sobota, 6 kwietnia 2013

Margaret Atwood „Kobieta do zjedzenia”

Margaret Atwood, Kobieta do zjedzenia, Zysk i S-ka, Poznań 2004, 304 s.

Bohaterkami tej powieści są dziewczęta, które pragną żyć pełniej i bardziej świadomie kształtować swój los. W poszukiwaniach własnego modelu życia spotyka je więcej rozczarowań niż satysfakcji. Świat, który pragną podbić jawi im się jako monstrualny koszmar, a mężczyzna jako ucieleśnienie jego drapieżności i żarłoczności.

Gdyby dodać kilka gadżetów: komórkę, tablet czy laptopa, nikt by nie zauważył, że „Kobieta do zjedzenia” została napisana ponad czterdzieści lat temu. Pomimo upływu tylu lat, problemy i dylematy kobiet pozostały w dużej mierze takie same: pragnienie usamodzielnienia się, samostanowienia o sobie, zrozumienia otaczającego świata.
„Kobieta do zjedzenia” jest powieścią feministyczną, choć termin ten nie pada ani razu ani na kartach książki. Zarówno Marian – główna bohaterka, jak i Ainsley – jej współlokatorka zmagają się z typowo babskimi problemami. Marian tonie w konwenansach, poddaje się woli mężczyzny i jednocześnie coraz bardziej gubi się w otaczającym ją świecie. U Ainsley zaś – bardziej wyzwolonej z lokatorek – grają hormony.
Jednocześnie Atwood ukazuje skostniały, tradycyjny świat mężczyzn. Świat, który pożera wręcz kobiety pragnące wychylić się poza granice drobnomieszczańskich form. Tym samym Marian zaczyna się czuć jak tytułowa „kobieta do zjedzenia”, podzielona na części i powoli zjadana przez ukochanego i jego oczekiwania.
Raczej nie jest to książka dla mężczyzn. Nie zrozumieją jej lub nie potraktują poważnie. Zbyt głęboko tkwią w nich nagromadzone stereotypy.
Moja ocena: 5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz