Diane Chamberlain, Zatoka o
północy, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, 517 s.
Wszystkie dzieci popełniają błędy – czasami tragiczne w
skutkach…
Należący do rodziny letni dom na wybrzeżu New Jersey był dla Julie Bauer miejscem wakacyjnej sielanki… dopóki nie została zamordowana jej siedemnastoletnia siostra. Przez ponad czterdzieści lat, jakie minęły od śmierci Izzy, Julie nie zdołała uporać się z poczuciem winy, które rzuciło cień na całe jej życie, poważnie komplikując stosunki z matką i nastoletnią córką.
Należący do rodziny letni dom na wybrzeżu New Jersey był dla Julie Bauer miejscem wakacyjnej sielanki… dopóki nie została zamordowana jej siedemnastoletnia siostra. Przez ponad czterdzieści lat, jakie minęły od śmierci Izzy, Julie nie zdołała uporać się z poczuciem winy, które rzuciło cień na całe jej życie, poważnie komplikując stosunki z matką i nastoletnią córką.
Niespodziewanie znaleziony list ujawnia, że do więzienia za
morderstwo trafiła niewłaściwa osoba. Powraca pytanie, co naprawdę zaszło
tamtej strasznej sierpniowej nocy w 1962 roku. Przy okazji wznowionego śledztwa
wychodzą na jaw kolejne tajemnice; i choć ich wyjaśnienie wymaga bolesnego
zmierzenia się z przeszłością, dzięki odkryciu prawdy Julie i najbliższe jej
osoby mogą wreszcie zaznać spokoju.
Drugie podejście do
twórczości Diane Chamberlain i na pewno ostatnie. Jest tylu innych autorów,
którzy na pięciuset stronach nie zanudzają mnie niemalże na śmierć, że pani
Chamberlain podziękuję.
„Zatokę o północy” wybrałam
ze względu na temat – przedwczesna śmierć, niemożność poradzenia sobie ze
skutkami pewnych wydarzeń, niedopowiedzenia i możliwość wyjaśnienia ich po
latach – wydawałoby się, że czegoś takiego nie sposób zepsuć. I pani
Chamberlain może nie zepsuła, ale rozmyła to w takiej ilości słów, że czytadło
wydało mi się stanowczo przydługie i bezbarwne. Bo powieścią tego nie nazwę. Za
dużo tu chwytów iście harlequinowskich, sztampowych bohaterów i banalności.
Lubię opowieści, które toczą
się dwutorowo, ale nawet to nie pomogło książce, bo wprowadziło tylko
niezamierzony chaos i masę nieistotnych faktów. Co gorsza, chociaż rozumiem, że
nierozwiązane sprawy mogą kłaść się cieniem na relacje rodzinne nawet po
kilkudziesięciu latach, postępowanie głównych bohaterek głównie irytowało, a
nie – pobudzało do empatii i współczucia.
Samo zaś rozwiązanie zagadki
wypadło nienaturalnie.
Nieprawdopodobieństwo i nuda –
tak zapamiętam „Zatokę o północy”. Szkoda, bo wspomnienia szczęśliwych wakacji
z dzieciństwa, owe chwile, do których wraca się z nostalgią i miejsca, w
których kiedyś królowała natura, a obecnie zdominowane są przez deweloperów i
chmary turystów, powroty w przeszłość – to jest coś, co ma potencjał i może
stać się zalążkiem ciekawej, a nie – przeciętnej opowieści.
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz