piątek, 27 września 2013

Carlos Ruiz Zafón „Pałac Północy”

Carlos Ruiz Zafón, Pałac Północy, Muza, Warszawa 2011, 286 s.

Kalkuta, 1932. Ben, wychowanek sierocińca St. Patrick, skończył już 16 lat - podobnie jak jego przyjaciele, będzie musiał opuścić dom dziecka i się usamodzielnić. W dniu pożegnalnej imprezy poznaje swoją rówieśniczkę Sheere i zabiera ją do Pałacu Północy na spotkanie tajnego stowarzyszenia, które założył wraz z przyjaciółmi. Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w opowieści. Nie wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych tajemnic Kalkuty. Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa - to tylko niektóre elementy makabrycznej łamigłówki, którą przyjdzie im rozwiązać… Misja, która miała być niecodzienną przygodą, niebawem okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem.

Nie wiem czy tak wpłynął na mnie upływający rok (2011), czy ogólnie miałam pozytywne nastawienie do życia w owym czasie, ale faktem jest, że „Pałac Północy” czytało mi się o wiele przyjemniej niż „Księcia Mgły”.
Ruiz Zafón stworzył krótką, jasną i dość spójną opowieść dla młodzieży i dla młodzieży starszej, do której i ja się zaliczam, bo nie dorosnę duchowo już chyba nigdy.
Mamy tajemnicze miejsce, tajemniczego przeciwnika, straszną tajemnicę, zjawiska nadprzyrodzone i grupę młodych ludzi, których łączy przyjaźń. I odległe czasy w odległym mieście. Po przeczytaniu „Pałacu” naszła mnie jedna myśl: jak wiele zależy od czyjejś niekonsekwencji i jak bardzo źle pojęta opiekuńczość może namieszać w życiu. Starsi pragnący oszczędzić zmartwień swoim podopiecznym może i czynią to, aby ochronić tych, których kochają, ale czyż nie ma w tym i egoizmu? Żeby oszczędzić sobie kłopotów i nie brać odpowiedzialności za swoje błędny popełnione dawno temu? Z drugiej strony – gdyby nie przemilczenia, nie byłoby tajemnicy. A bez tajemnicy – nie byłoby opowieści.
W „Pałacu Północy” warsztat Ruiza chwilami szwankuje, ale to akurat można wybaczyć, wszak była to dopiero jego druga książka, a Hiszpan miał wówczas trzydzieści lat (nie każdy może być Tomaszem Mannem i tworzyć dojrzałe powieści w wieku lat 28). Młodzi nie zwrócą na to uwagi, a starsi – jeśli się im nie podoba – niech sięgają tylko po „dorosłe” powieści Ruiza.
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz