Lee Goldberg, Detektyw Monk i strajk policji, Rebis, Poznań
2007, 320 s.
Monk z
przerażeniem słyszy, że w San Francisco panuje epidemia błękitnej grypy. Nie
wie, co oznacza określenie „błękitna grypa” - ale brzmi to potwornie. Kapitan
Stottlemeyer wyjaśnia mu, że tak naprawdę nie chodzi wcale o wirus choroby. Po
prostu policjanci w mieście postanowili gremialnie „chorować”, dopóki miasto
nie zgodzi się na podwyżkę płac. Konflikt płacowy niespodziewanie umożliwia
Monkowi powrót do służby w policji. Oznacza to jednak, że Monk zostanie
łamistrajkiem, co wcale mu się nie podoba...
Monk znowu dostaje odznakę policyjną i kilku detektywów, którymi ma dowodzić. Niestety, niektórzy z członków tej grupy nadają się bardziej do kliniki psychiatrycznej. Muszą jednak połączyć siły, by ująć zabójcę wróżki, rozwikłać zagadkę serii napaści ze skutkiem śmiertelnym, a przede wszystkim... posprzątać swoje biurka.
Monk znowu dostaje odznakę policyjną i kilku detektywów, którymi ma dowodzić. Niestety, niektórzy z członków tej grupy nadają się bardziej do kliniki psychiatrycznej. Muszą jednak połączyć siły, by ująć zabójcę wróżki, rozwikłać zagadkę serii napaści ze skutkiem śmiertelnym, a przede wszystkim... posprzątać swoje biurka.
Swego czasu, kiedy TVN zaczęło nadawać „Detektywa Monka”
starałam się nie opuścić żadnego odcinka. Przez lata chętnie puszczałam odcinki
gdzieś w tle, gdy w chwili natężonej pracy cisza irytowała mnie niemożebnie, a
radia nie mam.
Postać Adriana Monka już zawsze będzie mieć dla mnie twarz
Tony’ego Shalhouba i nie inaczej było w przypadku książki, której narratorką
jest druga opiekunka Monka – Natalie Teeger. Nie jest to typowa opowieść o
Monku, bowiem z powodu „błękitnej grypy” wraca on do czynnej służby. Wraz z nim
wraca trójka innych byłych gliniarzy, jeszcze bardziej szurniętych niż tytułowy
bohater. Dodajmy do tego morderstwa mnożące się niczym króliki na wiosnę i
pomniejsze występki, które Monk niestrudzenie rozwiązuje i dostajemy opowieść
lekkostrawną acz przeciętną. Ot, taka książka idealna do pociągu – gabarytowo i
treściowo, nie trzeba wysilać mięśni ani umysłu, bo całą ekwilibrystykę odpracowuje
Monk, który w zamyśle twórców serialu miał chorować na zaburzenia
obsesyjno-kompulsywne, ale wydaje mi się, że jest również chory na Syndrom
Aspergera – inteligentny acz na własne życzenie odizolowany od społeczeństwa,
skupiony na swoich fobiach i pasjach. I chociaż Monk bywa irytujący, jest
również postacią niezwykle sympatyczną, może dlatego że „ma twarz” Shalhouba?
Przy tym w „Strajku policji” autor wprowadził jeszcze kilkoro dziwaków i
ukazał, że inne nie zawsze oznacza gorsze.
Moja ocena: 3.5