piątek, 3 grudnia 2010

Kurt Vonnegut „Trzęsienie czasu”

Ostatnia powieść Vonneguta – „Trzęsienie czasu” jest do dupy. Po prostu.
A czytanie jej w polskim przekładzie Andrzeja Chajewskiego – jest podwójnie udupiające.
Vonnegutowi można wybaczyć. Stary już był i wypalony, kiedy pisał „Trzęsienie czasu”, więc i bełkotliwe pomieszanie życia prywatnego z poplątanym wątkiem powieści – niezbyt dziwi. Szkoda tylko, że Kilgore Trout stracił również swą wenę i jego opowiadania nijak się miały do tych opisywanych chociażby w „Niech pana Bóg błogosławi Rosewater”. To jednak można przełknąć. Zapomnieć. Ewentualnie – zawsze wrócić do „Rzeźni numer 5”, „Śniadania mistrzów” czy „Sinobrodego”, gdzie opowieści Trouta skrzą się ironią i dowcipem.
Przełknąć jednak nie mogę, no nie mogę!!!, polskiego przekładu, w którym nota bene NIE MA Kilgora Trouta, bo UWAGA!!! UWAGA!!!, pan Chajewski postanowił błysnąć swą „ynteligencją” i z Trouta zrobił… Pstrąga Zabijuchę. I tak przez blisko dwieście stron powieści razi w oczy ten cholerny odautorski twór. Zgroza i horror. Za coś takiego Chajewski powinien mieć dożywotni zakaz tłumaczenia czegokolwiek!!! Co ciekawe, inne nazwiska tłumacz zostawił w spokoju. Monica Pepper nie staje się Moniką Pieprz, a Dudley Prince – Dudusiem Księciem.
Nie. Tłumacz postanowił własnoręcznie zarżnąć alter ego Vonneguta i na siłę go spolszczyć. Udało mu się to na tyle, że cała powieść zaczęła mi cuchnąć niekompetencją.
Dwa inne „kfiatki” książkowe:
„W powieści „Sinobrody” napisałem: „Strzeż się szczodrobliwych bogów”.” (s. 84, Amber, Warszawa 1997). Jest to parafraza słynnej maksymy z Wergiliuszowskiej „Eneidy”: „Timeo Danaos et dona ferentes.”, po angielsku brzmiącej: „Beware of Greeks bearing gifts!”. W „Sinobrodym” (w tłumaczeniu Michała Kłobukowskiego) jak byk stoi: „Strzeżcie się bogów przynoszących dary!”. Pan Chajewski musiał jednak napisać po swojemu.
„By uniknąć podejrzeń, hieny dostarczają świeże mózgi pojedynczo, zapakowane w plastikowe wiadra ukradzione z pobliskiej placówki Kentucky Fried Chicken.” (s. 90). Kubełki KFC nagle ewoluowały w plastikowe(!) wiadra. Szczęka mi opadła. Dla porównania, oryginał: „So as not to arouse suspicion, they deliver the fresh brains one at a time in buckets stolen from a nearby Kentucky Fried Chicken franchise.”
A reszty mi się zwyczajnie nie chce opisywać, bo mi się ciśnienie podnosi. Koniec.
Moja ocena: 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz