poniedziałek, 30 września 2013

Stanisław Jerzy Lec „Myśli nieuczesane” (cytaty) (5)

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
To dziwne, jak trudno wywołać echo w najbardziej pustych głowach.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Wzięli go za kogoś innego, ale oddali lojalnie jego własnego trupa.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Od zbrodni nie płaci się podatku.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Za taniochę ludek chętnie drogo płaci.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Kogut opiewa nawet ten ranek, w którym idzie na rosół.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Szkoda, że do raju jedzie się karawanem!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Cierpieć na ból serca i nie być lirykiem? Po co?

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
W swej skromności uważał się za grafomana, a był donosicielem.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Czy jestem wierzący? Bóg jedyny raczy wiedzieć.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie wszystkich Ablów stać na własnych Kainów. Muszą się zadowolić zbiorowymi.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ludzie nie mający ze sztuką nic wspólnego - nie powinni z nią mieć nic wspólnego. Proste?

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Można być wirtuozem fałszywej gry.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Purytanie powinni nosić dwa listki figowe na oczach.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Złamał sobie życie! I teraz ma dwa oddzielne, bardzo przyjemne życia.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Różne myśli chodzą po głowie. Niektóre ją nawet opuszczają.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Wykrzyknik, który sflaczał, staje się znakiem zapytania.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Pomnik może być doskonałym zegarem słonecznym. Nawet później, gdy go nie ma, wie się, co za godzina wybiła.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ci, którzy zjedli wszystkie rozumy, powinni nakarmić wszystkie brzuchy.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
A może wykorzystamy kiedyś przemysłowo dusze ludzkie?

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Ceń słowa! Każde może być twoim ostatnim.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Można się zapluć nie otwierając ust.

Stanisław Jerzy Lec „Myśli nieuczesane” (cytaty) (4)

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Spierają się o istnienie Boga. Obie strony chcą zatrzeć ślady zbrodni, że go zabiły. Oczywiście - nim zdołał zaistnieć.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Negacja jest elementem pozytywnym całości.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Cóż z tego, że życie przemija, jeśli jest tak kosztowne?

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
To, czego sobie wyobrazić nie można, można często kupić.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
I co do wahania się należy powziąć decyzję.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Pomyśl, zanim pomyślisz.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Gdyby człowiek znał miarę swej wielkości, nie musiałby rosnąć wyżej.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Moralność jest kwestią umowną albo natychmiast płatną.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Czy starczy słów, by nasycić nimi wszystkie gęby?

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
W każdym „strachu na wróble” drzemią ambicje grozy.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Cezarów zabijają zazwyczaj przyjaciele. Bo są wrogami.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Posiadł wiedzę, ale jej nie zapłodnił.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Brzydko jest posądzać kogoś, gdy ma się zupełną pewność.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Chamstwo ma tylko wtedy rację bytu, gdy jako zjawisko wywołuje równą sobie reakcję intelektu.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie znając obcego języka, nie zrozumiesz nigdy milczenia cudzoziemców.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Owoce zwycięstwa? Gruszki na wierzbie.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Nie użyźniajcie nieużytków umysłowych!

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Lubię tych, co by byli, gdyby ich nawet nie urodzono.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Zawsze kiedy człowiek zaczyna wątpić w siebie, palnie takie głupstwo, które go zachwyci.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Przysłowia sobie przeczą. I to jest właśnie mądrością ludową.

Lec Stanisław Jerzy; Myśli nieuczesane;
Można oczy zamknąć na rzeczywistość, ale nie na wspomnienia.

J. Bernlef „Niewdzięczna pamięć”

J. Bernlef, Niewdzięczna pamięć, Nasza Księgarnia, Warszawa 2010, 217 s.

Powoli, lecz nieodwracalnie Maarten Klein traci kontakt z rzeczywistością. Przestaje odróżniać teraźniejszość od przeszłości, nagle chce znów wyjść do pracy, chociaż od dawna jest na emeryturze, a żonę bierze za obcą osobę.
„Za mną w drzwiach stoi kobieta. Jej brązowe włosy opadają na prawo, ukosem przez czoło. Obserwuje mnie”.
„Niewdzięczna pamięć” jest nie tylko opowieścią o demencji, lecz przede wszystkim opowieścią o miłości z nieuchronnie tragicznym zakończeniem.

Podczas czytania powieści Bernlefa przyszło mi na myśl, jak niewdzięczna potrafi być starość. Los Maartena Kleina jest przestrogą, że nikt nie wie, co go może czekać w jesieni życia.
Bernlef pisze bez zadęcia czy patosu. Narastającą demencję relacjonuje sam bohater książki, skupiony na sobie jest nieświadom cierpienia zadawanego innym. Sam nie mogąc się rozeznać w tym, co dzieje się z jego umysłem, zapomina kim jest osoba, z którą spędził kilkadziesiąt lat, kim są otaczający go ludzie. Demencja to również zanikanie człowieczeństwa, wstydliwe zachowania, których jest się nieświadomym i które człowiek w pełni władz umysłowych obserwuje z rumieńcem zażenowania na twarzy.
Młodzi ludzie zaczytujący się powieściami o wampirach i wilkołakach raczej też książki nie docenią. Młodość nie przepada za starością i chorobą, tym bardziej tak nieromantyczną a wręcz przyziemną. Cóż, takie jest prawo tych, którzy wchodzą w wiosnę życia. Ale kiedy już minie fascynacja tym, co jest nieprawdziwe, warto sięgnąć po Bernlefa.
Moja ocena: 5

piątek, 27 września 2013

Åke Edwardson „Taniec z aniołem”

Åke Edwardson, Taniec z aniołem, Czarna Owca, Warszawa 2010, 431 s.

W skromnym hotelu w południowym Londynie znaleziono zwłoki młodego Szweda. Wkrótce potem podobne morderstwo wydarzyło się w Göteborgu. Krwawe ślady każą przypuszczać, że w hotelowym pokoju odbył się makabryczny taniec. Dla 37-letniego komisarza Erika Wintera i jego współpracowników te wydarzenia są początkiem najtrudniejszego śledztwa, z jakim mieli do czynienia.
„Taniec z aniołem” został wyróżniony nagrodą Szwedzkiej Akademii Kryminału w 1997 jako najlepsza powieść kryminalna roku.

Chyba nie było żadnej innej książki przedstawionej do nagrody, skoro Åke Edwardson otrzymał wyróżnienie Szwedzkiej Akademii Kryminału.
Po mętnym prologu Edwardson wprowadza nas w świat komisarza Wintera. Mało w nim poświęcenia się wykryciu zbrodni. Komisarz Winter je, uprawia seks, umyka mu myśl, pije whisky, rozmawia, pije piwo, słucha jazzu, jakaś myśl błąka mu się po głowie. I tak bez końca.
Brudną robotę odwala za niego złodziej, a w samej akcji brak sensu i jakiejkolwiek logiki. W sumie powinnam rzucić w kąt (no dobra, delikatnie odłożyć) książkę przy pierwszym ziewaniu. Ale z zasady kończę książki, które zaczęłam czytać. Idealny usypiacz dla cierpiących na bezsenność. Ewentualnie dla zagorzałych zwolenników szwedzkich kryminałów.
Czterysta stron nudy zdecydowanie odstraszyło mnie od Edwardsona. Tym bardziej że jednocześnie czytałam „Czarną listę” Aleksandry Marininy i przyszło mi na myśl, jak bardzo światopogląd zależy od miejsca zamieszkania i przeszłości. Ale o tym napiszę więcej przy „Czarnej liście”.
„Taniec z aniołem” ma ciekawy tytuł i niezłą okładkę. Tym samym wychodzi na jaw, jak prawdziwe jest zdanie: „Nie oceniaj książki po okładce”. Bo zawartość jest odwrotnie proporcjonalna do atrakcyjności wydania.
I to tyle ode mnie.
Moja ocena: 2

Sebastian Barry „Tajny dziennik”

Sebastian Barry, Tajny dziennik, Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2011, 383 s.

Historia kobiety, której naiwność, pogoda ducha i fascynująca uroda skazały ją na życie w zamkniętych murach placówki psychiatrycznej. Licząca sobie około stu lat Roseanne Clear – tajemnicza staruszka, która trafiła do szpitala w młodym wieku i nigdy nie opuściła jego murów. Odizolowana od społeczeństwa kobieta pisze tajny dziennik, w którym opowiada o dramatycznym dzieciństwie i młodości w ogarniętej wojną domową Irlandii, o niewyjaśnionej śmierci ojca oraz małżeństwie z ukochanym mężczyzną, które stało się przyczyną jej tragedii.

Tak się zastanawiam czym jest literatura kobieca? Romanse w stylu Judith Krantz, lekkie opowieści w stylu Katarzyny Grocholi, Helen Fielding i tysięcy ich naśladowczyń? Termin „literatura kobieca” ma bowiem pejoratywny podtekst: ot, taka pisanina dla bab znudzonych gotowaniem i nieudanymi związkami. Na przestrzeni ostatnich stu lat mężczyźni wykreowali mocnych bohaterów, wystarczy przypomnieć chociażby Kurtza z „Jądra ciemności” Conrada, Konsula z „Pod wulkanem” Lowry’ego czy Leopolda Blooma – Joyce’a. Im dalej, tym bohaterów wyrazistych więcej. Faceci mogą czuć satysfakcję. A kobiety? Nadal mają czytać o losach Bridget Jones czy Judyty?
„Tajemniczy dziennik” napisał mężczyzna, ale główną bohaterką jest kobieta, która płaci za uczynki mężczyzn. Nie ma w powieści namiętnych scen, całość jest prawie ascetyczna, sceneria – ponura, jak ponura może być świat ubogiej irlandzkiej dzielnicy, a świat, w którym żyją bohaterowie – zakłamany i zdominowany przez mężczyzn. Czy można zatem zaliczyć powieść Barry’ego do literatury kobiecej? Odrzuciwszy jej pejoratywny kontekst – na pewno tak. Barry odmalowuje smutne życie Irlandki, prawie w całości spędzone w zakładzie dla obłąkanych. Dlatego że była wariatką? Schizofreniczką? Nimfomanką? Przede wszystkim dlatego że była piękna.
Trzeba było kilkudziesięciu lat i decyzji o likwidacji szpitala, by losem Roseanne zainteresował się doktor Grene. To właśnie dzięki jego uporowi poznajemy losy pacjentki. Poznajemy dziennik pisany przez nią i o niej.
Jeśli ktoś liczy na czytadło w stylu Kate Morton, to się zawiedzie, bo tajemnica tajemnicy nierówna. Ktoś skrywa w szufladzie swej pamięci morderstwo, ktoś inny – tylko niewinny pocałunek. Dodajmy do tego chwilami leniwie toczącą się narrację i otrzymamy powieść sensu stricte, a nie produkt literaturopodobny.
Bezpośrednio po lekturze napisałam:
"Trudne choć chwilami przewidywalne.
Wielka miłość do ojca.
Wielka władza kleru.
Wielkie upodlenie kobiety."
To mniej więcej tyle.
Moja ocena: 4

 * * *
Barry Sebastian; Tajny dziennik;
Zawsze warto wyliczać powody do szczęścia, w życiu jest tak dużo jego przeciwieństwa, że lepiej zaznaczać je zakładką, dopóki można.

Barry Sebastian; Tajny dziennik;
To jedna z zalet małżeństwa, że z jakiegoś magicznego powodu zawsze wyglądamy dla siebie nawzajem tak samo.
 

Carlos Ruiz Zafón „Pałac Północy”

Carlos Ruiz Zafón, Pałac Północy, Muza, Warszawa 2011, 286 s.

Kalkuta, 1932. Ben, wychowanek sierocińca St. Patrick, skończył już 16 lat - podobnie jak jego przyjaciele, będzie musiał opuścić dom dziecka i się usamodzielnić. W dniu pożegnalnej imprezy poznaje swoją rówieśniczkę Sheere i zabiera ją do Pałacu Północy na spotkanie tajnego stowarzyszenia, które założył wraz z przyjaciółmi. Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w opowieści. Nie wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych tajemnic Kalkuty. Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa - to tylko niektóre elementy makabrycznej łamigłówki, którą przyjdzie im rozwiązać… Misja, która miała być niecodzienną przygodą, niebawem okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem.

Nie wiem czy tak wpłynął na mnie upływający rok (2011), czy ogólnie miałam pozytywne nastawienie do życia w owym czasie, ale faktem jest, że „Pałac Północy” czytało mi się o wiele przyjemniej niż „Księcia Mgły”.
Ruiz Zafón stworzył krótką, jasną i dość spójną opowieść dla młodzieży i dla młodzieży starszej, do której i ja się zaliczam, bo nie dorosnę duchowo już chyba nigdy.
Mamy tajemnicze miejsce, tajemniczego przeciwnika, straszną tajemnicę, zjawiska nadprzyrodzone i grupę młodych ludzi, których łączy przyjaźń. I odległe czasy w odległym mieście. Po przeczytaniu „Pałacu” naszła mnie jedna myśl: jak wiele zależy od czyjejś niekonsekwencji i jak bardzo źle pojęta opiekuńczość może namieszać w życiu. Starsi pragnący oszczędzić zmartwień swoim podopiecznym może i czynią to, aby ochronić tych, których kochają, ale czyż nie ma w tym i egoizmu? Żeby oszczędzić sobie kłopotów i nie brać odpowiedzialności za swoje błędny popełnione dawno temu? Z drugiej strony – gdyby nie przemilczenia, nie byłoby tajemnicy. A bez tajemnicy – nie byłoby opowieści.
W „Pałacu Północy” warsztat Ruiza chwilami szwankuje, ale to akurat można wybaczyć, wszak była to dopiero jego druga książka, a Hiszpan miał wówczas trzydzieści lat (nie każdy może być Tomaszem Mannem i tworzyć dojrzałe powieści w wieku lat 28). Młodzi nie zwrócą na to uwagi, a starsi – jeśli się im nie podoba – niech sięgają tylko po „dorosłe” powieści Ruiza.
Moja ocena: 3.5

czwartek, 26 września 2013

Isabel Allende „Portret w sepii”

Isabel Allende, Portret w sepii, Muza, Warszawa 2001, 366 s.

Czy można napisać trylogię do końca? Okazuje się, że tak; w każdym razie Isabel Allende na pewno to potrafi. Aurora de Valle, główna bohaterka ‘Portretu w sepii”, to wnuczka Elizy Sommers i Pauliny de Valle (postaci z napisanej w roku 1998 „Córki fortuny”), a zarazem adoptowana córka Severa del Valle, ojca jasnowidzącej Clary z „Domu duchów”, pierwszej powieści Isabel, opublikowanej w 1982 roku. Historia opowiedziana na kartach „Portretu w sepii” to brakujące ogniwo łączące obie powieści. Zamykają się w niej losy niektórych bohaterów „Córki fortuny.”, a zarazem zarysowują sytuacje, których rozwiązanie znamy już z „Domu duchów”. Całość układa się w barwny fresk – jak zawsze u Isabel Allende – splątane ścieżki życia jej bohaterów stanowią odbicie dziejów kraju i całego kontynentu.

Po przeczytaniu „Portretu w sepii” wymknęło mi się westchnienie: „Jak dobrze, że to już koniec.” Nie będę ukrywać, że ta część opowieści najmniej mi się podobała. Eliza Sommers – dzielna awanturnica z „Córki fortuny” jest już babcią i Allende skupia się głównie na jej wnuczce Aurorze del Valle.
Jak to u Allende: świetna narracja, silne kobiety – chwilami postrzelone, chwilami uparte, ale pragnące za wszelką cenę nie dać się zamknąć za drzwiami domu i dać sobie przykleić etykietkę „kur domowych”. Postać Aurory blednie przy osobowości Pauliny del Valle – namiętnej, wyzwolonej, uwielbiającej luksus, ale i starającej się pomagać innym. Paulina wydaje się niezniszczalna. Gdzieś w tle pojawia się postać Elizy Sommers – zbyt zapatrzonej w siebie i w swoje nieszczęścia, by skupić się na tak „trywialnej” czynności, jakim jest wychowanie dziecka.
Allende snuje swą opowieść i wplata w nią okrucieństwo dwóch wojen, gdzie indziej skupia się na uprawianiu winorośli, specyfice chilijskiego sera i podstawach rozwijającej się fotografii. Pewne wątki znane już z „Córki fortuny” są wyjaśniane, podobnie też znajdujemy odniesienia do „Domu dusz”.
Summa summarum – jest w „Portrecie w sepii” wszystko to, co najlepsze w prozie Allende, a jednak chwilami powieść jest przyciężka i... przynudna. Pragnących poznać prozę Allende zapewne zachwyci, ale jaki jest sens czytania tej powieści bez zapoznania się z młodością Elizy? 
Moja ocena: 4

czwartek, 12 września 2013

Mineko Iwasaki „Gejsza z Gion”

Mineko Iwasaki, Gejsza z Gion, Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2006, 320 s.

Autobiografia najsłynniejszej japońskiej gejszy, Mineko Iwasaki, odsłaniająca owiane tajemnicą kulisy działalności legendarnej dzielnicy rozrywki Gion Kobu w Kioto. Do świata gejsz wkroczyła jako mała dziewczynka, rozpoczynając naukę praktykowanych od setek lat zwyczajów, języka, tańca i muzyki. Szczyt kariery Mineko przypadł na lata 70. Mając 29 lat, wyszła za mąż i przestała czynnie uprawiać zawód. Przez karty książki przewija się galeria sławnych ludzi odwiedzających Gion, jak Elia Kazan, Henry Kissinger, Also Gucci i następcy europejskich tronów.

Pamiętacie „Wyznania gejszy” Arthura Goldena? Śmiem twierdzić, że znalazłam coś lepszego. Oczywiście, jeśli ktoś lubi romanse i temat potraktowany nieco powierzchownie, może pozostać przy Goldenie. Zainteresowanych tematem odsyłam natomiast do autobiografii Mineko Iwasaki.
Japonka opisuje swoje życie z powściągliwością, nie epatuje plotkami i sensacjami rodem z tabloidów. Pisze przede wszystkim o swoich obowiązkach i o ciężkiej pracy, jaka była jej udziałem od piątego roku życia. Od początku była szykowana na spadkobierczynię rodu Iwasaki, czyli po zakończeniu kariery gejszy miała zajmować się kształceniem młodych dziewczyn.
Mineko Iwasaki przyznaje, że czasami ciężko było jej pełnić swoje obowiązki i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przy wadze czterdziestu pięciu kilogramów nosiła kimono i ozdoby ważące około dwudziestu kilogramów. Jako piętnastolatka wstawała o szóstej rano, kładła się zaś dopiero około trzeciej w nocy. Praca była dla niej wszystkim, rozkład zajęć miała wypełniony na osiemnaście miesięcy naprzód, klienci musieli potwierdzać swe rezerwacje na miesiąc przed spotkaniem. W ciągu pierwszych pięciu lat jako maiko (dorastająca gejsza) Japonka pracowała bez wytchnienia, siedem dni w tygodniu. Zdarzało się, że była tak zmęczona, że spała z otwartymi oczami, na stojąco.
W czasie debiutanckiego spotkania poznała Elię Kazana (dla zbyt młodych by wiedzieć: Kazan był amerykańskim pisarzem i reżyserem. Jeden z jego najsławniejszych filmów to „Na wschód od Edenu” z Jamesem Deanem.) – uznała to za dobrą wróżbę. O innych osobistościach wspomina mimochodem. Ciekawie opisuje wizytę królowej brytyjskiej i jej męża. Japońska uprzejmość bywa czasami złośliwa.
Iwasaki chowana była pod kloszem, skupiona na pracy i zamknięta w sterylnym światku, po zakończeniu kariery gejszy uczyła się poznawać życie zwykłej śmiertelniczki. Taniec na zawsze został jej namiętnością.
Zaskakujące ale jakże japońskie jest przy tym wyznanie Iwasaki, że nigdy nie lubiła ludzi i przebywania z nimi. Wolała świat tańca. A jednak potrafiła być na tyle przekonująca, że stała się najbardziej pożądaną osobą do towarzystwa. Smutna trochę jest ta gra pozorów skryta za wielkowiekową tradycją.
Moja ocena: 5