wtorek, 9 lipca 2013

Katarzyna Enerlich „Studnia bez dnia”

Katarzyna Enerlich, Studnia bez dnia, Wydawnictwo MG, Warszawa 2012, 249 s.

Jaką tajemnicę skrywa trzynastowieczna studnia w rzeźbiarskiej pracowni w Toruniu? Co łączy powtórny pochówek Mikołaja Kopernika z zadziwiającym odkryciem Marceliny? Czy wszyscy jesteśmy skazani na nieuchronność i w jaki sposób zmienia ona nasze życie? Co stanie się, gdy bułhakowska Annuszka rozleje olej… tym razem w naszym życiu? Autorka, przędąc tę magiczną opowieść, zaprowadzi nas do istniejących miejsc, zapozna z ludźmi, których pierwowzory istnieją naprawdę. Pozwoli nam spacerować z jej bohaterami uliczkami Torunia, a podczas tego spaceru napotkamy wiele prawdziwych i fikcyjnych historii. Martinus Teschner, toruński kupiec, wręczał swoim kochankom drogocenne pierścienie. Jeden z nich, legendarny i wyjątkowy, bo ozdobionym rubinem wydobytym z Gór Izerskich, stał się pretekstem do tej opowieści. „Studnia bez dnia” nie tylko wzruszy, ale i będzie trzymać Czytelnika w napięciu.

Dużo hałasu o nic. Autorka stworzyła fabułę naiwną, nudnawą i chwilami dopisywaną „na siłę”., Wyszła z tego powieść, która nie powinna opuścić szuflady autorki. Pani Enerlich chciała dogodzić wszystkim: fanom Greya, zatem są „momenty”, czytelnikom stawiającym na literaturę wyższych lotów – mamy zatem inspirowanie się Bułhakowem, Kafką (papierowo-hipotetyczna Annuszka w Toruniu, Marcelina K. – bez nazwiska, anonimowa główna bohaterka), fanom Dana Browna: „przemycanie” ciekawostek, fanom kryminałów: wątki kryminalne.
A gdzieś w tle opisany został Toruń, którego nie sposób „poczuć”, nie sposób poznać i pokochać. Piękne miasto zostało zepchnięte do roli bezbarwnego tła dla równie bezbarwnej historii.
Główna bohaterka razi bezmyślnością i naiwnością. Ma też iście telenowelowe szczęście: po tragicznym prologu, krok po kroku, zawsze przez przypadek (sic!) zdobywa kolejno: pracę, mieszkanie, nowych przyjaciół. Jest to równie nieprawdopodobne, jak scenariusze latynoskich oper mydlanych. Postaci są papierowe, schematyczne i przewidywalne. Fabuła takoż.
Co istotne, najciekawiej czytało się fragmenty, które autorka dodawała na siłę – retrospekcje mazurskie. Nagle postaci nabierały barw i autentyczności, a wspomnienia pisane były językiem daleko ładniejszym, niż wątek toruński.
Równie ciekawym zabiegiem było zamieszczenie zdjęć przenoszących czytelnika do pracowni rzeźbiarskiej, ukazujących psią i żabią manufakturę, czy inne obiekty związane z książką. Szkoda tylko, że jakość zdjęć pozostawiała wiele do życzenia, na kartach książki jawiły się jako mniej lub bardziej szare plamy. Czarno-białe zdjęcia są piękne, ale amator rzadko kiedy potrafi poradzić sobie z takim zadaniem.
Summa summarum: „Studnia bez dnia” mnie rozczarowała, ale... dam autorce jeszcze jedną szansę. Poszukam jej powieści mazurskich, bo wydaje się, że mury miast nie dla niej, o wiele lepiej czuje klimaty rustykalne.
Moja ocena: 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz