Mariusz Wilk, Wilczy notes,
Noir Sur Blanc, Warszawa 2012, 219 s.
„Wilczy notes” to pierwsza książka Mariusza Wilka o Rosji
(ukazała się w 1998 r.). Dokładnie – o Sołowkach, wyspach na Morzu Białym. W
carskiej Rosji zsyłano tam więźniów politycznych, ZSRR tę tradycję
kontynuowało, tworząc na Sołowkach jeden ze sławniejszych gułagów. Dla Wilka
Sołowki są kwintesencją Rosji. Tutaj można wzrokiem objąć procesy, które tam, w
Rosji, zachodzą na ogromnych obszarach i dlatego są trudno uchwytne. Na
Sołowkach widać Rosję w miniaturze, jak na dłoni: jest i władza, i cerkiew, i kultura
w muzeum, maleńki biznes i swojska mafijka, jest i szpital, i szkoła muzyczna,
i bycza ferma, i prywatne krowy, i przedsiębiorstwo leśne, i nieduża fabryczka
agar-agaru, jest milicja i areszt, jeno sąd bywa rzadko, czasami przylatuje.
(…) Tylko służby komunalne są w zaniku, za to nieźle rozwinięto kłusownictwo.
Kipią wreszcie na Sołowkach namiętności damsko-męskie, trwają swary polityczne
w bani, zaś legendarne ruskie pijaństwo przybrało apokaliptyczne rozmiary.
Wystarczy więc usiąść na przyzbie domu, plecami się oprzeć o drewnianą ścianę,
rozgrzaną wiosennym słońcem, myśli puścić, niechaj same się marszczą, i
patrzeć, i słuchać, i milczeć.
Powinnam była wiedzieć
cokolwiek o Sołowkach sięgając po „Wilczy notes”, ale biję się w piersi – nie
wiedziałam, że właśnie tam powstały pierwsze, carskie jeszcze kazamaty. Cóż,
nigdy nie mówiłam, że jestem wszechwiedząca. Za to miałam przyjemność poznać
Sołowki od przyjemniejszej strony, już z czasów, kiedy już po stalinowskich
łagrach pozostało właściwie tylko wspomnienie. Ponadto Mariusz Wilk tak
zakochał się w tej części Rosji, że postanowił tam się osiedlić, wżyty w
tamtejsze środowisko, opisuje je nie jako dziennikarz, lecz osoba stamtąd.
Trudno jest przyporządkować
„Wilczy notes” to jakiegokolwiek gatunku, bo są fragmenty typowo reporterskie,
ale i podróżnicze, są też długie cytowania zapisków cudzoziemców o Sołowkach, a
wszystko to napisane językiem specyficznym, z licznymi rusycyzmami i
odniesieniami do tamtejszej rzeczywistości. Pisze Wilk nie tylko o okolicy, w
której zamieszkał, ale i o swych wyprawach myśliwskich, wyprawach za krąg
polarny, gdzie rządzą żywioły nieujarzmione, a cywilizacja (w naszym
rozumieniu) wydaje się być fantazją.
Cytowany przez Irinę Adelgejm
(w „Posłowiu”) Józef Czapski twierdził, że można pisać o kraju, w którym się
mieszkało mniej niż sześć tygodni albo więcej niż dziesięć lat. Wilk wybrał
opcję trudniejszą, ale cóż, miłość (w tym przypadku miłość do przyrody, natury
i tej „oazy Północy”) nie wybiera. Zakochany w podbiegunowym zakątku Rosji, tej
kwintesencji nie – wielkiego Imperium, lecz kraju ludzi zwyczajnych –
przekazuje swój zachwyt w tekście. Nie ma mafii, wielkich fortun, z którymi tak
często kojarzona jest obecna Rosja, są za to piękne opisy przyrody, zespalanie się
z naturą (kapryśną, to przyjazną, to wrogą człowiekowi, ukazującą mu jego
miejsce na świecie) i ucieczka od codziennego zabiegania, którego jesteśmy
mniej lub bardziej mimowolnymi uczestnikami żyjąc w miastach, uwiązani do
pracy, nękani wszechobecnym hałasem, smogiem i wszystkimi tymi „dobrodziejstwami”
cywilizacji, które prowadzą do zrujnowania planety.
Bardzo dobrze się czyta.
Moja ocena: 5
Zdjęcie autorstwa Wojciecha
Śmieji ze strony: http://www.new.org.pl/2288,post.html