poniedziałek, 8 lipca 2013

Yehuda Koren, Eilat Negev „Kukiełki doktora Mengele” aka „Sercem byliśmy wielcy”

Yehuda Koren, Eilat Negev, Kukiełki doktora Mengele, Videograf II, Katowice 2010, 256 s.

Wstrząsający dokument o życiu pewnej żydowskiej, utalentowanej artystycznie rodziny, w której siedmioro z dziesięciorga rodzeństwa urodziło się jako karły. W 1944 roku zostali deportowani do Oświęcimia. Ovitzowie uniknęli śmierci, gdyż z powodu swego kalectwa stanowili ciekawy obiekt badań dla słynnego "Anioła Śmierci", doktora Mengelego. Opisując ich niezwykłe losy, autorzy książki ukazali kulisy hitlerowskiej machiny śmierci, a także nieznane fakty związane z funkcjonowaniem obozu w Auschwitz.

Odczucia co do książki mam ambiwalentne. Mogłabym łatwo sklecić słodką laurkę, bo losy Ovitzów były niezwykłe. Przed wojną – w pewnej mierze sławni, w czasie wojny nieobarczeni przez cztery lata etykietką „Żydzi”, w końcu trafili do Oświęcimia i stali się obiektami zainteresowania doktora Mengele. Po wojnie osiedli w Izraelu, gdzie pomimo trudności, udało się im przystosować.
A teraz trochę faktów. Przed wojną w rodzinnej Rozavlei Ovitzowie byli posiadaczami pierwszego radia; słuchając muzyki, poszerzali w ten sposób swój repertuar. Jako pierwsi mieli też samochód. Było to tak niezwykłe, że zdaniem jednego ze świadków, nawet stanie przy aucie było przywilejem, a umycie go – stanowiło w ogóle zaszczyt nie lada. Kariera Ovitzów rozwijała się wartko szczególnie w drugiej połowie lat trzydziestych. Po wybuchu wojny, udało im się uzyskać tożsamość nie-Żydów. Podczas wojennych występów musieli brać lekarskie zwolnienia, kiedy ktoś zamawiał ich na piątek lub sobotę. Ponad pracę stawiali swoją skrywaną religię.
 

















Najbardziej kontrowersyjny jest jednak czas, który spędzili w Oświęcimiu. Od momentu trafienia na rampę, Miki Ovitz nieustannie rozdawał wizytówki Trupy Liliputów i wszyscy Ovitzowie wciąż rozprawiali o swoich talentach. Mengele zainteresował się nimi z powodu ich wzrostu i pokrewieństwa, stali się „wymarzonymi” obiektami do eksperymentów: siedmioro spokrewnionych karłów. Byli prawdopodobnie jedyną rodziną, której nie rozłączono w Oświęcimiu i która w całości przeżyła obóz. Kwestią sporną był ich udział w „nocnym życiu” obozu. Perla Ovitz, z którą rozmawiali Yehuda Koren i Eilat Negev, stanowczo zaprzeczała, jakoby coś takiego miało miejsce. Jednak więźniowie, którzy również przeżyli Oświęcim, pamiętają Ovitzów inaczej – żyli w miarę normalnie, nosili własne ubrania, o wiele cieplejsze niż przydziałowe pasiaki, nie musieli się obawiać komory gazowej, nie musieli korzystać ze wspólnych latryn, nie uczestniczyli w morderczych apelach, nie można było podnieść na nich ręki, często widziano ich, jak szli „śpiewać”. Czy chcieli się do tego przyznać, czy nie – Mengele otoczył ich swą „opieką”, przy okazji pobierając z nich litry krwi i dokonując bezustannych pomiarów.
Po wojnie, po różnych przejściach Ovitzowie trafili wreszcie do Izraela, gdzie przez jakiś czas kontynuowali swoje występy. Zaskoczyło ich, że opowieści o holokauście trafiają w próżnię, Żydów w Izraelu ten temat nie interesował. Dopiero dwadzieścia lat później, Ovitzów poproszono, aby opowiedzieli o swych oświęcimskich przeżyciach. Koren i Negrev tłumaczą to w sposób następujący:
„Od 1939 roku Żydzi w Palestynie zostali odcięci od swoich rodzin w okupowanej przez nazistów Europie. Dziesięć lat później nowo przybyli przywozili ze sobą straszną pewność, że rodzice i rodzeństwo już nie żyją. Poczucie winy, że nie zrobili wszystkiego, co można było zrobić dla swoich europejskich braci i sióstr, zamknęło serca Izraelczyków na niekończące się wynurzenia o cierpieniu i horrorze. Jednocześnie Izrael nosił żałobę po wielu młodych mężczyznach, którzy stracili życie w pierwszej wojnie palestyńskiej: przemożny ból, który zostawiał niewiele miejsca na współczucie ocalonym albo żałowanie tych, którzy stracili życie w innym miejscu lub innym czasie. W zderzeniu tych dwóch katastrof przeważył ból po stracie 6000 żołnierzy izraelskich nad śmiercią 6 000 000.”
Podsumowując: „Kukiełki doktora Mengele” to opowieść o niezwykłych losach Trupy Liliputów, których talent i przedsiębiorczość potrafiły doprowadzić do zwycięstwa nad własnymi słabościami. Opowieść o ludziach z krwi i kości, a nie – superbohaterach zawsze nieskazitelnych moralnie. Swym postępowaniem Ovitzowie nikomu nie szkodzili, odwrotnie – uratowali kilkoro innych Żydów podając ich za swoją rodzinę. Niestety wspólne pretensje przeważyły po wojnie i uratowani zerwali wszelki kontakt z liliputami. Może też Slomovitzowie nie potrafili się odnaleźć w powojennych realiach. Ludzie, którzy przeszli przez piekło albo zamykają się w sobie, albo mówią o swych przeżyciach szukając zrozumienia. A nie wszyscy chcą zrozumieć i pamiętać.

Moja ocena: 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz