fikcji detektywistycznej z bohaterem, Walterem Hartrightem, stosującym wiele technik śledczych późniejszych prywatnych detektywów. Użycie wielowątkowych relacji wynika z prawniczego wykształcenia Collinsa, i jak sam wskazuje w swoim Wstępie: „historia tu przedstawiona będzie opowiedziana przez więcej niż jedno pióro, jak historia przestępstwa przeciw prawu jest opowiedziana w Sądzie przez więcej niż jednego świadka”.

Chociaż to ojciec powieści detektywistycznej, Wilkie Collins wydaje się obecnie autorem raczej zapomnianym. Szkoda, bo najbardziej znana jego powieść „Kobieta w bieli” to przykład dobrej literatury klasycznej z elementami romansu i sensacji.
Młody nauczyciel rysunku, Walter Hartright, zostaje zatrudniony w Limmeridge House, aby kształcić w sztuce malarskiej młodą Laurę Fairlie. W noc przed wyjazdem do majątku pomaga tajemniczej kobiecie w bieli. Zagadkę jej tożsamości stara się wyjaśnić wraz z przyrodnią siostrą Laury – Marianną Halcombe, dziewczyną o silnej osobowości, wielkiej odwadze i nieładnej twarzy. Walter oczywiście zakochuje się nieszczęśliwie w pięknej Laurze.
Hartright jest niepoprawnym romantykiem. Wraz z rozkwitającą miłością, styl jego opowieści coraz bardziej zaczyna przypominać wzdychania i rozpacz młodego Wertera. Przeładowane zdania, egzaltacja i poczucie beznadziejności sytuacji sprawiają, że dość trudno odnaleźć w pierwszych kilkudziesięciu stronach coś więcej ponad romantyczną miłość. Nawet dochodzenie, kim była tajemnicza kobieta w bieli, odbywa się jakby przy okazji, pomiędzy westchnieniami Hartrighta do panny, która jest zaręczona z innym. Mężczyzna decyduje się skrócić pobyt w Limmeridge House, a nie mogąc zapomnieć o subtelnej, wiotkiej i pełnej cnót wszelakich Laurze, decyduje się na niebezpieczną wyprawę.
Tymczasem Laura, pomna obietnicy złożonej ojcu na łożu śmierci, postanawia dotrzymać słowa i wyjść za sir Glyde’a, pomimo pewnych znaków ostrzegawczych sugerujących, że arystokrata nie jest człowiekiem tak nieskazitelnym za jakiego się podaje. Tak kończy się pierwsza, bardziej romansowa część powieści.
Ponownie spotykamy Laurę i Mariannę w pół roku później. Na scenę wraz z mężem Laury wkracza niezwykła, hipnotyzująca postać: hrabia Fosco (jego żoną jest ciotka Laury), którego obie młode damy szczerze nie cierpią. Towarzystwo mieszka w Blackwater Park, posiadłości Glyde’a, gdzie pozorna sielanka nowożeńców pęka niczym bańka mydlana. Opowieść staje się coraz mniej romantyczna, a coraz więcej w niej ludzkich słabości, podłości, nielojalności i podstępu. Laurę coraz sprawniej osacza mąż i jego przyjaciel i chociaż Marianna wykazuje wiele hartu ducha, zaledwie półroczne małżeństwo kończy się katastrofą.
Wówczas na karty powieści powraca Hartright, zmieniony przeżyciami w Nowym Świecie, już nie werterowski romantyk, ale człowiek pragnący poznać prawdę i tajemnice narosłe wokół męża ukochanej kobiety. Nie mogąc wejść na drogę prawną, sam zaczyna tropić przeszłość Glyde’a. Jak sugeruje jego nazwisko, Walter jest człowiekiem o prawym sercu i nie ma zamiaru się poddać. Potrafi ignorować gburowaty egoizm wuja Laury, jego zapatrzenie w siebie i swoje tak zwane zbiory, potrafi zjednać sobie ludzi, aby mu pomogli, potrafi też wykazać dość sprytu, aby umknąć śledzącym go zbójom. Śledzi, dedukuje, wypytuje i składa w całość łamigłówkę, z jaką mu się przyszło zmierzyć.
Niewątpliwie jedną z najlepiej zarysowanych postaci jest Marianna Halcombe. Ta dziewczyna nie boi się ryzykować w imię przyjaźni i ponad wszystko pragnie ochraniać delikatną Laurę. Chociaż jest tylko ubogą krewną, tak często spotykaną w wiktoriańskiej Anglii, ma w sobie dumę i upór, których mogłyby jej pozazdrościć prawowite dziedziczki tytułu. Więcej w niej życia i emocji niż w przyrodniej siostrze, niestety urody, co mankamentem w dobie klasycyzmu było nie do naprawienia.
Hrabia Fosco, mający nazwisko równie czarne, jak jego przeszłość i dusza to spiritus movens wszelkich działań, postać równie inteligentna, jak zła. Niewyobrażalnie gruby, amator słodkości lubujący się w tresowaniu białych myszek skrywa tajemnice o wiele bardziej krwawe niż sir Glyde, niestety dowiadujemy się o nich stanowczo zbyt mało. Szmat czasu spędzony poza rodzinną Italią i uwielbienie, którym obdarzyła Foscę kobieta niegdyś pusta i egoistyczna sugerują, że mężczyzna ten wiódł życie tak barwne, jak nieuczciwe i że pojęcie honoru pojmował w sobie tylko znany sposób.
W ogóle jeśli chodzi o sekrety, są one skrojone na miarę epoki, w której powieść powstała i ludziom współczesnym wydają się niewspółmierne do wysiłku wkładanego przez zainteresowanych w to, aby na zawsze pozostały sekretami. Szkoda też, że główna bohaterka nie zabrała głosu i nie zdała żadnej relacji. Laura Fairlie pozostaje śliczną, uduchowioną istotą, niemalże marzeniem sennym, która wydaje się tłem dla innych postaci. Jej prawy charakter i złote serce to wszystko, co ma do zaoferowania. Stanowczo zbyt mało poświęca uwagi autor również kobiecie w bieli, która pojawia się zaledwie kilkakrotnie, a jej słowa każą powątpiewać w jej zdrowie psychiczne.
Niewątpliwie jednak czyta się „Kobietę w bieli” z przyjemnością. Postaci wykreowane przez Collinsa są nietuzinkowe i zgrabnie zarysowane. Odnosi się to zarówno do bohaterów pierwszo-, jak i drugo- czy trzecioplanowych. Każdy ma coś do powiedzenia, nie jest chodzącym schematem (może poza dwiema pannami, gdzie Laura miała przypominać anioła, a kobieta w bieli – raczej zjawę niż osobę rzeczywistą). Każdy przybliża epokę królowej Wiktorii, mentalność tamtych czasów, styl życia i zachowania. Jest „Kobieta w bieli” przede wszystkim książką napisaną ku rozrywce i jako taka, godna jest polecenia.
Moja ocena: 4.5

środa, 16 lipca 2014

Laurence Rees „Kaci i ofiary”

Laurence Rees, Kaci i ofiary. Okrucieństwa II wojny światowej i ich sprawcy, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008, 208 s.

„Kaci i ofiary” to wstrząsające portrety zbrodniarzy i bohaterów ludzi, którzy w sposób szczególny zapisali się na kartach historii II wojny światowej. Laurence Rees przeprowadził setki wywiadów ze sprawcami najstraszniejszych wojennych okrucieństw i zbrodni, a także z ich ofiarami oraz tymi, których heroiczna postawa ocaliła ludzkie istnienia. Przedstawia trzydzieści pięć najbardziej niezwykłych postaci.

Gdyby nie rozdziały poświęcone Amerykanom i Japończykom biorącym udział w II wojnie światowej, „Kaci i ofiary” stanowiliby doskonały suplement wcześniejszej książki Reesa: „Auschwitz. Naziści i «ostateczne rozwiązanie»”. Jest tak między innymi dlatego że pojawiają się w „Katach i ofiarach” osoby już znane, takie jak Oskar Groening, Samuel Willenberg czy Lucille Eichengreen. Tym razem Rees skupił się na jednym zagadnieniu: możliwościach masowego zabijania i upokarzania cywilów nie spotykanych na taką skalę przed II wojną światową. Nie ma w „Katach i ofiarach” historii politycznej, jest za to trzydzieści pięć opowieści ludzi, którzy stali po obu stronach konfliktu i albo brali mniej lub bardziej czynny udział w zabijaniu, albo widzieli śmierć lub cierpienie najbliższych nie mogąc nic na to poradzić.
Historycy opisując dramat Holocaustu tak katów, jak i ofiary pozostawiają najczęściej anonimowymi, sprowadzając je do liczb lub uogólnień. Rees natomiast przedstawia swoich rozmówców z imienia i nazwiska, cytuje ich wypowiedzi dodając od siebie okoliczności przeprowadzania wywiadu, otoczenie i nastawienie przepytywanego do wydarzeń z początku lat czterdziestych z perspektywy czasu.
Ludzie uczestniczący w masowym zabijaniu czy to po stronie reżimów, czy po stronie aliantów nawet po latach nie czują wyrzutów sumienia z powodu tego, że zabijali lub byli świadkami zabijania. Pilot amerykańskiego myśliwca Paul Montgomery uczestniczył w zrzucaniu bomb zapalających na japońskie miasta. Kobiety i dzieci płonęły żywcem, przez Osakę, Tokio i Nagoi przechodziły fale ognia. Montgomery „przyznał, że tam w dole, w ognistej nawałnicy, «musiały być kobiety i dzieci», ale «toczyła się wojna, a ja dostałem taki rozkaz»”. Oskar Groening (esesman zajmujący się w Oświęcimiu liczeniem pieniędzy odebranych ludziom przed wysłaniem ich do komór gazowych) z kolei, „kiedy zapytano go, dlaczego naziści uważali za usprawiedliwione zamordowanie ponad 200 000 dzieci w Auschwitz, potrafił wyjaśnić spokojnie: «Dzieci nie są w tym momencie wrogiem - powiedział. - Wrogiem jest krew, która płynie w ich żyłach - groźba, że wyrosną na Żydów, którzy mogliby się stać niebezpieczni. I dlatego dzieci też były eliminowane».” Wiedząc jaka była cena Lebensraumu Führera, surrealistyczne wydają się wypowiedzi Karla Boehma Tettelbacha o Hitlerze, jako „czarującym gospodarzu” i człowieku „przyjacielskim” i „normalnym” czy słowa Kristiny Söderbaum, gwiazdy filmowej Trzeciej Rzeszy: „Szczerze mówiąc po wojnie próbowałam czytać o tych wszystkich strasznych rzeczach, które Hitler zrobił. Ale to takie trudne, widzi pan, bo on miał takie cudowne niebieskie oczy. A poza tym zawsze był dla mnie bardzo miły.”
Jak te słowa mają się do obozów zagłady? Jak mają się do wspomnień Tomasza Blatta, który został wraz z rodziną wywieziony do Sobiboru i cudem uniknął śmierci? Chciał żyć, przeżyć za wszelką cenę, nawet jeśli w odruchu obronnym musiał wykształcić w sobie znieczulenie na wszystko, łącznie z tym, że widział, jak matka, ojciec i młodszy brat zostają zabrani do komór gazowych. Lucille Eichengreen, która rozmawiała z Laurence’em Reesem w Krakowie, dokąd przyjechała z wizytą, opowiadała o swoim pobycie w łódzkim getcie. Została tam wysłana wraz z matką i młodszą siostrą transportem z Hamburga. Miała szesnaście lat. Była świadkiem tego, jak przywódca getta Chaim Rumkowski wykorzystywał swe stanowisko nie w celu pomocy innym, ale aby dogodzić swoim chuciom i kaprysom. Przeżycie za wszelką cenę to jedno, lecz deprawacja i zepsucie nijak mają się do solidarności narodowej.
Co istotne, bardzo pomocny przy zduszaniu jakichkolwiek wyrzutów sumienia był rasizm stosowany przez propagandę. Dla Niemców Żydzi byli „podludźmi”, Rosjanie, Polacy i inni Słowianie niewiele lepsi, dla Japończyków Chińczycy byli „gorsi od psów”, Amerykanom tłumaczono, że Japończycy to „skośnookie małpy”. Wszyscy oni wydawali się przekonani, że zabijają istoty gorsze; inaczej, mniej intensywnie odczuwające ból, radość, życie?
O Holokauście napisano wiele, istotne są zatem u Reesa te fragmenty, które ukazują konflikt na innej szerokości geograficznej. Kultura i mentalność Japończyków wydają się zupełnie obce nam, Europejczykom. Zapoznając się z opowieściami mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni, targały mną różne emocje, poczynając od mdłości (przeżycia wojenne Kena Yuasy i eksperymenty medyczne na Chińczykach), poprzez zdumienie (Hiroo Onoda i odmowa kapitulacji niemalże do połowy lat siedemdziesiątych XX wieku) czy współczucie (Kenichiro Oonuki, który zmuszony do wzięcia udziału w misji kamikadze przeżył, bowiem został zmuszony do lądowania). Już sam styl ćwiczenia żołnierzy japońskich wprawiłby w osłupienie większość oficerów wojsk europejskich. Upokarzanie i degradowanie człowieka będące na porządku dziennym w Armii Cesarskiej sprawiało, że jakiekolwiek ludzkie odruchy zanikały w szeregowych żołnierzach, a cała złość i skumulowana nienawiść znajdowały ujście w walkach z wrogiem i gnębieniu słabszych.
„Kaci i ofiary” to opowieści o cierpieniu, gwałtach, braku lojalności, odczłowieczeniu i ludzkiej nikczemności. Rosjanie zabijający uciekających rodaków, żołnierze zabijający dzieci i gwałcący kobiety, Japończycy uczący się używania bagnetów na żywych tarczach, molestowanie seksualne, głupota i naiwność ludzi, którzy okres wojenny spędzili w bezpiecznym miejscu, rytualny kanibalizm, zdrada Brytyjczyków... Rees ukazuje, jak mroczną istotą jest człowiek i jak nisko może upaść postawiony w ekstremalnej sytuacji. Nic zatem dziwnego, że autor nie stara się dokonać analizy podsumowującej to, czego musiał wysłuchać. Zamiast tego kończy swą książkę pytaniami:

„Problem z dzisiejszym życiem polega na tym - powiedział mi jeden z byłych nazistów - że ludzie, którzy nigdy nie zostali wystawieni na próbę, chodzą i wygłaszają sądy o ludziach, którzy zostali wystawieni na próbę”. A chociaż ta opinia nie powstrzymała mnie przed potępieniem działań tego człowieka podczas wojny, jego słowa kazały mi się poważnie zastanowić przed postawieniem pytania: „Co ja bym zrobił?”
W końcu każdy z nas musi sam zdecydować, jak zmieniające się okoliczności mogą wpłynąć na nasze postępowanie. Może straszliwe przeciwności losu wydobyły z nas najlepsze cechy, a może ujawniłyby najgorsze. Jak myślicie? Co wy byście zrobili?.1

Ja nie wiem. I nade wszystko pragnę, aby nie znaleźć się w takiej sytuacji. A książkę Reesa oczywiście polecam.
Moja ocena: 6

1 L. Rees, Kaci i ofiary. Okrucieństwa II wojny światowej i ich sprawcy, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008, s. 186.