sobota, 27 lipca 2013

Isabel Allende „Dom duchów”

Isabel Allende, Dom duchów, Muza, Warszawa 1998, 524 s.

Pierwsza powieść Isabel Allende to jeden z największych bestsellerów literatury iberoamerykańskiej. Dom duchów jest pełną ciepła opowieścią o rodzinie Estebana Trueby, o pokoleniach kobiet, które go otaczały, o jego dzieciach i wnukach. Ich losy splatają się z historią i są świadectwem dramatycznych przemian na przestrzeni dwudziestego wieku. Gwałtowny temperament ojca rodziny i szczególna nadwrażliwość jego żony komplikują wzajemne relacje bohaterów i choć prowadzą do tragicznych przesileń, równocześnie składają się na serdeczną opowieść o świecie wielkich codziennych emocji.

Będzie to recenzja krótka: zachwyciłam się powieściowym debiutem Isabel Allende. Magiczny realizm, portrety niezwykłych kobiet i ich życie na tle burzliwej historii Chile, kraju niewspomnianego z nazwy w „Domu duchów” ani razu.
Moim skromnym zdaniem jest to powieść doskonała zarówno na letnie popołudnie, jak i na zimowy wieczór. Nastrojowa baśń, gdzie nostalgia przeplata się z obłędem. Szalona niania, dekapitacja, trucizna, długie milczenie i zielone włosy – to tylko nieliczne pomysły pani Allende wpisane w treść. Co chwila coś się dzieje, szaleństwo narasta i wycofuje się, aby po zaraz powrócić ze zdwojoną siłą, łączy się z wszelakiego rodzaju miłością i temperamentami rodem z kraju podzwrotnikowego.
Nic więcej nie dodam, bo po co? „Dom duchów” należy przeczytać i starać się zrozumieć fenomen Allende, kobiece spojrzenie na iberoamerykańskie czary w życiu codziennym, należy przeczytać i tym samym odpocząć od trudów i smutków naszego dnia codziennego, oswoić się z samotnością, szaleństwem i zyskać siłę, aby dalej toczyć przed sobą kamień przeznaczenia.
Moja ocena:
* * *
Allende Isabel; Dom duchów;
- Niemal w każdej rodzinie jest osoba głupia lub szalona, moje dziecko - zapewniła ją Clara, nie odrywając wzroku od robótki, ponieważ przez te wszystkie lata nie nauczyła się robić na drutach nie patrząc na nie. - Czasami są niewidoczne, gdyż się je ukrywa, jakby przynosiły wstyd. Zamyka się je w najodleglejszych pokojach, żeby nie widzieli ich goście. Lecz w rzeczywistości nie ma się czego wstydzić, one też są dziełem Boga.
- Ale w naszej rodzinie nie ma nikogo takiego, babciu - replikowała Alba.
- Nie ma. Tutaj szaleństwo udzieliło się wszystkim po trochu i nie zostało go tyle, żeby zrobić z kogoś z nas skończonego wariata.

Allende Isabel; Dom duchów;
Czytała Biblię, grała w tenisa i pisała na maszynie. Ta ostatnia umiejętność była jedyną użyteczną rzeczą, jaką posiadła w ciągu długich lat nauki w obcojęzycznej szkole. Dla Alby, która w swoim dotychczasowym życiu nie słyszała o grzechach ani o dobrych manierach panieńskich, nie znała granicy między tym, co ludzkie, a tym, co boskie ani tym, co możliwe, a tym, co niemożliwe, widziała, jak jeden wuj chodził nago po korytarzach i skakał jak karateka, a drugi leżał przywalony kupą książek, jak dziadek rozbijał laską aparaty telefoniczne i kwietniki na tarasie, jak matka wymykała się z domu z pajacowatą torebką i jak babka poruszała trójnożnym stolikiem i grała Chopina nie otwierając pianina, szkolna rutyna była nie do zniesienia. Nudziła się na lekcjach.

Janusz Tazbir „Protokoły mędrców Syjonu. Autentyk czy falsyfikat”

Janusz Tazbir, Protokoły mędrców Syjonu. Autentyk czy falsyfikat, Interlibro, Warszawa 1992, 263 s.

Obecna edycja 'Protokołów...' poprzedzona jest obszernym wstępem, ukazującym ich związek ze spiskową teorią dziejów oraz przyczyny, dla których zyskały tak szeroki rozgłos i nadal cieszą się wielką popularnością. Zdemaskowane dość wcześnie jako falsyfikat nadal ukazują się w wielu krajach, służąc podsycaniu antysemityzmu.

Nie ma nic lepszego niż dobry spisek, bo ludzkość bez spiskowej teorii dziejów czułaby się okradziona z tajemnicy, z populistycznego wytłumaczenia negatywnych zjawisk, z usprawiedliwienia swoich uprzedzeń lub niepowodzeń. O „Protokołach mędrców Syjonu” chyba każdy słyszał, choć ciekawa jestem, ilu rozsądnych ludzi przez ten bełkot przebrnęło do końca.
Na pewno przebrnął Janusz Tazbir. A potem popełnił krótką książeczkę o dziejach spisku na przestrzeni historii ludzkości. Na dzień dobry uświadomił swych czytelników, że jednym z najbardziej oryginalnych i najwcześniejszych zarazem, dziełem o spisku jest pamflet „Poufne rady Towarzystwa Jezusowego” autorstwa Polaka – Hieronima Zahorowskiego, w którym wyrzucony z zakonu były jezuita przypisuje byłym współbraciom żądzę zdominowania świata. „Poufne rady” zostały wydane w 1614 roku. Do wieku XX wznawiano je około trzystu razy, przy okazji aktualizując je i poprawiając.
Na przestrzeni wieków szerzyła się również niechęć do masonów i Żydów. Poza tym pan Tazbir cytuje całą listę nazwisk, szczególnie pisarzy i dziennikarzy, którzy w XIX wieku zaczęli snuć teorie o konspiracji żydowskiej. Wśród przekonanych o istnieniu takowej, był Zygmunt Krasiński. Był niejako prekursorem, który do literatury wprowadził spotkanie „przechrztów”. Herman Goedsche opisał pierwsze spotkanie Sanhedrynu na małym cmentarzu w Pradze w swej powieści „Biarritz”. Swą popularność publikacja ta zawdzięcza właśnie rozdziałowi poświęconemu tajemniczemu zebraniu. Bardzo szybko zaczęto przedrukowywać tylko ten fragment „Biarritz” i straszyć niczego nieświadomych ludzi wielkim światowym spiskiem. Najbardziej znanym zebraniem opisanym w literaturze jest to opisane przez Aleksandra Dumasa w „Józefie Balsamo”, acz chodzi tu raczej o popularność pisarza niż teorię spiskową.
Biblią dziewiętnastowiecznego antysemityzmu stała się książka Gougeneta des Mousseaux „Żyd, judaizm i judaizacja narodów chrześcijańskich”. Główną tezą tego dziełka było założenie, że spisek żydowski działa pod bezpośrednim zwierzchnictwem szatana.
Pierwowzór „Protokołów” odkrył Filip Graves, korespondent „Timesa”, w Konstantynopolu. Po poszukiwaniach ustalił autora i tytuł: Maurice’a Joly’ego i jego „Dialog w piekle między Monteskiuszem a Makiawelem”. Twórcy „Protokołów” zastąpili 25 dialogów 24 protokołami, zamiast nazwisk dwóch Monteskiusza i Makiawela wprowadzili „gojów” i „Żydów”. Do dziś trwa spór o autentyczność „Protokołów”. Cytowany przez profesora Tazbira Norman Cohn uważa, że „Protokoły” zostały sporządzone w schyłku XIX wieku we Francji przez przebywającego w Paryżu Rosjanina (w paryskiej Bibliothéque Nationale zachował się egzemplarz „Dialogu” z naniesionymi uwagami i zakreśleniami, co stanowi wskazówkę, że korzystał zeń anonimowy twórca „Protokołów”). Inicjatywa prawdopodobnie wyszła od Piotra Iwanowicza Raczkowskiego – szefa wszystkich zagranicznych placówek Ochrany.
Dalej Janusz Tazbir opisuje popularność pamfletu w II Rzeczypospolitej, skupiając się na fantazjach Jędrzeja Giertycha o knowaniach pruskich, rosyjskich czy żydowskich, które doprowadziły do wybuchu powstań: listopadowego i styczniowego. W sumie nic dziwnego, że Giertycha ponosiła wyobraźnia, skoro był współpracownikiem Romana Dmowskiego – zagorzałego zwolennika patrzenia na historię przez pryzmat teorii spiskowej. Co ciekawe, Dmowski napisał powieść „Dziedzictwo” traktującą o spiskach, wolnomularzach i zbrodniach. Dmowski się do autorstwa przyznawał jedynie prywatnie. Na okładce widniało nazwisko tajemniczego Kazimierza Wybranowskiego.
Z kolei Hitler dzięki lekturze „Protokołów” uświadomił sobie istnienie wszechobecnego wroga i jego podstępnego charakteru. Miał gdzieś czy to autentyk czy falsyfikat. Głównym propagatorem istnienia tajemnego sprzysiężenia był czołowy teoretyk hitleryzmu – Alfred Rosenberg. Od roku 1933 „Protokoły Mędrców Syjonu” weszły na listę lektury obowiązkowej w III Rzeszy. Służyły też za usprawiedliwienie faszystowskiej polityki zagranicznej.
Profesor Tazbir wnikliwie bada literaturę, która wpłynęła na powstanie „Protokołów”. Z historycznego punktu widzenia jest to po prostu najbardziej popularna fałszywka w dziejach ludzkości. Ale są tacy, którzy wiedzą lepiej i prędzej zdepczą autorytet Janusza Tazbira niż dadzą się przekonać. Może dlatego że człowiek zawsze musi w coś wierzyć?
Na koniec krótko o treści „Protokołów”, która razi niekonsekwencjami i powtórkami. Krytykowany jest liberalizm, ukazywana zaś droga dojścia Mędrców do władzy i wizja świata po zwycięstwie zawiązanego przez nich spisku. Myślą przewodnią jest oczywiście zniszczenie chrześcijańskiego świata poprzez wzbudzanie rewolucji, rozruchów i niepokojów. Państwa należy ze sobą skłócić, popierać prostytucję i pijaństwo. I tak dalej i bez końca. Sama lektura oryginalnego tekstu zamieszczonego w aneksie jest nużąca, że chociaż do przeczytania miałam nieco ponad sto stron, szło mi to jak po grudzie.
Polecam opracowanie, tekst „Protokołów” można śmiało pominąć.
Moja ocena: 6
 

Umberto Eco „Cmentarz w Pradze”

Umberto Eco, Cmentarz w Pradze, Noir sur Blanc, Warszawa 2011, 504 s.

Cmentarz w Pradze to powieść kryminalno-szpiegowska, której akcja rozgrywa się w XIX wieku. Jej bohaterem jest Simone Simonini, cyniczny fałszerz świadczący usługi wywiadom wielu krajów. Obsesyjny antysemita. Nienawidzi również jezuitów, masonów i... kobiet. Eco opisuje jego historię odwołując się do najlepszych wzorów XIX-wiecznej powieści przygodowej - mamy więc wartką akcję (fałszerstwa, spiski i zamachy), ciekawą intrygę o zaskakującym rozwiązaniu, a wszystko opowiedziane barwnym, potoczystym językiem.

Wydaje mi się, że większość recenzentów i czytelników postrzega Eco przez pryzmat „Imienia róży”. Nie liczą się jego inne dokonania, tylko „Imię róży” i już. W zapomnienie poszły inne powieści: „Wahadło Foucaulta”, „Wyspa dnia poprzedniego” czy błyskotliwe eseje zebrane w „Zapiskach na pudełku od zapałek”.
Najnowsza powieść Eco zebrała skrajne oceny. Jedni chwalą powieść, inni – nie napiszą o niej dobrego słowa. A jak jest ze mną? Początek mnie zaskoczył. Tyle nienawiści, pogardy i łajdactwa było w głównym bohaterze, że zastanawiałam się, jakim cudem Simoniniemu nie pękła jakaś żyłka. Stary fałszerz i mizogin zapluwał się wzgardą dla Żydów, Niemców, Rosjan i kobiet. Język Eco był dosadny i barwny, aczkolwiek chwilami aż nazbyt rynsztokowy. Jednocześnie zaś dokładnie charakteryzował narratora powieści wedle zasady: „Powiedz mi, jakie masz poglądy, a powiem ci, kim jesteś.” Tym samym już w pierwszych rozdziałach czytelnik mógł się zorientować, jak haniebną postacią jest Simonini. Pogodziwszy się z tym, dalsza lektura staje się czystą, wręcz rozkoszną przyjemnością.
„Cmentarz w Pradze” pisany jest w konwencji dziewiętnastowiecznej powieści przygodowej. Eco bazuje na prawdziwych faktach historycznych i wprowadza prawdziwe postaci, które miały mniejszy lub większy wpływ na wiek XIX. Cała radość z lektury wypływa z realistycznie opisywanych zdarzeń i drobnostek wpływających na bieg historii. Pewnie, że prawda przeplata się na kartach książki z fikcją, ale nikt o zdrowych zmysłach nie będzie wymagał od powieści przygodowej treści przynależnej monografii historycznej. Są opracowania o historii Włoch, Francji czy Kościoła, biografie Garibaldiego, Napoleona III czy Dreyfusa, są opracowania poświęcone jezuitom, masonom czy prężnie się rozwijającemu ruchowi antysemityzmu. Urok powieści Eco (przynajmniej moim zdaniem), polega na tym, że poznawszy ów zagmatwany tok dziejów (bo działo się, oj działo w wieku dziewiętnastym), można sięgnąć po książki historyków i samemu zweryfikować, co Eco nazmyślał, a co napisał opierając się na prawdziwych wydarzeniach.
Oczywiście historia jest tylko pretekstem i tłem zaledwie, aby snuć opowieść o największym spisku w historii. Opowieść Simoniniego jest prztyczkiem w nos dla wszystkich zwolenników spiskowej teorii dziejów i może dlatego niektórzy widzą we włoskim pisarzu obrońcę Żydów i człowieka ślepego na „wielkich i niedobrych” tego świata.
Moja ocena: 5.5
* * *

Eco Umberto; Cmentarz w Pradze;
Paryżanie od co najmniej stu lat lubią wznosić barykady. Rozpadają się one potem po pierwszym strzale armatnim, ale paryżanom to chyba nie przeszkadza. Barykady wznoszą, aby poczuć się bohaterami, lecz chciałbym widzieć, ile z tych, którzy je budują, pozostanie na nich aż do końca. (...) bronić ich będą tylko ci najgłupsi, którzy zostaną rozstrzelani na miejscu.

Eco Umberto; Cmentarz w Pradze;
Zawsze tak jest – jeśli ci się nie powiedzie, szukasz kogoś, aby oskarżając go, usprawiedliwić własne niedołęstwo. Jaka tam zdrada – mówiłem sobie – po prostu nie umiecie się bić, też mi rewolucja.

Eco Umberto; Cmentarz w Pradze;
Nadchodzi chwila, kiedy człowiekowi pęka coś w środku, powodując utratę energii i woli. Mówi się, że trzeba żyć, ale życie to problem, który z czasem prowadzi do samobójstwa.

Eco Umberto; Cmentarz w Pradze;
Za sobą samym szczególnie nie przepadał, ale do innych żywił niechęć tak wielką, że siebie samego jakoś znosił.


piątek, 12 lipca 2013

Eric Gurney „Jak żyć z wyrachowanym kotem” (cytaty)

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Kot dokonał oględzin swego nowego domu i niezwłocznie przepędził z jaskini wszystkie szczury i myszy. Jak tylko skończył z nimi, zajął się żywnością. To skłoniło człowieka do przeniesienia wszystkich rzeczy wyżej i, być może, doprowadziło do wynalezienia stołu, który odtąd miał się stać kością niezgody między kotem a człowiekiem.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Kot jest kiepskim ojcem. Tak jak beztroski Francuz, w głębi serca jest kawalerem. Chce włóczyć się i być wolnym od odpowiedzialności za rodzinę, i mimo wygranej i umizgów czarującej kotki jest raczej gruboskórny i chodzi własnymi drogami. Wkrótce odchodzi w świat, szukając nowych podbojów. Wspomina dawne sukcesy i zbójeckie przygody, na przykład jak został zapędzony na dzwonnicę kościelną niczym biedny Quasimodo, w czasie gdy uczeń dzwonnika postanowił poćwiczyć.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Podstawowa edukacja polega na uczeniu kociąt, jak pozyskać sobie pana przez zwijanie się w kłębek na jego kolanach, mruczenie i kochające spojrzenia. To istotne, gdyż wówczas panu z trudem przyjdzie pozbyć się ich. W programie jest także łowienie wypchanych myszek, kawałków papieru, kłębków wełny i innych śmiesznych przedmiotów dla przypodobania się panu. Inne zasady pouczają, jak ma udawać niewinnego kot przyłapany podczas jedzenia na stole w jadalni, i jak ostrzyć pazury na sofie, która wkrótce przybierze wygląd źle ostrzyżonego owczarka.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Koty są wybredne w jedzeniu. Jeśli nie lubią tego, czym je karmisz, po prostu odmawiają posiłku. Nie prychnie na ciebie, lecz tylko spojrzy w miskę z miażdżącą pogardą, wzniesie ogon prosto ku górze i z nachmurzoną miną odejdzie przespać się gdzieś w kącie. Koty o zmyśle epikurejskim czynią tak przynajmniej raz w tygodniu, aby zapobiec pogarszaniu się jadła. To utrzymuje każdego w czujności i często postępowanie kota uwieńczone jest takim powodzeniem, że ludzie więcej czasu poświęcają planowaniu jego posiłków niż własnych. Świadczy to o mądrości kota.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Częstokroć koty wyczuwają, że dorównują nam, jeśli nie przewyższają nawet. Toteż myśl o jedzeniu z miski postawionej na gazecie na podłodze w kuchni, podczas gdy sami jemy z talerzy przy stole, niezupełnie im odpowiada. Rzeczywiście, to zróżnicowanie pozycji kotów i ludzi jest szczególnie obraźliwe dla ogółu kotów i nie do przyjęcia dla kilku superwyrafinowanych. W rezultacie twój kot spędza niemało czasu starając się nie tylko odkryć, co jadasz, lecz także znaleźć sposób, jak wycyganić coś dla siebie. Gotowym środkiem przeciw temu jest faska zupy cebulowej. Kiedy kot spogląda na ciebie tak, jak gdybyś zatruł jego jedzenie, pozwól mu wskoczyć na stół i spróbować zupy. Aby zachować twarz, będzie musiał przynajmniej powąchać ją bardzo ostrożnie, po czym uzna całą sprawę za paskudny figiel i zaplanuje odwet. Mimo wszystko masz szansę zjeść zupę w spokoju, chociaż nieco napoczętą.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Ludzie sypiają. Koty sypiają także, lecz przeważnie tylko drzemią. Powiedzmy, że jest późna noc. Pan domu gasi światło w kuchni. Dostrzega, że kot śpi. Otwiera lodówkę i wsuwając lewą rękę po łokieć chwyta kurzą nogę, leżącą z tyłu na jednej z górnych półek. Przy tym zrzuca coś śliskiego, powiedzmy banan. Odwracając się poślizgnie się na nim, upuści gdzieś kurzą nogę i runie na podłogę z trzaskiem łamanej kości, Kiedy (i jeśli!) wstanie, zauważy, że kot wciąż śpi, kurzej nóżki natomiast nie można znaleźć. Dziwne.
Istotnie kot przebudził się, kiedy otworzyły się drzwi lodówki, po czym zapadł w sen i znów się zbudził, kiedy pan upadał. Obliczywszy z matematyczną dokładnością, że nie zostanie zmiażdżony, ocknął się po raz trzeci, by dostrzec kurzą nogę w locie, zręcznie odbić ją i odrzucić daleko pod lodówkę na później.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Koty są bardzo wybredne w kwestii miejsca do spania. Nie mogą spać w koszyku specjalnie nabytym w tym celu. Prawda, koszyk mógł być zaprojektowany z największą starannością, pod względem ortopedycznym skonstruowany tak, by zapobiegać skrzywieniu kręgosłupa, miękki, by zapewniać niezakłócony sen itd. Lecz koty nie lubią sypiać na uboczu, ponieważ musiałyby się wlec kawał drogi ze swoich kwater sypialnych do miejsca, gdzie coś się może wydarzyć. Jest to jedyny sposób zaspokojenia wrodzonej ciekawości. Dlatego też sypiają prawie wszędzie, gdzie istnieje możliwość jakiegoś zdarzenia. Jeśli zastaniesz kota śpiącego na krawędzi wanny i zbudzi się, kiedy wejdziesz, nie rób ani kroku dalej. Możliwe, że chce po prostu zobaczyć, co się stanie, gdy stąpniesz na kawałek mydła pośrodku podłogi.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Jeśli lekkomyślnie zdecydowałeś się wykąpać swego kota, zmień zamiar i nie czyń tego. Jeśli jednak trwasz uparcie w swym postanowieniu, weź mydło kąpielowe, do balii nalej wody starannie doprowadzonej do temperatury ciała kota, naszykuj ręcznik lub dwa, jodynę, nici chirurgiczne, gazę — nie od rzeczy byłaby też butelka brandy — i parę rękawic ochronnych. Możesz także zawiadomić najbliższego krewnego, jeśli naprawdę jesteś przewidujący.
Najpierw złap kota i wsadź do balii. Potem namydl go, jeśli jeszcze jesteś w stanie to zrobić, następnie spłucz, jeśli kot jest jeszcze w stanięto znieść.
Teraz wycieraj kota ostrożnie, aby krew nie kapała na czyste futerko. Potem możesz go puścić i wziąć sobie kieliszek brandy. Kot niezwłocznie znajdzie sobie dobre miejsce, gdzie zwinie się w kłębek i wybrudzi od ogona po czubek głowy, po czym wyliże się do czysta. To tak zmęczy koci język, że niejeden nie zamruczy miesiącami.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Koty dbają o swoje pazury i ostrzą je drapiąc nimi. Niektórzy ludzie uważają, że tylko pnie drzew nadają się do tego celu. Jest to dalekie od prawdy. Każdy kot zostałby natychmiast zbojkotowany przez kolegów, gdyby nie ostrzył pazurów o coś najlepszego. Toteż na czele listy jako polecane wyroby figurują: bielizna, portret rodzinny, obicia, batiki, satyna, kreacje Diora itp. Na samym końcu znajdują się kloce drewna i te nudne słupy ogłoszeniowe. Jeśli martwisz się, że twój kot obróci dom w perzynę, uspokój się. On tylko zrobi graty z jednego lub dwu mebli.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem; Miłośników kota można z łatwością zidentyfikować bez żadnej pomocy z naszej strony. Nieważne, jak są ubrani, ich odzież zawsze wygląda na starą i znoszoną, prześcieradła wyglądają jak ręczniki kąpielowe, a ręczniki kąpielowe jak kolekcja wybrakowanej dzianiny.

Gurney Eric; Jak żyć z wyrachowanym kotem;
Typowym kocim nawykiem jest ciekawość. Ciekawość jest też ludzką skłonnością. A jednak koty są zadziwiająco stworzone do przejawiania ciekawości. Mają wspaniały słuch (oprócz tych momentów, kiedy się je wzywa do domu). Miękkie poduszeczki łap pozwalają im przechadzać się delikatnie, prawie bezszelestnie (z wyjątkiem chwil, kiedy próbujesz zasnąć). Tak więc koty mogą niepostrzeżenie podkradać się do każdego stworzenia. Pozwala to kotom widzieć rzeczy takimi, jakimi są, co czyni z nich wspaniałych przyrodników.

wtorek, 9 lipca 2013

Katarzyna Enerlich „Studnia bez dnia”

Katarzyna Enerlich, Studnia bez dnia, Wydawnictwo MG, Warszawa 2012, 249 s.

Jaką tajemnicę skrywa trzynastowieczna studnia w rzeźbiarskiej pracowni w Toruniu? Co łączy powtórny pochówek Mikołaja Kopernika z zadziwiającym odkryciem Marceliny? Czy wszyscy jesteśmy skazani na nieuchronność i w jaki sposób zmienia ona nasze życie? Co stanie się, gdy bułhakowska Annuszka rozleje olej… tym razem w naszym życiu? Autorka, przędąc tę magiczną opowieść, zaprowadzi nas do istniejących miejsc, zapozna z ludźmi, których pierwowzory istnieją naprawdę. Pozwoli nam spacerować z jej bohaterami uliczkami Torunia, a podczas tego spaceru napotkamy wiele prawdziwych i fikcyjnych historii. Martinus Teschner, toruński kupiec, wręczał swoim kochankom drogocenne pierścienie. Jeden z nich, legendarny i wyjątkowy, bo ozdobionym rubinem wydobytym z Gór Izerskich, stał się pretekstem do tej opowieści. „Studnia bez dnia” nie tylko wzruszy, ale i będzie trzymać Czytelnika w napięciu.

Dużo hałasu o nic. Autorka stworzyła fabułę naiwną, nudnawą i chwilami dopisywaną „na siłę”., Wyszła z tego powieść, która nie powinna opuścić szuflady autorki. Pani Enerlich chciała dogodzić wszystkim: fanom Greya, zatem są „momenty”, czytelnikom stawiającym na literaturę wyższych lotów – mamy zatem inspirowanie się Bułhakowem, Kafką (papierowo-hipotetyczna Annuszka w Toruniu, Marcelina K. – bez nazwiska, anonimowa główna bohaterka), fanom Dana Browna: „przemycanie” ciekawostek, fanom kryminałów: wątki kryminalne.
A gdzieś w tle opisany został Toruń, którego nie sposób „poczuć”, nie sposób poznać i pokochać. Piękne miasto zostało zepchnięte do roli bezbarwnego tła dla równie bezbarwnej historii.
Główna bohaterka razi bezmyślnością i naiwnością. Ma też iście telenowelowe szczęście: po tragicznym prologu, krok po kroku, zawsze przez przypadek (sic!) zdobywa kolejno: pracę, mieszkanie, nowych przyjaciół. Jest to równie nieprawdopodobne, jak scenariusze latynoskich oper mydlanych. Postaci są papierowe, schematyczne i przewidywalne. Fabuła takoż.
Co istotne, najciekawiej czytało się fragmenty, które autorka dodawała na siłę – retrospekcje mazurskie. Nagle postaci nabierały barw i autentyczności, a wspomnienia pisane były językiem daleko ładniejszym, niż wątek toruński.
Równie ciekawym zabiegiem było zamieszczenie zdjęć przenoszących czytelnika do pracowni rzeźbiarskiej, ukazujących psią i żabią manufakturę, czy inne obiekty związane z książką. Szkoda tylko, że jakość zdjęć pozostawiała wiele do życzenia, na kartach książki jawiły się jako mniej lub bardziej szare plamy. Czarno-białe zdjęcia są piękne, ale amator rzadko kiedy potrafi poradzić sobie z takim zadaniem.
Summa summarum: „Studnia bez dnia” mnie rozczarowała, ale... dam autorce jeszcze jedną szansę. Poszukam jej powieści mazurskich, bo wydaje się, że mury miast nie dla niej, o wiele lepiej czuje klimaty rustykalne.
Moja ocena: 2

poniedziałek, 8 lipca 2013

Yehuda Koren, Eilat Negev „Kukiełki doktora Mengele” aka „Sercem byliśmy wielcy”

Yehuda Koren, Eilat Negev, Kukiełki doktora Mengele, Videograf II, Katowice 2010, 256 s.

Wstrząsający dokument o życiu pewnej żydowskiej, utalentowanej artystycznie rodziny, w której siedmioro z dziesięciorga rodzeństwa urodziło się jako karły. W 1944 roku zostali deportowani do Oświęcimia. Ovitzowie uniknęli śmierci, gdyż z powodu swego kalectwa stanowili ciekawy obiekt badań dla słynnego "Anioła Śmierci", doktora Mengelego. Opisując ich niezwykłe losy, autorzy książki ukazali kulisy hitlerowskiej machiny śmierci, a także nieznane fakty związane z funkcjonowaniem obozu w Auschwitz.

Odczucia co do książki mam ambiwalentne. Mogłabym łatwo sklecić słodką laurkę, bo losy Ovitzów były niezwykłe. Przed wojną – w pewnej mierze sławni, w czasie wojny nieobarczeni przez cztery lata etykietką „Żydzi”, w końcu trafili do Oświęcimia i stali się obiektami zainteresowania doktora Mengele. Po wojnie osiedli w Izraelu, gdzie pomimo trudności, udało się im przystosować.
A teraz trochę faktów. Przed wojną w rodzinnej Rozavlei Ovitzowie byli posiadaczami pierwszego radia; słuchając muzyki, poszerzali w ten sposób swój repertuar. Jako pierwsi mieli też samochód. Było to tak niezwykłe, że zdaniem jednego ze świadków, nawet stanie przy aucie było przywilejem, a umycie go – stanowiło w ogóle zaszczyt nie lada. Kariera Ovitzów rozwijała się wartko szczególnie w drugiej połowie lat trzydziestych. Po wybuchu wojny, udało im się uzyskać tożsamość nie-Żydów. Podczas wojennych występów musieli brać lekarskie zwolnienia, kiedy ktoś zamawiał ich na piątek lub sobotę. Ponad pracę stawiali swoją skrywaną religię.
 

















Najbardziej kontrowersyjny jest jednak czas, który spędzili w Oświęcimiu. Od momentu trafienia na rampę, Miki Ovitz nieustannie rozdawał wizytówki Trupy Liliputów i wszyscy Ovitzowie wciąż rozprawiali o swoich talentach. Mengele zainteresował się nimi z powodu ich wzrostu i pokrewieństwa, stali się „wymarzonymi” obiektami do eksperymentów: siedmioro spokrewnionych karłów. Byli prawdopodobnie jedyną rodziną, której nie rozłączono w Oświęcimiu i która w całości przeżyła obóz. Kwestią sporną był ich udział w „nocnym życiu” obozu. Perla Ovitz, z którą rozmawiali Yehuda Koren i Eilat Negev, stanowczo zaprzeczała, jakoby coś takiego miało miejsce. Jednak więźniowie, którzy również przeżyli Oświęcim, pamiętają Ovitzów inaczej – żyli w miarę normalnie, nosili własne ubrania, o wiele cieplejsze niż przydziałowe pasiaki, nie musieli się obawiać komory gazowej, nie musieli korzystać ze wspólnych latryn, nie uczestniczyli w morderczych apelach, nie można było podnieść na nich ręki, często widziano ich, jak szli „śpiewać”. Czy chcieli się do tego przyznać, czy nie – Mengele otoczył ich swą „opieką”, przy okazji pobierając z nich litry krwi i dokonując bezustannych pomiarów.
Po wojnie, po różnych przejściach Ovitzowie trafili wreszcie do Izraela, gdzie przez jakiś czas kontynuowali swoje występy. Zaskoczyło ich, że opowieści o holokauście trafiają w próżnię, Żydów w Izraelu ten temat nie interesował. Dopiero dwadzieścia lat później, Ovitzów poproszono, aby opowiedzieli o swych oświęcimskich przeżyciach. Koren i Negrev tłumaczą to w sposób następujący:
„Od 1939 roku Żydzi w Palestynie zostali odcięci od swoich rodzin w okupowanej przez nazistów Europie. Dziesięć lat później nowo przybyli przywozili ze sobą straszną pewność, że rodzice i rodzeństwo już nie żyją. Poczucie winy, że nie zrobili wszystkiego, co można było zrobić dla swoich europejskich braci i sióstr, zamknęło serca Izraelczyków na niekończące się wynurzenia o cierpieniu i horrorze. Jednocześnie Izrael nosił żałobę po wielu młodych mężczyznach, którzy stracili życie w pierwszej wojnie palestyńskiej: przemożny ból, który zostawiał niewiele miejsca na współczucie ocalonym albo żałowanie tych, którzy stracili życie w innym miejscu lub innym czasie. W zderzeniu tych dwóch katastrof przeważył ból po stracie 6000 żołnierzy izraelskich nad śmiercią 6 000 000.”
Podsumowując: „Kukiełki doktora Mengele” to opowieść o niezwykłych losach Trupy Liliputów, których talent i przedsiębiorczość potrafiły doprowadzić do zwycięstwa nad własnymi słabościami. Opowieść o ludziach z krwi i kości, a nie – superbohaterach zawsze nieskazitelnych moralnie. Swym postępowaniem Ovitzowie nikomu nie szkodzili, odwrotnie – uratowali kilkoro innych Żydów podając ich za swoją rodzinę. Niestety wspólne pretensje przeważyły po wojnie i uratowani zerwali wszelki kontakt z liliputami. Może też Slomovitzowie nie potrafili się odnaleźć w powojennych realiach. Ludzie, którzy przeszli przez piekło albo zamykają się w sobie, albo mówią o swych przeżyciach szukając zrozumienia. A nie wszyscy chcą zrozumieć i pamiętać.

Moja ocena: 4