poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Antonina Kozłowska „Czerwony rower”

Antonina Kozłowska, Czerwony rower, Otwarte, Kraków 2009, 240 s.

Historia dorastania i dziewczęcej przyjaźni - przyjaźni "na śmierć i życie", choć niełatwej, pełnej konfliktów i rywalizacji. Opowieść o kobietach z poplątanymi życiorysami i bliznami, jakie zostawiło życie. Prawdziwa, ale i bolesna. Poruszająca.  
Karolina - córka ubeka, dziennikarka. Beata - wnuczka bogatych dziadków, żona biznesmena. Gośka - córka badylarza, dziś szczęśliwa żona i matka. Znają się od czwartej klasy podstawówki, razem dorastały. Przeszłość je naznaczyła i wciąż rzuca cień na ich dorosłe życie. Kiedy ich dawny sekret może wyjść na jaw, wracają wspomnienia... Łączy je przyjaźń. A może tylko tajemnica z przeszłości i poczucie winy?

U jednej z dziewczyn na blogu przeczytałam minirecenzje trzech powieści Kozłowskiej. W jakiś czas potem udało mi się w bibliotece wypożyczyć „Czerwony rower”. Przeczytałam szybko, bo wszelkie retrospekcje były żywcem wyjęte z czasów i mojej młodości. Spisywanie tekstów piosenek, nagrywanie piosenek z telewizji i żądanie absolutnej ciszy, coby nie było słychać otwierania drzwi, kasłania, kroków, bo nagranie z telewizji było już wystarczająco kiepskiej jakości. Nagrywanie na wiekowego grundiga moich rodziców (magnetofon był monofoniczny, ale nie do zdarcia), słuchanie na tymże grundigu „Listy Przebojów Trójki” i spisywanie notowań. Radość z kolorowych ciuchów, prawdziwych dżinsów, słodyczy i cytrusów przysyłanych przez ojca – taka była moja rzeczywistość u progu lat osiemdziesiątych. Dziecięca rzeczywistość.
Kozłowska opisała te czasy nie z punktu widzenia rodziców będących w „Solidarności”, nie z punktu widzenia biedy i szarości. Ukazała namiastkę normalności. Spodobał mi się jej sposób pisania, wspomnienia i zalążek intrygi. Bohaterki mogły chodzić ze mną do szkoły. Były mi bliskie, znajome.
Sama powieść jest napisana lekko i z polotem. Kozłowska ukazała, że dzieciństwo w dobrobycie nie musi się przekładać na brak stresów czy problemów. Te bowiem były zawsze, może na mniejszą skalę, ale jednak... Pierwsza miłość, pierwsze zazdrości, potencjalnie niebezpieczni chorzy umysłowo skrzętnie trzymani w domach, gorsze i lepsze rzeczy – to nie narodziło się po zmianie ustroju. Nasze pokolenie też odczuwało miłość, zazdrość, strach.
Według mnie, jest to najlepsza powieść Kozłowskiej.
Moja ocena: 4.5

2 komentarze:

  1. Niby w tagach jest romans/czytadło, ale przeczytam. Od kilku lat śledzę bloga autorki książki i jeszcze nigdy nie zawiodłem się na jej rekomendacjach w kwestii literatury. Ciekaw jestem jak radzi sobie jako pisarka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się podobało, bo idealnie oddała klimat lat osiemdziesiątych.

    OdpowiedzUsuń