Lidia Ostałowska, Farby wodne, Czarne, Wołowiec 2011, 264 s.
W 1943 roku z getta w Terezinie trafiła do obozu w
Auschwitz-Birkenau Dina Gottliebova, Żydówka z Brna, utalentowana studentka
akademii sztuk pięknych. Skierowano ją do malowania numerów na blokach. Kiedy
ozdobiła barak dziecięcy scenkami z "Królewny Śnieżki", zwrócił na
nią uwagę dr Mengele, wówczas naczelny lekarz Zigeunerlager – rodzinnego obozu
cygańskiego. Potrzebował kogoś, kto malowałby portrety "mieszańców
cygańskich" na potrzeby jego badań nad podrasą.
Czyta się „Farby wodne” niczym obszerny reportaż z „Dużego
Formatu”: świetnie napisane, soczyście i z werwą, a jednak brak w tym duszy,
nie wiadomo czy pani Ostałowska przeprowadzała jakiekolwiek rozmowy czy też
napisała opowieść o Romach i Dinie Babbitt korzystając tylko z książek i
wywiadów. Reporter nie powinien wybijać się na pierwszy plan, ale brak
zaznaczenia jakiejkolwiek obecności, własnych wrażeń też nie jest dobry.
Acz przyznać trzeba, że podjęła pani Ostałowska temat ważny,
omijany przez historyków raz to z powodu braku jakichkolwiek dokumentów, a dwa
– milczenia samych Romów, nieufnych i nieskorych do zwierzeń, do przyznawania,
że ktoś bliski trafił do Oświęcimia. Romowie nie tylko są grupą etniczną nieskłonną
do bratania się z innymi, ale i postrzeganą zdecydowanie negatywnie. Wystarczy
zajrzeć do „Nowej księgi przysłów i wyrażeń przysłowiowych”, aby dowiedzieć
się, że można „kłamać jak Cygan”, „spieszyć się jak Cygan na wojnę”, „uciekać
jak Cygan na kradzionym koniu”, „kręcić jak Cygan słonkiem” i tak dalej i przez
blisko osiemdziesiąt przykładów. Romska „inność” widoczna była również w
Oświęcimiu, Niemcy nie odziali ich w pasiaki, nie obcięli im włosów. Marne to
było wyróżnienie, bowiem wspomnienia osób mających do czynienia z obozem
cygańskim koncentrują się przede wszystkim na niewyobrażalnej nędzy tam
panującej. „Dwadzieścia trzy tysiące
ludzi. Schwytani w Austrii, Belgii, Czechosłowacji, Francji, Hiszpanii, Holandii,
Jugosławii, w Niemczech, Norwegii, Polsce, na Węgrzech i w ZSRR. Z rozmaitych grup, klanów
i rodów. Tacy, którzy mieszkali w eleganckich domach i prowadzili modne variétés.
I tacy, dla których domem był tabor. W innych okolicznościach nigdy by
się nie spotkali.”
„Farby wodne” to jest również, a może przede wszystkim opowieść
o Dinie Gottliebovej-Babbitt i kwestii własności. Dina Babbit o akwarelach
będących jej dziełem, przedstawiających twarze obozowych Romów, wykonanych na
polecenie-rozkaz doktora Mengele, potem przez tegoż doktora porzuconych,
odnalezionych w czasie plądrowania „wyzwolonego” przez Armię Czerwoną obozu i
po jakimś czasie sprzedanych do Państwowego Muzeum Auschwitz-Brikenau, mówiła: „One
są moje!”. Muzeum i Romowie, których Czeszka portretowała twierdzą: „To dokument.
To dziedzictwo Romów!”
Dina Babbitt miała wsparcie amerykańskich rysowników i
wszelkich amerykańskich ochotników wierzących w prawo własności i nie mających
zbytniego (jeśli w ogóle) pojęcia o tym, co się działo kilka kilometrów od
rzeki Soły. Jednym z najgłośniej ujmujących się za prawem Babbit do odzyskania
siedmiu akwarel jest Joe Kubert, autor komiksów, między innymi „Yossela”
opowiadającego o Żydzie z warszawskiego getta i pełnego błędów merytorycznych
(już na okładce widnieje numer obozowy wzięty z kosmosu «0713142», bo Niemcy
ani zer na początku numeru nie stawiali, ani tak wysokich numerów nie było).
Amerykańscy uczniowie, Amerykańscy Żydzi, ba! Nawet Amerykańscy Romowie
udzielają swego poparcia odżegnując dyrekcję muzeum od czci i wiary. Dina
Babbit ze swej strony zapewniała, że nie chce akwarel dla siebie, że odda je do
Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Lecz czy naprawdę tam jest ich miejsce? Kilka
tysięcy od miejsca, gdzie wszystko się działo?
„Farby wodne” to także opowieść o przetrwaniu i rozpaczy,
zbrodniczych eksperymentach i umierających ludziach. Wspomniani są Ovitzowie,
rodzina karłów z Rumunii. Wspomniany jest tragizm wyboru, jakiego musiały
dokonywać matki: „Kobiety miary czasem
kilkoro dzieci w różnym wieku. Z tymi iść w życie, czy z tymi na śmierć? Niektóre
powariowały.”
Dina Gottliebova ocalała z piekła Holokaustu, udało jej
uratować również matkę. Po wojnie nie osiedliła się w Czechosłowacji, wyjechała
na Zachód, wyszła za Artura Babbitta i została rysowniczką, między innymi
rysowała Ptaszka Tweetiego, Kaczora Daffiego czy Speedy Gonzalesa. Nie
odzyskała jednak spokoju wiedząc, że w oświęcimskim muzeum wystawione są jej
akwarele.
Wreszcie „Farby wodne” to opowieść o powojennym losie Romów,
powstaniu muzeum w Oświęcimiu, aktach rasizmu i antysemityzmu, będących
dowodem, że ludzie nadal się niczego nie nauczyli.
Polecam.
Moja ocena: 4.5