Byłem
numerem...: historie z Auschwitz, oprac. Kazimierz Piechowski, Wydawnictwo
Sióstr Loretanek, Warszawa 2004, 288 s.
Auschwitz – punkt na mapie,
czarna plama sadzy w środku Europy. Ta ognista plama sadzy, krwawa plama
prochów. Dla setek tysięcy – miejsce bez nazwy. Wyładowywano ludzi z ich życiem,
ich pamięcią, z ich wielkim zdziwieniem, spojrzeniem, które stawiało tylko
pytania. Często ci ludzie nie widzieli niczego poza dymem, nim zostali
spaleni...Auschwitz – gigantyczny cmentarz
bez grobów, bez krzyży, gdzie setki tysięcy ludzkich istot spoczywa w jednym
grobie pełnych bezimiennych prochów.„Byłem numerem...” to
wstrząsające świadectwa więźniów, którzy przeżyli obóz w Auschwitz, „gdzie
człowiek człowiekowi czynił coś takiego, co w żadnym języku świata nie zostało
zdefiniowane”…Co pozwalało przetrwać im tę hekatombę? Na to pytanie
próbuje odpowiedzieć ta niezwykła książka...
(Zamiast wstępu) Chciałam sobie przypomnieć nazwisko
historyka brytyjskiego, który od lat niezmordowanie kwestionuje istnienie
niemieckich obozów koncentracyjnych. Google wyniósł mnie jednak na takie morze
chamstwa, antysemityzmu, ksenofobii i dyletanctwa, że ręce mi opadły. Poczułam,
że nie surfuję po wszechnicy wiedzy wszelakiej, ale brodzę po bagnie
nienawiści, w którym przewija się jeden motyw: nie istniały żadne komory
gazowe, obozy to wymysł propagandy żydowskiej. I odechciało mi się pisać o
„Byłem numerem...: historie z Auschwitz”, bo rewizjonistów holokaustu nic nie
przekona, żadne słowa, żadne fakty.
Ale ostatecznie nie piszę, aby kogokolwiek przekonać. Piszę
o „Byłem numerem...” bo wydaje mi się, że tego typu wspomnienia są niczym
kamień układane na szańcu Pamięci o skłonnościach ludzi do szczególnego
okrucieństwa względem swego gatunku. Trudno oceniać opowieści byłych więźniów,
właściwie wydaje mi się to bezzasadne. Takie książki po prostu trzeba czytać,
aby pamiętać, tym bardziej że żyjących świadków koszmaru obozowego jest coraz
mniej, za to coraz częściej podnoszą się głosy sprzyjające rewizjonistom.
Na książkę składają się wspomnienia trzech osób, znanego już
z okładki Kazimierza Piechowskiego (numer 918), Eugenii Bożeny Kaczyńskiej
(numer 45887) i Michała Ziółkowskiego (numer 1055).
Kazimierz Piechowski i Michał
Ziółkowski trafili do Oświęcimia w drugim masowym transporcie. Byli zatem,
podobnie jak Wiesław Kielar, Roman Trojanowski i inni, obserwatorami, jak rozrastał
się i zmieniał obóz. Chociaż nie jestem pewna, czy słowo „obserwatorzy” jest tu
adekwatne, czyż bowiem nie narzuca pozorów bierności, bezczynności? Tymczasem
Piechowski, Kielar i wszyscy ci mężczyźni, którzy znaleźli się w pierwszych
transportach bezczynni bynajmniej nie byli; nie w miejscu, gdzie zmuszano ich
do morderczej pracy, budowania siedzib dla kolejnych więźniów – ofiar
hitlerowskiej Lebensraum i gdzie odpoczynek był tylko synonimem kolejnej
tortury. To, co łączyło wszystkich – i tych, którzy przybyli najwcześniej, i
tych, którzy przybywali później – była niepewność jutra.
Ja
wiem, że śmierć wisiała nad nami od pierwszego do ostatniego dnia. I nigdy
nikt z nas nie wiedział, czy ten dzień to będzie dla niego ten ostatni dzień,
czy jutro jeszcze będzie żył, czy nie, czy stanie do apelu, czy już nie [1].
|
Zmęczenie, głód i wegetacja w
poczuciu całkowitego odczłowieczenia objawiały się również tym, że były chwile,
kiedy życie było tylko nieznośną przeszkodą, zbyt długim czekaniem na śmierć,
którą chciało się przybliżyć.
W
mroźną, suchą, spokojną, księżycową noc druty (...) dzwonią głośniej. Grają
jakąś żałosną, rzewną melodię. Nęcą i wołają:
—
Chodź do nas, podejdź, a na zawsze ulżysz swojej niedoli. Tylko zbliż się, a
będziesz wolna! Wolna! Zabij się! Zabij! Po co tak się męczyć? Czy nie lepiej
umrzeć teraz? Krótko, szybko i bezboleśnie, aniżeli wegetować długie lata,
karmić wszy, znosić męczarnie katowania i choroby, tylko po to, aby nieco później
zdechnąć w tym baraku? [2].
|
A przecież w ostatecznym
rozrachunku każdy pragnął żyć, przetrwać ten koszmar, wrócić do tego, co
zostawił poza drutami. Piechowski zdecydował się na ucieczkę, podobnie jak
ponad 660 innych więźniów, w odróżnieniu od większości śmiałków, jemu udało się
pozostawić koszmar Oświęcimia za sobą, nie wpadł i nie wrócił do obozu, tylko
po to, aby tam znaleźć śmierć. Natomiast Eugenia Kaczyńska, Michał Ziółkowski i
kilkadziesiąt tysięcy innych więźniów doświadczyli u progu wyzwolenia kolejnej
gehenny – zostali przeniesieni do innych obozów; Kaczyńska do Ravensbrück a
Ziółkowski do Flossenbürga.
Każdy
obóz to inny, niepowtarzalny świat. Obcy i wrogi dla każdego zuganga,
zazdrośnie strzegący swego charakteru i przywar. Każdy więzień po
przeniesieniu do innego obozu jest zawsze w podobnej sytuacji startowej.
Zwiększenie szansy przeżycia zależy od szybkości poznania tajemnic obozu,
znalezienia ścieżek do dodatkowej porcji jedzenia, do dobrej pracy... [3].
|
Kazimierz Piechowski zebrał
trzy historie ludzi, którzy przeszli przez koszmar Oświęcimia. I chociaż każdy
opowiada o tym samym miejscu, każdy też dorzuca do wspomnień coś innego.
Polecam.
Moja ocena: 5.5
[1]
K. Piechowski, Byłem numerem... 918, [w:] Byłem numerem...: historie z
Auschwitz, oprac. K. Piechowski, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2004,
s. 36.
[2]
E.B. Kaczyńska, Byłam numerem... 45887, [w:] Byłem
numerem..., s. 145.
[3]
M. Ziółkowski, Byłem numerem... 1055, [w:] Byłem
numerem..., s. 266.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz