czwartek, 11 sierpnia 2016

Mariusz Wilk „Wołoka”

Mariusz Wilk, Wołoka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, 255 s.

Książka, przełamująca stereotypy myślenia o Rosji. Fascynujący dziennik podróży przez Wyspy Sołowieckie, miejsce gdzie historia rosyjskiego mistycyzmu miesza się z ponurą historią łagrów. Świat pomiędzy wspaniałym Monastyrem, a więziennymi barakami łagrów. Oddalona od cywilizacji kraina cudów, wpisana na listę UNESCO. Pełne, kolorów, zapachów i dźwięków opisy przeprawy przez Kanał Białomorski, soczyste spostrzeżenia obyczajowe i nieprawdopodobne historie ludzi, którzy pozostają tam, ponieważ sowiecka Rosja o nich zapomniała, a nowa Rosja nie chce o nich pamiętać. Wołoka to szlak, ścieżka, którą idzie się po raz pierwszy, podróż w dziewicze rejony. Niezwykle żywa relacja, podbudowana odkrytymi przez autora źródłami historycznymi, które odkrywał i studiował w bibliotekach monastyrów.

Dawno mnie nie było, acz nie z typowych o tej porze roku powodów. Moja starsza córka przekonała mnie, że nie samymi książkami się żyje i ostatnio trochę przystopowałam z czytaniem na rzecz słuchania muzyki (albo inaczej rzecz ująwszy: delektuję się każdą linijką nowego przekładu „Rękopisu znalezionego w Saragossie” i słucham muzyki). Ale dziś wracam do tego, co czytałam w zeszłym roku. „Wołoka” Mariusza Wilka jest tak napisana, że wymyka się wszelkim recenzjom. To się po prostu doskonale czyta!
Napisałam powyższy akapit i wena mnie opuściła, za to nadszedł czas na własną włóczęgę. I posmakowanie tego, o czym pisał Wilk. Jaka ze mnie wędrowniczka, taki i mój wyjazd był, ale spróbowanie życia z dala od miasta i ludzi, wydeptywanie własnej tropy i rozgwieżdżone niebo nade mną pomogło mi dogłębniej zrozumieć ucieczkę autora od „cywilizacji” i jego zachwyty nad dziką przyrodą, spokojem i wędrówkami.
„Wołoka” napisana jest specyficznym językiem, stylem niemalże archaicznym, wypełniona przestarzałymi wyrazami,. A przecież czyta się opowieść Wilka jednym tchem i o znudzeniu nie ma tu mowy. Wysypy Sołowieckie jawią się w tej prozie nie tylko jako ponury fragment historii Związku Radzieckiego i miejsce śmierci setek tysięcy ofiar megalomanii Stalina, ale i jako miejsce zainteresowania dawnych odkrywców, miejsce spokojne acz wcale nie nudne. Widać, że Wilk wsiąkł w tę Rosję C (a może i D, E, F – Bóg jeden wie, jak wielkie są różnice pomiędzy mentalnością i stylem życia mieszkańców Moskwy i mieszkańców Wysp Sołowieckich), wybrał samotnię i przyrodę i opisuje je ze swadą, znawstwem i humorem. Mimochodem rzucane anegdoty (jak ta o Aleksandrze Dumas i jego „rozłożystej klukwie”) to nie tylko przerywniki w dywagacjach autora, ale i nauka, z której wynosimy wiedzę. A anegdoty są potrzebne, bo poza spokojem i gadulstwem, w „Wołoce” nie brak i smutku, i śmierci. Po raz kolejny Wilk udowadnia, że prawdą jest powiedzenie: „Rosja to stan umysłu”, otępionego alkoholem, smutkiem, biedą, umysłu, który coraz trudniej jest pojąć.
Tym bardziej więc warto sięgnąć po „Wołokę”, gdzie Wilk pisze o wszystkim i niczym, rozpoczyna jedną opowieść, by zboczyć w drugą, potem trzecią (jak sam twierdzi: „Zacząłem o miodzie, a skończyłem na Rzplitej”), a potem nawraca, prostuje i konkluduje.
Moja ocena: 5.5
Tym razem zdjęcie moje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz