sobota, 6 kwietnia 2013

Yann Martel „Historia rodziny Roccamatio”

Yann Martel, Historia rodziny Roccamatio, Znak, Kraków 2004, 188 s.
 
Yann Martel po raz kolejny dowodzi siły swojej wyobraźni i talentu do snucia opowieści, których nie sposób zapomnieć. Tym razem daje również olśniewający pokaz różnorodności. W „Historii rodziny Roccamatio” zawierają się cztery głęboko poruszające opowieści, jedna bardziej niezwykła od drugiej. Pomysłowość Martela i przyjemność, z jaką bawi się językiem, dorównują tylko jego darowi do stwarzania postaci, które stają się czytelnikowi bardzo bliskie.

Nie cierpię opowiadań, omijam je w bibliotekach i księgarniach takim łukiem, jak obżartuch omija siłownię. Praprzyczyną jest zapewne zmuszanie niewinnych licealistów do czytania takich koszmarków jak „Rozdziobią nas kruki, wrony”. Ale są wyjątki. Martela chwyciłam w bibliotece bez namysłu i dopiero w domu przekonałam się, że zamiast rzetelnej powieści, trzymam w dłoni opowiadania. Nic to, zaczęłam czytać.
W książce znajdują się cztery opowiadania: „Historia rodziny Roccamatio”, „Gdy usłyszałem koncert Johna Mortona ku czci szeregowca Donalda J. Rankina na smyczki i dysonujące skrzypce”, „Ostatnie godziny: warianty”, „Wytwórnia luster VITA AETERNA. Lustra na całą wieczność”.
Każde opowiadanie jest jednocześnie inne i na wskroś Martelowskie. „Historia rodziny Roccamatio” jest przewrotnym tytułem. Nie dowiadujemy się właściwie nic o sadze rozpoczynającej się u progu XX wieku, poznajemy za to wybrany fakt z każdego roku i poznajemy relacje narratora z przyjacielem chorym na AIDS. Choroba spada na niego nagle i zabawa w tworzenie sagi ma odwrócić uwagę Paula od coraz szybciej zbliżającej się śmierci.
„Gdy usłyszałem koncert...” opowiada o muzyku-sprzątaczu tworzącym genialną muzykę. Nie zależy mu na sławie, wystarcza mu granie kilka razy do roku z innymi muzykami. Na co dzień sprząta biura i to mu wystarcza.
Zastanawialiście się kiedyś, jak mogą wyglądać ostatnie godziny skazanego na śmierć? Martel przedstawia kilka wariantów i chociaż nazwisko skazańca pozostaje to samo, jego reakcje, wybór ostatniego dania i śmierć są diametralnie różne. Jakby dyrektor więzienia za każdym razem pisał o innym człowieku.
Opowiadanie ostatnie – „Wytwórnia luster...” najbardziej skojarzyło mi się z prozą Vonneguta, zahaczało o fantastykę.
Warto poświęcić kilka godzin, oderwać się od rzeczywistości i zagłębić w Martelowskim świecie niezwykłych sprzątaczy i niezwykłych maszyn do robienia luster. Zobaczyć historię z innej perspektywy i przeczytać o chorobie, która przytrafiła się nie komuś z „grupy podwyższonego ryzyka”, ale zwyczajnemu, młodemu człowiekowi.
Moja ocena: 4.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz