poniedziałek, 4 stycznia 2016

Thomas Mann „Wybraniec”

Thomas Mann, Wybraniec, Czytelnik, Warszawa 1974, 370 s.

Temat do tej powieści autor zaczerpnął ze średniowiecznego eposu o świętym grzeszniku, zrodzonym z kazirodczego związku i po wielu latach pokutniczego życia powołanym na tron papieski.

Sięgnęłam po „Wybrańca” w ciemno. Wystarczyło mi, że primo: jest to powieść Tomasza Manna, secundo: ukazała się w serii Nike Czytelnika, która do tej pory może raz mnie zawiodła.
„Wybraniec” w niczym nie przypomina innych utworów Niemca, nie jest to powieść osadzona we współczesności, nie jest też historyczna sensu stricto, nie jest to nawet opowieść obyczajowa. No to co to w końcu jest? Ano, moim skromnym zdaniem, jest to zabawa z konwencją. Mając ponad siedemdziesiąt lat, Nagrodę Nobla i uznanie za „Czarodziejską górę”, Tomasz Mann już właściwie nic nie musiał. Ani pisać, ani udowadniać swego talentu. Mógł za to realizować nawet najbardziej dziwne zamierzenia literackie, na przykład uwspółcześnić przekaz hagiograficznej opowieści o świętym grzeszniku, papieżu Grzegorzu.
Bardzo dobre i bardzo fachowe teksty o „Wybrańcu” można znaleźć tutaj i tutaj. Moja opinia jest absolutnie subiektywna i daleka od zagłębiania się w teoretyczne rozważania: stylizacja, parodia, strukturalizacja i wszelkie definicje pozostawiam filologom. Czytam powieści dla przyjemności, analizować mogę zaś tylko krótki wycinek z dziejów historycznych (pierwszych kilkadziesiąt lat XX wieku), bo tak się stało, że akurat tym się interesuję i nieco już sobie to i owo poskładałam do kupy, ale popełniłabym nadużycie twierdząc, że się na tym znam. Za dużo jest samozwańczych znawców, wolę więc pisać w oparciu o najprostszy podział: podobało się lub nie.
A „Wybraniec” Manna spodobał mi się bardzo. Dopracowana jest ta opowieść w każdym szczególe a język – piękny. „Wybraniec” to przykład powieści z prawdziwego zdarzenia, gdzie wszystko do siebie pasuje, dialogi nie się błahe, postaci zaś do bólu papierowe. Co najważniejsze, chociaż temat pozornie wydaje się nudnawy; ot, żywot grzesznika, opisany chociażby w „Gesta Romanorum” i po co sięgać do Manna, skoro opowieść numer 81: „Dzieje żywota rycerza Grzegorza” jest znacznie krócej opisana, to „Wybraniec” jest przede wszystkim doskonałą rozrywką. Jeśli ktoś lubi powieści historyczne, nie powinien się rozczarować. Bo chociaż „Wybraniec” nie ma określonych ram czasowych, są tylko przesłanki, że rzecz działa się w mrokach średniowiecza, to jednak znajdziemy w nim i dzielnych rycerzy, i wielkie namiętności, i równie wielkie pragnienie władzy czy chwały. Przy całym swym kunszcie, opowieść nie jest pompatyczna, czasem rozbawi, to znów wzbudzi niedowierzanie, a przede wszystkim udowadnia, że zakazanych namiętności nie wymyślono wraz z powstaniem Harlequinów. Po prawdzie, to wszystkie produkty wydawnictwa Harlequin są w porównaniu z „Wybrańcem” niesamowicie grzeczne i... nudne.
Moja ocena: 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz