piątek, 23 października 2015

Dan Brown „Inferno”

Dan Brown, Inferno, Sonia Draga, Katowice 2013, 592 s.

Światowej sławy specjalista od symboli, Robert Langdon, budzi się na szpitalnym łóżku w zupełnie obcym miejscu. Nie pamięta, jak i dlaczego znalazł się w szpitalu. Nie potrafi też wyjaśnić, w jaki sposób wszedł w posiadanie tajemniczego przedmiotu, który znajduje we własnej marynarce.
Czasu na rozmyślania nie ma niestety zbyt wiele. Ledwie na dobre odzyskuje przytomność, ktoś próbuje go zabić. W towarzystwie młodej lekarki Sienny Brooks Langdon opuszcza w pośpiechu szpital. Ścigany przez nieznanych wrogów przemierza uliczki Florencji, próbując odkryć powody niespodziewanego pościgu. Podąża śladem tajemniczych wskazówek ukrytych w słynnym poemacie Dantego…
Czy jego wiedza o tajemnych sekretach, które skrywa historyczna fasada miasta wystarczy, by umknąć nieznanym oprawcom? Czy zdoła rozszyfrować zagadkę i uratować ludzkość przed śmiertelnym zagrożeniem?

To już trąci zwietrzałym schematem. Robert Langdon biegał swego czasu po Rzymie i Watykanie, potem po Paryżu i Londynie, biegał też bodajże po Waszyngtonie (biję się w piersi, mało co pamiętam z nużącego „Zaginionego symbolu”). W „Inferno” Langdon znowu biega od punktu A do punktu B. Przemierza Florencję wzdłuż i wszerz szukając śladów Dantego i jego „Boskiej komedii”. Znowu do Langdona strzelają, on znowu zadaje się z piękną kobietą i pokłada nadzieję, nie w tych co trzeba. I znowu niszczy bezcenne dzieło sztuki, jakby Dan Brown nie mógł się powstrzymać i chociaż na kartach książki chciał sobie pofolgować i zubożyć nieco europejskie dziedzictwo. I znowu Dan Brown łopatologicznie wkłada do głowy czytelnika wszelkie sprawdzone i niesprawdzone opowieści o Dantem, Florencji i jej zabytkach, a czyni to w trakcie karkołomnego florenckiego maratonu Langdona.
Książkę przeczytałam, chociaż im bliżej końca, tym bardziej mnie wszystkie te schematyczne powtórzenia irytowały. A sam finał zaskoczył nielogicznością. O wiele skuteczniej byłoby wysłać Langdona do Chin czy Indii, obie kultury są pełne symboli, a i pisarza, którego tropem mógłby podążać naukowiec, dałoby się znaleźć i łatwo uzasadnić ów wybór. Cóż, kiedy Dan Brown z upodobaniem zasadził się na Stary Kontynent.
A najgorsze jest to, że pewnie i tak sięgnę po kolejną książkę Browna. Chociażby po to, aby przekonać się, co tym razem Langdon unicestwił.
Moja ocena: 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz