wtorek, 8 lipca 2014

Marie-Christine d’Welles „Nie jestem wariatką”

Marie-Christine d’Welles, Nie jestem wariatką, Mizar, Warszawa 1993, 245 s.

Zdrowa dwunastoletnia dziewczynka zostaje umieszczona z woli dziadka i matki w klinice psychiatrycznej. Sama w pokoju, oszołomiona środkami nasennymi nie może dowieść, że jest normalna. Marzy o powrocie do domu. Walczy o swoją prawdę. O wolność. O miłość matki.

Marie-Christine d’Welles nie była bita, nie była molestowana, ani rażąco zaniedbywana. Mimo to trudno nazwać jej dzieciństwo typowym, a tym bardziej szczęśliwym.
Mając dziesięć lat w dramatycznych okolicznościach odesłano jej ojca do kliniki psychiatrycznej. W niedługi czas potem matka wysłała ją i jej brata do szkół z internatem twierdząc, że nie ma się jak nimi zająć. Od tamtej pory Marie-Christine stała się w domu gościem. Matka zaabsorbowana kłopotami z mężem, odsuwała córkę od siebie coraz dalej i dalej. Owszem, odwiedzała Marie-Christine, kiedy ta chorowała na zapalenie opon mózgowych, ale już na czas rekonwalescencji ponownie wysłała dziewczynkę daleko od domu. Nieporozumienia z lokatorką w pokoju sanatoryjnym doprowadziły do pierwszej hospitalizacji Marie-Christine w klinice psychiatrycznej i „kuracji snem”. Traktowana przedmiotowo, odurzana lekami, odizolowana od rówieśników, skazana na towarzystwo osób naprawdę chorych i przede wszystkim od niej starszych, widziała, jak mało istotne jest jej zdanie i świadomość tego, że w istocie jest naprawdę zdrowa. Bo dorośli wiedzieli lepiej.

Dorośli często opowiadają o głębokich przeżyciach dzieci, jakby mieli do tego prawo, jakby to były ich sprawy, a wszystko tylko po to, żeby mieć temat do rozmowy. Nie obchodzi ich, co czują dzieci.1

Pomawiana o szaleństwo, kłamstwa i krnąbrność, Marie Christine trafiała do klinik psychiatrycznych jeszcze dwukrotnie nim ukończyła piętnaście lat. Patrząc na otaczających ją szaleńców, na niezrozumienie, miała chwile zwątpienia i pragnęła zanurzyć się w obłędzie, dogodzić lekarzom, których widywała rzadko i którzy nie rozmawiali z nią wcale, nie dbali o to, co ma do powiedzenia, nie dbali o odczucia dziecka, wierząc w słowa jej matki i pieniądze jej dziadka.

Czasami łatwiej byłoby mi się poddać, zatopić w szaleństwie. Gdy patrzę na innych wiedząc, że oni na mnie patrzą tak jak ja na nich, mam czasami chęć rzucić się w tę przepaść, ale obłęd jest stanem, którego bliskość się czuje, i zawsze powstrzymuję się od decydującego kroku. Często nęci mnie, by schronić się w szaleństwie. Wiem, jak można w nie przeniknąć. To życie w innym wymiarze, wymiarze, który leży w moim zasięgu. Potrafiłabym do niego przejść, ale jak się wydostać? Kiedy raz pokona się granicę tego świata, tylko raz, przez ciekawość, czyż nie zechce się wracać tam za każdym razem, gdy życie wyda się zbyt ciężkie? A po iluś wyprawach nie można się już bez niego obejść, nie potrafi się już powrócić. Nawet jeśli wejdzie się z kluczem w garści, znalazłszy się wewnątrz, zapomina się. Proces zaszedł, teraz formuła uległa zmianie, ten świat funkcjonuje według innych zasad, a klucz gubi się wraz z tym, który wchodził.2

Powroty do szkoły były upokorzeniem. Podczas gdy jej rówieśnice szły zgodnie z programem, Marie-Christine zmuszona była rok po roku rozpoczynać od nowa piątą klasę. To rodziło bunt i znudzenie zarazem. Prowadziło do kolejnych nieporozumień. Rzadkie wizyty w domu sprawiały, że czuła się tam nieswojo i obco. Podobnie postrzegały ją matka i siostra, jako osobę postronną, nieszczególnie potrzebną w chwilach istotnych dla rodziny. Marie-Christine znalazła się w impasie i gdyby na jej drodze nie stanął w końcu psychiatra z prawdziwego zdarzenia, nie wiadomo jak dalej przebiegałoby życie dziewczyny. Jacques Launay doprowadził do jej wyjazdu z daleka od matki i do ukazania, że piętnastolatka jest w pełni samodzielna. Jednakże wszechwiedząca rodzina nie potrafiła się pogodzić ze stylem życia młodej podopiecznej Launaya, a i depresja coraz częściej dopadała i obezwładniała Marie-Christine. Po latach wmawiania jej szaleństwa, dziewczyna nie potrafiła z dnia na dzień zacząć żyć „normalnie”. Była inna niż jej rówieśnicy, co nie znaczy, że gorsza, odczuwała więcej i potrafiła cieszyć się najdziwniejszymi drobiazgami.
Marie-Christine d’Welles w swych wspomnieniach z dzieciństwa rozlicza się z brakiem miłości matki i brakiem wiary w jej słowa u ludzi, którzy powinni teoretycznie być jej podporą: babka ze strony matki czy dziadek lub ciotka ze strony ojca wierzyli w to, w co łatwiej im było wierzyć. I nie można w tym miejscu powiedzieć, że działo się tak z powodu pozycji społecznej i związanych z tym ograniczeń. Dziadek ze strony ojca był panem na zamku, babka ze strony matki – sprzątaczką, pomimo różnic, łączyło ich niezrozumienie młodego, wrażliwego dziecka, które łatwiej było faszerować barbituranami niż wsłuchać się w jego słowa.
„Nie jestem wariatką” chociaż jest utworem autobiograficznym, ma cechy najlepszej literatury. D’Welles ukazuje całą swą wrażliwość na świat przywołując wspomnienia trudnego dzieciństwa i młodości. Nie użala się nad sobą, lecz stara się znaleźć nadzieję nawet w najmniej sprzyjających okolicznościach.
Moja ocena: 5.5

1 Marie-Christine d’Welles, Nie jestem wariatką, Mizar, Warszawa 1993, s. 33.
2 Ibidem, s. 145-146.

* * *

D’Welles Marie-Christine; Nie jestem wariatką;
Posiąść wiedzę z książek i pojąć życie – oto prawdziwe bogactwo! Ale nade wszystko nie zatracić jednej, wchłaniając drugą.

D’Welles Marie-Christine; Nie jestem wariatką;
Nie uważam, by opinie innych były aż tak istotne. Raz widzą we mnie pannę z zamku, raz wnuczkę sprzątaczki, córkę wariata, wariatkę: niech sobie uważają, że jestem dziwką. Ja wiem, że jestem zawsze taka sama. Zmienia się tylko spojrzenie innych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz