czwartek, 27 sierpnia 2015

Jules Hardy „Pan Kandyd”

Jules Hardy, Pan Kandyd, Muza, Warszawa 2004, 442 s.

Kiedy się urodził na amerykańskim Wschodnim Wybrzeżu, miał już to wszystko, o czym inni mogą tylko marzyć: zdrowie, urodę, olbrzymie pieniądze i genialny umysł. Był predestynowany do wielkich rzeczy, ale nie wiedział, że niczym w antycznej tragedii, ciąży na nim rodzinne fatum. Pewnego Dnia Dziękczynienia wszyscy jego bliscy zniknęli bez śladu, a on sam zaczął przemierzać Stany Zjednoczone, wymierzając sprawiedliwość tym, których nie potrafiła dosięgnąć policja i sądy.

Tytułowy bohater powieści niknie gdzieś pośród historii dwojga innych ludzi: ciekawskiej Bronwen i porucznika Flanagana. Oboje poszukują Kane’a, acz z zupełnie innych pobudek. Dziewczyna podąża za mrzonką, porucznika zaś interesuje przede wszystkim Kane jako zbrodniarz. Oboje też zadają sobie to samo pytanie: kim tak naprawdę jest Charlie „Chum” Kane, bowiem czwarta władza uczyniła zeń bohatera, outsidera ukrywającego się przed wymiarem sprawiedliwości samodzielnie wymierzającego sprawiedliwość, tępiącego robale w ludzkiej skórze, dewiantów uznających swe prawo tak to wykorzystywania dzieci, jak i wykręcania się od poniesienia konsekwencji swych czynów. Jego obecność przez większą część powieści zaznaczona jest listami do M, gdzie spośród słów wyziera nostalgia i tęsknota za przeszłością. A przeszłość jest wielką obecną w utworze, bowiem Jules Hardy cofa się nie tylko do feralnego Dnia Dziękczynienia, ale i o wiele dalej. Do tego opowiada o rzeczach nieprzyjemnych, patologiach toczących zacisze rodzinne, skrzętnie zamiatanych pod dywan niebytu, wprowadza czytelnika w ciemne zaułki opanowane przez mniejszych i większych cwaniaków-przestępców.
Można powiedzieć, że wszystko już było. Pisania o molestowaniu, biznesie erotycznym, pedofilii czy samotnym mścicielu nie wymyśliła Hardy. Nie jest to zatem opowieść odkrywcza, nie wnosi nic nowego do wiedzy o mrocznej stronie życia. Losy bohaterów zacierają się w pamięci, a treść ulatuje nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Zamykając książkę po przeczytaniu ostatnich zdań, czytelnik nie czuje przymusu ani ochoty aby zastanowić się nad tekstem, nie czuje związku z postaciami. Zabrakło iskry, która z książki przeciętnej czyni lekturę pasjonującą.
Moja ocena: 3