czwartek, 6 listopada 2014

Scott Bakker „Neuropata”

Scott Bakker, Neuropata, Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa 2011, 424 s.

Życie Thomasa Bible’a, wykładowcy psychologii na Uniwersytecie Columbia, znalazło się na rozdrożu. Małżeństwo z piękną Norą to już praktycznie przeszłość; z dwójką dzieci ma jedynie sporadyczny kontakt, a jego obiecująca kariera naukowa po napisaniu książki stanęła w miejscu. Tę mało ekscytującą codzienność przerywa pojawienie się trójki agentów FBI z żądaniem pomocy. Chodzi o schwytanie groźnego psychopaty, za którym ciągnie się seria zagadkowych porwań, okaleczeń i morderstw. Zbrodniarz otwiera swoim ofiarom czaszki i używając elektrod ingeruje w pracę ich mózgów. Głównym podejrzanym jest najbliższy przyjaciel Bible’a Neil Cassidy, błyskotliwy neurochirurg zatrudniony w tajnym ośrodku naukowym Narodowej Agencji Bezpieczeństwa, specjalista od „łamania” umysłów terrorystów, który niedawno porzucił pracę i zniknął. Thomas dowiaduje się, że Neil był kiedyś kochankiem Nory. Czy ma jakieś zamiary wobec Thomasa i jego rodziny? W tej sprawie nic nie jest tym, czym się wydaje, nie wyłączając prawdziwej roli FBI…

„Neuropata” to wzorcowy przykład zmarnowanego pomysłu. Grzebanie w ludzkim mózgu i ingerencja w odczucia i emocje może przyprawić o ciarki niepokoju. Cóż, skoro autor skupił się na wykładaniu czytelnikom psychologii i filozofii, a akcja ciągnie się niczym guma od majtek.
Czytając „Neuropatę” odnosi się wrażenie, że Bakker tworzył większość sytuacji tylko po to, by móc popisać się swoją wiedzą na tematy naukowe. Wątek sensacyjny niknie wśród drobiazgowych opisów upływających nieznośnie wolno dni i co gorsza, przez większość czasu fabuła jest nieznośnie przewidywalna. Momenty ciekawe i niepokojące autor dawkuje jak lekarstwo na bezsenność, bo przez większa część opowieści jest po prostu nudna.
Prawdę mówiąc „Neuropata” kończy się w chwili, kiedy zaczyna się robić ciekawie i pozostawia po sobie wielki niedosyt i wrażenie, że czytelnik został nabity w butelkę lub też ktoś majstrował przy mózgu osoby, która zdecydowała się umieścić na okładce zachętę: „Mroczny thriller przyrównywany do Milczenia owiec Harrisa”, bowiem książki te różnią się od siebie niczym dzień i noc.
Wynudziłam się okropnie i nawet błyskotliwe fragmenty nie ratowały sytuacji, bo było ich stanowczo zbyt mało. Przez dziesiątki stron główny bohater (i autor – bądź odwrotnie) starają się przekonać czytelnika, że wszystko jest złudzeniem, wszystko można wmówić człowiekowi odpowiednio majstrując przy jego mózgu, czynią to jednak w tak nieznośnie belferskim tonie, że zamiast wzbudzać zainteresowanie, wywołują znudzenie.
Jest to przede wszystkim książka dla wytrwałych. Ja panu Bakkerowi już podziękuję.
Moja ocena: 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz