wtorek, 27 sierpnia 2013

Barbara Vine “No Night Is Too Long”

“No Night Is Too Long” to thriller będący ekranizacją jednej z powieści Ruth Rendell. Napisała ją pod pseudonimem Barbara Vine. Książka jest piękna, jak dla mnie to żaden thriller tylko opowieść o miłości i rozterkach, o popełnianiu błędów i przyjmowaniu na siebie odpowiedzialności za nie. To raczej melodramat niż dreszczowiec. W dodatku różne są zakończenia książki i filmu. Happy end nie następuje tam gdzie byśmy się tego spodziewali.
Moja ocena: 5

Cecelia Ahern “PS. I Love You”

Cecelia Ahern napisała „P.S. Kocham Cię” mając nieco ponad dwadzieścia lat. Stworzyła jednak bohaterów z krwi i kości, pełnych emocji, rozterek, smutków, radości i przede wszystkim miłości. Opisała dziwną, ale silnie ze sobą związaną irlandzką rodzinę, która w przełomowym momencie życia młodej wdowy – Holly – stara się jej pomóc czy to otwarcie, czy też sekretnie. Wsparcie otrzymuje także od swych przyjaciółek – Sharon i Denise. Obie kobiety są przy Holly w najtrudniejszych momentach, tych najsmutniejszych i radośniejszych.
Książka jest pełna ciepła przeplatanego nostalgią i empatią. I faktycznie – aż się prosiła o ekranizację. Niestety wzięli się za to „spece” z Hollywood i spartaczyli sprawę bardziej niż pan Wajda – „Pannę Nikt” swego czasu.
A i polski przekład (jak już wspomniałam) pozostawia wiele do życzenia. Jeśli, podkreślam - jeśli, wrócę kiedyś do przekładu to napiszę co mi się tak nie podobało. Zdecydowanie jednak wolę oryginał.
Moja ocena: 5

piętnaście moich ulubionych książek a.d. 2009 (3)


Miejsce 5.
Fiodor Dostojewski „Biesy”
Moja przygoda z Dostojewskim zaczęła się po maturze. Wtedy przeczytałam „Zbrodnię i karę”. „Biesy” służyły mi zaś za lekką lekturę, gdy wraz z eks-koleżanką poznawałyśmy Londyn w czasach, kiedy nie był on prawie wcale spolonizowany. Książka była o tyle wygodna, że można było ją czytać, siedzieć na niej czy zasłaniać się nią od deszczu. Od pewnego momentu zaś ołówkiem na jednej z końcowych pustych stron zaczęłam spisywać ofiary śmiertelne. Wyszło mi trzynaście. Książka typowa dla Dostojewskiego – niemiłosierne dłużyzny tam, gdzie mógłby to sobie darować i niemożebne skróty w chwilach, które chciałoby się czytać wiecznie.  

Miejsce 4.
Michaił Bułhakow „Mistrz i Małgorzata”
W 1991 roku jechałam z biwaku do domu z dość głupiego powodu i na malutkiej grajewskiej stacyjce czytałam „Mistrza i Małgorzatę” w wydaniu Biblioteki Narodowej (Ossolineum). Było to dawno temu. Jakiś neptek zapytał mnie gdy czekałam na pociąg, czy czytam Bułhakowa bo to modne, czy dlatego, że mi się podoba. Wkurzył mnie tym pytaniem, bo ja modna nigdy nie byłam, zazwyczaj bowiem szłam za własnym gustem i modą. A książką się zainteresowałam bo wówczas nadawano spektakl z Anną Dymną jako Małgorzatą i szalenie mi się spodobała scena na Patriarszych Prudach, z ukazaniem przewrotności przeznaczenia. Uczłowieczony niejako diabeł i codzienność Rosjan w latach trzydziestych zaważyły w pewnym sensie na moim życiu. Sama książka jest cóż… wspaniała. I każdy powinien ją przeczytać.  

Miejsce 3.
Margaret Atwood „Pani Wyrocznia”
Atwood poznałam poprzez film „Opowieść podręcznej”, potem w „Playboyu” (sic!) znalazłam recenzję książki i tak się zaczęło. Wybrałam „Panią Wyrocznię” bo jest jedną z najlepszych powieści Atwood, nie tak oderwaną od rzeczywistości jak wspomniana „Opowieść…” i nie tak zawiła jak na przykład „Kocie oko”. Dla mnie jest ważne, że ukazuje jak niejednoznaczna jest kobieta i jakie jest zazwyczaj jej życie.  



Miejsce 2.
Joseph Heller „Paragraf 22”
W sumie za popełnienie „Paragraf 22 – bis” Heller powinien w ogóle wylecieć z tego zestawienia, ale Yossarian jest tak niesamowitym bohaterem, że niech już będzie. Pokręcona, niesamowita, niecodzienna i niepowtarzalna książka. Perełka prześmiewcza o wojnie. W Polsce walczyli Kolumb, Zygmunt i Jerzy; tymczasem we Włoszech wojnę sabotowali piloci amerykańscy pragnący jak to Amerykanie – żyć i przetrwać. Aby do tego doszło mogli nawet udawać wariatów… Trudno im się dziwić?  


Miejsce 1.
Ken Kesey „Lot nad kukułczym gniazdem”
A skoro już o wariatach mowa… czy wyobrażacie sobie Kirka Douglasa jako R.P. McMurphy'ego? Gość się pogniewał nie na żarty kiedy synek – Michael Douglas wybrał na odtwórcę Jacka Nicholsona. Dopiero po obejrzeniu filmu staremu Douglasowi jakoby przeszło. R.P. McMurphy to świr i cwaniak w jednym, oszust i przyjaciel. Nonkonformista literatury amerykańskiej. Mnie książka kojarzy się z jednym, proszę o wybaczenie bliskich, bo historia jest im dobrze znana, czytałam „Lot…” na propedeutyce (taka soc-wersja WOS-u) i czułam jak odlatuję. Byłam pewna, że to przez książkę. Jakież było moje rozczarowanie gdy okazało się, że „winien” jest antybiotyk. Szumu w głowie i poczucia zjazdu przy gadaniu siostry Ratched oraz krzyku McMurphy’ego: „Przynajmniej się starałem!” – nie zapomnę. Tak jak nie zapomnę, że z pierwszą miłością mego życia oglądałam ten film na jedynej randce. Ale o tym kiedy indziej, a najlepiej wcale. Książka jest najlepsza. Czytanie jej na odcinku zamkniętym szpitala dla psycholi czyni ją zaś zupełnie wyjątkową, masochistycznym katharsis.