Agatha Christie, Boże Narodzenie Herkulesa Poirot, Phantom
Press, Gdańsk 1992, 239 s.
Święta Bożego Narodzenia, to czas dobrej woli, przebaczenia
i rodzinnych spotkań. Stary i niezwykle bogaty przedsiębiorca - Simeon Lee
pragnie po raz ostatni zobaczyć swoją rodzinę, zgromadzoną przy świątecznym
stole. Ale czy istotnie despotycznym staruszkiem powodują wyłącznie rodzinne
sentymenty? Czy może ma inny powód, dla którego chce, aby wszyscy spotkali się
tego dnia.
Rodzina zbiera się z drżeniem serc. Lecz tuż przed
świątecznym obiadem Simeon Lee zostaje zamordowany. Podejrzani są wszyscy
członkowie rodziny... a rozwikłać zagadkę potrafi tylko - Herkules Poirot.
Przeczytałam tę książkę jakoś tak w międzyczasie. Tegoroczne
upały aż prosiły o to, aby poszukać lektury zimowej, coby dreszczyk po plecach
smyrał czy to z zimna, czy z niepokoju.
Nie spodobała mi się ta opowieść. Dużo bohaterów, właściwie
żaden nie był sympatyczny, bo na pierwszy plan wybijało się pragnienie zdobycia
pieniędzy albo wielkiego żalu do głowy rodu. Pazerność, głupota, konformizm,
oszustwa – nijak się doszukać pomiędzy nimi atmosfery świątecznej. Agatha
Christie sięga po sprawdzone schematy, ale ile można? Po jakimś czasie styl
Christie zaczyna nużyć i irytować. Na najważniejszy szczegół dotyczący
morderstwa nikt nie zwraca uwagi, mnożą się za to tajemnice wymyślane na potęgę
i siłę.
Herkules Poirot nie zaskakuje. Drąży, dopytuje, docieka.
Podejrzany jest właściwie każdy członek rodziny. A potem autorka daje
czytelnikowi prztyczka w nos i wyciąga mordercę na światło dzienne niczym magik
wyczarowujący królika. Skomplikowana intryga okazuje się banalna.
Takie sobie. Łatwo się czyta i jeszcze łatwiej zapomina. A
może po prostu już mnie znudziły kryminale historie, bo nie ukrywam, że
czytałam „Boże Narodzenie...” jako przerywnik pomiędzy reportażami z
wydawnictwa Czarne, gdzie dramaty były prawdziwe a historie nie naciągane.
Moja ocena: 3