Stefania Grodzieńska, Kłania
się PRL, Latarnik, Michałów – Grabina 2008, 319 s.
Dokonany przez Marcina Szczygielskiego wybór satyrycznych
tekstów Stefanii Grodzieńskiej zamieszczonych w tym tomie obiecuje doskonałą
zabawę: pozornie lekkie i zabawne trafiają w cel i wbijają szpilki w
najbardziej delikatne „organy” władzy. Grodzieńska - również tancerka - w
swoich literackich piruetach ot, niby niechcący, ale z pełną premedytacją
rozdaje kopniaki prosto w siedzenia prominentów z wzorowym robotniczo-chłopskim
rodowodem; rozdętych poczuciem władzy ekspedientek i urzędników. Takie kopniaki
- wymierzone stopą obutą w baletkę - choć nie mogły wytrącić z równowagi
stołków, na których zasiadały ofiary, to jednak potrafiły boleśnie zranić ich
ego.
I okładka, i wstęp autorstwa
Marcina Szczygielskiego zapowiadały ucztę PRL-owskiego humoru. Urodziłam się w
czasach, kiedy Gierek chciał z Polski zrobić drugą Japonię, jestem zatem
typowym dzieckiem schyłkowej fazy socjalistycznej ojczyzny (w liceum miałam
jeszcze propedeutykę, ale już na maturze jej nie zdawaliśmy, bo w międzyczasie
spotkali się panowie przy okrągłym stole, potem runął mur i wszyscy wiedzą, co
się dalej działo). Wychowałam się na „Czterdziestolatku”, „Alternatywy 4” i
„Zmiennikach”, nie przepadam za „Kabaretem Starszych Panów”, wolałam i wolę
„Kabaret Dudek” z genialnym Janem Kobuszewskim i Edwardem Dziewońskim. I
sądziłam, że w „Kłania się PRL” dostanę coś pomiędzy absurdami Barei i Dudka.
No i się nacięłam.
Mnie teksty pani
Grodzieńskiej nie śmieszyły. Po prostu. Nie mówię, że autorka nie miała zmysłu
spostrzegawczości, bo miała, celnie wytykała wady i słabostki i szarego
proletariusza (vide: bycie na bakier z uprzejmością i schludnością), i tego,
który złapał chociaż trochę władzy (vide: panie ekspedientki w sklepach).
Ale... moim zdaniem owe humoreski, felietony, jakkolwiek to nazwać, nie
wytrzymały próby czasu i zwyczajnie się zestarzały. Wydały mi się przaśne,
chwilami toporne i przede wszystkim mało dowcipne. Podobnie rzecz ma się z
niektórymi filmami z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, gdzie razi mnie
maniera aktorska i sztuczność.
Przeczytać „Kłania się PRL”
na pewno warto, bo teksty nie powstały teraz, na fali sentymentów za socjalistycznym
okresem w historii Polski, ale były pisane „na świeżo”, Grodzieńska wychwytywała
bezsensy, nieżyciowe nakazy i zakazy, zamieniała je w teksty o ostrym ostrzu
ironii. Po kilkudziesięciu latach ta ironia chyba zardzewiała. A może tylko
mnie się tak wydaje, bo wystarczy wpisać w wyszukiwarkę tytuł książki i
pojawiają się odnośniki do recenzji na blogach, wszystkie mniej lub bardziej
pełne zachwytów nad tekstami pani Grodzieńskiej. Przykro mi, mnie nie
zachwyciła.
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz