poniedziałek, 9 lutego 2015

Jeffery Deaver „Pokój straceń”

Jeffery Deaver, Pokój straceń, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, 552 s.

W hotelu na Bahamach ginie Robert Moreno, obywatel USA mieszkający w Ameryce Południowej. Zastrzelony przez snajpera Moreno, był obserwowany przez jedną z rządowych agencji bezpieczeństwa, która otrzymała sygnał o planowanym przez niego zamachu terrorystycznym na siedzibę koncernu naftowego na Florydzie. Lincoln Rhyme i Amelia Sachs uczestniczą w śledztwie przeciwko służbom, które mogły wykonać egzekucję na rzekomym terroryście. Sachs zbiera informacje o Morenie, odtwarzając przebieg jego pobytu w Nowym Jorku, natomiast Rhyme wyrusza na Bahamy, aby na miejscu odnaleźć dowody fizyczne popełnionego przestępstwa. Tropiąc wytrawnego snajpera, sam naraża się na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Im dłuższy staje się cykl z Rhyme’m i Sachs, tym bardziej Jeffery Deaver oddala się od typowego thrillera, seryjnych morderców w typie Trumniarza czy Kolekcjonera Kości, ludzkich słabości i psychoz.
„Pokój straceń” zdominowany jest przez politykę i pogadanki antyterrorystyczne, najnowocześniejszą wojskową technologię, pragnienie dominacji i władzy, monopol na nieomylność twardogłowych dowódców amerykańskich i ludzi, którzy pragną zagrozić amerykańskiemu bezpieczeństwu.
Czyta się „Pokój straceń” szybko, bo warsztat pisarski Deavera pozostaje niezmiennie perfekcyjny, ale czegoś mi w tej książce brak, losów zwyczajnych, nieuwikłanych w spiski rządowe ludzi? Psychopatycznych umysłów nie goniących za władzą i wielkimi pieniędzmi? Nie tego się spodziewałam, nie na taką książkę o Rhyme’sie i Sachs czekałam. „Pokój straceń” to typowy thriller z podtekstem politycznym, nawet jeśli (jak to u Deavera) pierwsze rozwiązanie okazuje się tylko wierzchołkiem góry lodowej i staje się przyczynkiem dla Rhyme’a do dalszego drążenia sprawy.
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz