Sophie Hannah, Druga połowa
żyje dalej, G+J, Warszawa 2010, 496 s.
Ruth Bussey wie, co to znaczy krzywdzić i być skrzywdzoną.
Dawno temu zrobiła coś, czego żałuje i za co spotkała ją brutalna kara. Teraz
odbudowuje swoje życie i nawet znalazła miłość, na którą w swoim mniemaniu nie
zasługuje: Aidana Seeda. Aidan również zmaga się z przeszłością i pewnego dnia
postanawia otworzyć się przed Ruth. Mówi jej, że przed laty zabił kobietę, Mary
Trelease.
Ruth jest zdezorientowana. Jest pewna, że słyszała już to
nazwisko, a gdy w końcu przypomina sobie, w jakich okolicznościach je poznała,
jej zagubienie i lęk stają się jeszcze silniejsze. Bo Mary Trelease, którą zna
Ruth, wcale nie umarła...
Każdy ma jakieś tajemnice,
ale nie każdy dusi w sobie wyznania tej miary co Ruth Bussey i Aidan Seed. I
chociaż opis „Drugiej połowy...”, jak to zwykle bywa u Sophie Hannah,
przypomina streszczenie akcji brazylijskiej telenoweli, to jak zawsze treść broni
się sama.
Początkowo opowieść Ruth
tylko mnoży niewiadome, a zachowanie głównej bohaterki wydaje się irracjonalne.
Ale spokojnie, Sophie Hannah krok po kroku wprowadza czytelnika w jej
przeszłość i przeszłość Aidana Seeda. Wyznanie, że zabił Mary Trelease to
zaledwie czubek góry lodowej. Bohaterowie gniotą w sobie traumy, nie ufają
nikomu, działają pod wpływem zazdrości i podejrzeń, co rodzi dalsze
nieporozumienia i... zbrodnie. W natłoku tych zbrodni i tajemnic, chwile do
zaczerpnięcia oddechu dają fragmenty odnoszące się do pracy policjantów i ich
zdziwaczałego szefa o literackim nazwisku Proust i ksywce „Mroźny” nadanej mu
przez współpracowników. I tu mała uwaga - można czytać powieści Hannah
oddzielnie, jednak lepiej jest zachować chronologię. W „Druga połowa żyje
dalej” historię opowiada Ruth Bussey, ale równolegle do poczynań zawodowych
Waterhouse’a i Zailer, autorka wspomina też o ich życiu prywatnym. Na szczęście
nie za wiele, tylko tyle, żeby zachować ciągłość zdarzeń. W ostateczności
najlepiej zacząć od „Przemów i przeżyj”, bo w późniejszych częściach Hannah
często wraca do sytuacji tam opisanych.
Osobiście bardzo lubię
książki Hannah o konstablu Waterhousie i sierżant Zailer, ale to rzecz gustu –
na przykład nie przepadam za rozwlekłym stylem Camilli Läckberg czy równie
opasłymi tomami Katarzyny Bondy; (o Bondzie już pisałam, o Läckberg powinnam
napisać niebawem). Styl Sophie Hannah nazwałabym zagmatwanym. Bohaterkami są niby
zwyczajne kobiety, ale w każdej tkwi jakaś zadra z przeszłości. Hannah skupia
się na ich poczynaniach, na emocjach i tym co przemilczane. Dowody fizyczne odgrywają
mniejszą rolę, i w sumie się cieszę, bo jak chcę opowieści o dowodach, DNA,
włóknach i larwach, to sobie oglądam „CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas” z
genialnym Gilem Grissomem.
A Sophie Hannah stawiam po
raz kolejny: 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz