czwartek, 24 stycznia 2013

John Ajvide Lindqvist „Ludzka przystań”

John Ajvide Lindqvist, Ludzka przystań, Amber, Warszawa 2010, 384 s.
 
Słoneczny zimowy dzień. Anders i jego sześcioletnia córeczka Maja podziwiają ze szczytu latarni morskiej idylliczny krajobraz. Wszędzie dokoła rozciąga się tylko śniegi Anders nie dostrzega tego, co pokazuje mu Maja. Dziewczynka schodzi, żeby przyjrzeć się z bliska temu, co widzi, i… znika. Nikt nie potrafi zrozumieć, co się stało. I nikt nie potrafi wyjaśnić, jak to możliwe, że ślady dziecka na śniegu nagle się urywają. Zrozpaczony ojciec przysięga sobie, że odnajdzie córeczkę – choćby w piekle…

Trochę zimy w środku zimy, czyli thriller Lindqvista. Spodobał mi się od pierwszych stron, a im dalej – tym było lepiej. Nie jest to może literatura z najwyższej półki, ale dobra rozrywka – tak. Powieść naszpikowana emocjami, smutkiem, nieprzystosowaniem, śniegiem, legendami. Bezpośrednio po przeczytaniu „Ludzkiej przystani” zanotowałam: „Klaustrofobiczny klimat w zaśnieżonym wydaniu.” Samo w sobie najbardziej przerażające jest zniknięcie dziecka, nagle urwane ślady na śniegu, niewiedza i bezsilność rodziców. I ich jakże różne reakcje – z jednej strony ucieczka w zapomnienie i dobrowolne pogodzenie się ze stratą, z drugiej – ucieczka w alkohol i pragnienie odzyskania dziecka za wszelką cenę.
Chwilami powieść staje się nierówna i przekombinowana, a jednocześnie Lindqvist stara się jak najdokładniej zanalizować swych bohaterów – ich charaktery i pobudki działania. Nie wszystkim się spodoba, ale może to i dobrze.
Moja ocena: 4

Jodi Picoult „Świadectwo prawdy”

Jodi Picoult, Świadectwo prawdy, Prószyński i S-ka, Warszawa 2006, 440 s.
 
W oborze na farmie amiszów w Pensylwanii znaleziono zwłoki noworodka. Lokalna społeczność jest w szoku o odebranie dziecku życia zostaje oskarżona jego domniemana matka, osiemnastoletnia Katie Fisher, niezamężna dziewczyna z rodziny amiszów. Sprawę Katie przyjmuje Ellie Hathaway, adwokatka z wielkiego miasta. Po raz pierwszy w swojej karierze spotyka się z wymiarem sprawiedliwości rządzącym się innymi zasadami niż ten, który zna na wylot. Zagłębiając się w świat amiszów, musi znaleźć sposób, aby dotrzeć do swojej klientki i porozumieć się z nią w jej języku. Praca nad tą zawikłaną sprawą prowadzi ją także w głąb własnego ja, a kiedy jeszcze pojawi się w jej życiu mężczyzna z przeszłości, Ellie stanie oko w oko ze swoimi najtajniejszymi lękami i pragnieniami.

Tym razem Picoult podejmuje temat odmienności religijnej i jej hermetyzmu kontra pragnienie życia „jak inni”. Czytając o losach Katie Fisher nie mogłam jej polubić. I nie potrafiłam jej usprawiedliwić. Jakakolwiek zamknięta wspólnota, która izoluje się od świata, a jednocześnie twierdzi, że ma patent naprawdę i Boga, przyprawia mnie o dreszcz zgrozy. Mogę zrozumieć pragnienie życia po swojemu, ale zrywanie wszelkich kontaktów z dziećmi, które zrywają z hermetyzmem i niewiedzą, pragną się uczyć i żyć w świecie gdzie elektryczność nie jest dobrem zakazanym, jest dla mnie przejawem skrajnej nietolerancji.
Katie Fisher żyje w rozdarciu i na skraju dwóch światów. Obarczona swoją amiszową tradycją nie czuje się dobrze ani pod dachem rodziców, ani w „normalnym świecie”. Do tego dochodzą pierwsze doświadczenia seksualne, pierwsze zauroczenie i niechciana ciąża. Cichy poród kończy się tragedią i powiem szczerze, śmierć dziecka przesłoniła mi problemy panny Fisher. Wszystko odeszło na drugi plan.
„Świadectwo prawdy” powinno być lekturą obowiązkową dla dorastających, niedoświadczonych dziewcząt. Powieść chociaż osadzona jest w dość niezwykłych realiach, to jednak podejmuje problemy, z którymi borykają się nie tylko młode amiszki. Dziewczęta podobne do Katie Fisher można spotkać w sumie wszędzie, wystarczy, że wychowują się w zamkniętych enklawach i nie znają ani siebie, ani potrzeb swego ciała, ani nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów.
Moja ocena: 4

James Siegel „Wykolejony”

James Siegel, Wykolejony, Świat Książki, Warszawa 2004, 302 s.
 
Życie Charlesa Schine`a toczy się po niezwykle ustabilizowanych torach. Znajduje szczęście u boku żony i córki, jest dyrektorem kreatywnym w wielkiej agencji reklamowej w Nowym Jorku. Codziennie dojeżdża do pracy tym samym pociągiem. Rutyna i bezpieczeństwo. I oto pewnego dnia, kiedy spóźnia się na swój pociąg i jedzie następnym, poznaje w przedziale piękną kobietę. Nawiązują namiętny romans, a Charles dostaje to, o czym w gruncie rzeczy marzył – jego życie się odmienia – znika nuda. Jeszcze nie wie, że jest to jazda po bocznym torze i że jak ćma ślepo zmierza w sam środek ognia, by za chwilę pogrążyć się w koszmarze.

Ujmijmy to tak: sięgnęłam po książkę, bo spodobał mi się film z Clivem Owenem. Po przeczytaniu książki, zastanowiło mnie jedno: jak z takiego gniota mógł powstać całkiem interesujący film?
Akcja w powieści jest schematyczna do bólu. Sam zaś sposób pisania Siegela chwilami ociera się o wulgarność i grafomanię.  Przeczytać i zapomnieć. Ewentualnie zamiast tracenia czasu na czytanie (w tym przypadku), obejrzeć film.
Omijać szerokim łukiem.
Moja ocena: 1

Tomasz Szarota „Okupowanej Warszawy dzień powszedni”

Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Czytelnik, Warszawa 1988, 651 s.
 
Książka poświęcona życiu codziennemu w Warszawie pod okupacją niemiecką od 1 października 1939 do 31 lipca 1944 roku. Książka nie jest historią miasta w tym okresie, lecz obrazem dnia powszedniego społeczeństwa Warszawy. Mówi o warunkach bytowania ludności i sytuacji materialnej poszczególnych grup społecznych, o rozporządzeniach władz okupacyjnych, o nastrojach panujących w mieście, o sposobach radzenia sobie przez warszawiaków z codziennymi trudnościami, o zajęciach i formach spędzania wolnego czasu. Przynosi wiele informacji szczegółowych, m.in. o cenach, wysokości zarobków, systemie kartkowym, programach teatrzyków i kin oraz wielu innych elementach życia jawnego i konspiracyjnego. Osobna część książki poświęcona jest okupantom: władzom, wojsku i życiu niemieckiej ludności cywilnej w Warszawie w tym okresie.

Niestety nie miałam możności przeczytania najnowszej wersji książki Szaroty. W miejskiej bibliotece znalazłam chyba ostatnie peerelowskie wydanie. Nie brak tam licznych „jedynie słusznych” komentarzy. Można to jednak przełknąć, bo w sumie najważniejsze są fakty, które Szarota przytacza co chwilę. O kartkach w czasie wojny wiedzą wszyscy, podobnie jak o podłej jakości chleba kartkowego. Nic w tym dziwnego, skoro chleb był pieczony na mące z drzewa. Przydziały kartkowe z 1941 r. wyglądały następująco: Niemcy – 2613 kalorii, Polacy – 669, a Żydzi – 184 kalorie. Ratowano się od śmierci głodowej na różne sposoby. Na czarnym rynku dochodziło do szmuglu, kupowania „w ciemno” transportów od żołnierzy niemieckich (np. w maju 1943 r. Warszawa została w ten sposób zarzucona żółwiami). Najczęściej w menu pojawiały się różne kombinacje: kapusty, brukwi, dyni i cebuli. Daniem zasadniczym stała się zupa.
Istotną kwestią były namiastki, które bardzo szybko stały się normą. Patrząc z perspektywy czasu, ciekawym się wydaje, że używanie oliwy zamiast tłuszczów zwierzęcych uważano za marną namiastkę. Najbardziej znanym „produktem zastępczym” była sacharyna używana zamiast cukru.
Cały rozdział poświęcił Szarota modzie okupacyjnej, przy okazji rozprawiając się z mitem oficerek i bryczesów, które były pozornym wyznacznikiem konspiracyjności. Kosztowały 5 tysięcy złotych (dla porównania: masło lub słonina kosztowały ok. 200 zł za kilogram). Chodzono zatem głównie w drewniakach. Dokonała się również kolejna zmiana obyczajów: latem kobiety chodziły z odkrytą głową i bez pończoch będących towarem deficytowym.
Szarota opowiada też, jak narodziły się riksze (pomysł wcale nie przyjął się tak od razu), tramwaje stały się miejscami komentowania sytuacji codziennej i działań wojennych.
Istotna była rola kultury. Jawne teatrzyki proponowały bezwartościową szmirę, istniał zatem teatr konspiracyjny. Iwaszkiewiczowskie Stawisko stało się azylem dla wielu twórców, pomieszkiwali tam Baczyński, Dygat, Miłosz. Wiele czytano i równie wiele drukowano.
II wojnę światową na lekcjach historii poznajemy zazwyczaj od strony walk i „wielkiej polityki”. Życie codzienne i przetrwanie są spychane na margines. Szkoda, bo właśnie poznanie dnia powszedniego z całym jego ubóstwem, strachem i bohaterstwem o wiele bardziej przybliża istotę wojny.
Polecam.
Moja ocena: 5

Jodi Picoult „Drugie spojrzenie”

Jodi Picoult, Drugie spojrzenie, Prószyński i S-ka, Warszawa 2010, 504 s.
 
Nie musisz wierzyć w duchy, by poczuć ich obecność. Jodi Picoult przekonuje, że na tym świecie istnieje nie tylko to, co można zobaczyć oczami...
Comtosook, Vermont, Stany Zjednoczone. Firma deweloperska zamierza wybudować galerię handlową w miejscu pochówku Indian Abenaki. Mimo ich gwałtownych protestów, zaczyna się budowa. W tym samym czasie miasteczko nawiedza seria niewyjaśnionych zdarzeń: z nieba spadają płatki róż, w powietrzu unosi się zapach owoców leśnych, a ziemia zamarza chociaż jest środek lata.
Do pracy przystępuje Ross Wakeman, łowca duchów, starający się nawiązać kontakt ze zmarłą narzeczoną, którą wciąż kocha miłością prawdziwą i wierną aż... za grób. Badając paranormalne zjawiska na spornym terenie, Ross poznaje tajemniczą Lię, która na nowo budzi w nim ochotę do życia. Jednak to, co odkrywa Wakeman wykracza daleko poza wszystko, co mógłby sobie wymarzyć zarówno na tym, jak na tamtym świecie.

To pierwsza powieść Picoult, w której połowa akcji nie dzieje się na sali sądowej. I tym samym czytało mi się ją cudownie wręcz. Klimaty ma „Drugie spojrzenie” niczym z horrorów Kinga: doskonale zarysowane psychologicznie postaci, duchy, dziwne zjawiska i... wstydliwa tajemnica amerykańskich wyznawców czystości rasy. Zanim Hitler postanowił doprowadzić do eksterminacji europejskich Żydów i innych „podludzi”, niektórzy Amerykanie także wprowadzali w czyn idee „nadludzi”. To właśnie w Stanach Zjednoczonych postanowiono wprowadzić ruch eugeniczny na nowe tory i zamiast ulepszać gatunki zwierząt, postanowiono ulepszać genetycznie człowieka, „oczyszczając” go ze złych genów: alkoholizmu, zboczeń, czy domieszek krwi indiańskiej. Jak wiele krzywdy uczynili tak zwani naukowcy i jak rzutowało to na ludzi, ukazuje powieść Picoult.
Dodajmy do tego opowieść o istocie miłości i samotności, opowieść o dwojgu niezwykłych dzieciach i ich równie niezwykłych matkach i próbę rozwiązania tajemnicy sprzed lat i mamy naprawdę świetną lekturę na wakacje, albo na długie zimowe wieczory.
Moja ocena: 4

 * * *

Picoult Jodi; Drugie spojrzenie;
Są takie dni, kiedy budzę się i dosłownie wszystko w środku każe mi nałożyć maskę i iść przez życie jako inna osoba.