wtorek, 26 listopada 2013

Artur Domosławski „Kapuściński non-fiction”

Artur Domosławski, Kapuściński non-fiction, Świat Książki, Warszawa 2010, 606 s.

Reporter XX wieku.
– Pasja, pasja, trzeba mieć pasję! – mawiał legendarny reporter (1932–2007), korespondent z ukochanej Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej, świadek wielu rewolucji i przewrotów, autor słynnych książek: „Wojna futbolowa”, „Cesarz”, „Szachinszach”, „Heban”. Historia jego niezwykłego życia to zarazem poruszająca opowieść o Polsce i świecie ostatniego półwiecza.
Domosławski odważnie podejmuje też wnikliwą próbę charakterystyki Kapuścińskiego – człowieka pełnego sprzeczności, wokół którego narosło wiele kontrowersji. O tej książce długo będzie się mówić!

Zacznijmy od końca. Biografia Ryszarda Kapuścińskiego wywołała burzę, a żona reportera nie kryła niezadowolenia z pewnych zamieszczonych tam treści. Dokładniej, nie spodobały się jej cztery rozdziały książki. Dlaczego?
Bo pan Domosławski nie starał się ukryć czy pominąć pewnych faktów? Bo ukazał „mistrza” nie tylko w pochlebnym świetle? Bo biografia nie ogranicza się tylko do „ochów” i „achów” i nie czyni z Kapuścińskiego „Chrystusa przy teleksie i maszynie do pisania”? Co prawda czasy socjalizmu realnego i cenzury mamy już za sobą, ale pani Alicja Kapuścińska doprowadziła do zablokowania dystrybucji książki. Nowa, „poprawiona” wersja pojawi się podobno za kilka lat. Z człowieka z krwi i kości uczyni ona zapewne współczesnego świętego. Do bani.
Dzieło pana Domosławskiego to opasła cegła i faktycznie, przydałyby się w niej skróty, ale niekoniecznie w tych miejscach, w których się pojawią. Domosławski skupia się przede wszystkim na życiu zawodowym Kapuścińskiego, zaledwie kilkanaście stron poświęca (gwoli uczciwości kronikarskiej) jego życiu rodzinnemu i jego miłościom. I dobrze. Bo Kapuściński to przede wszystkim reporter, dziennikarz i literat, a nie – celebryta. Zatem tylko mimochodem dowiadujemy się, że ani ojcem, ani mężem Kapuścińskim idealnym nie był. Zadawnione urazy, uciekanie od życia rodzinnego doprowadziły do tego, że o wiele lepiej dogadywał się z córką przyjaciół niż z własną. Smutne to, ale i w sumie nie takie znów niezwykłe. Ojciec Kapuścińskiego też nie miał wzorowych relacji z synem, podśmiewał się z jego pisaniny i do końca nie pojął na czym polega praca syna. A jeśli chodzi o kobiety, pozostanę przy cytacie z biografii: „Rysiek kochał całą ludzkość, a jej żeńską połowę kochał bardziej.”
Nie można oddzielić młodości Kapuścińskiego od czasów, w jakich żył i się uczył. To był szczególny okres w historii Polski – wyzwolona z nazizmu, poprzez szarady „wielkich” polityków znalazła się w orbicie oddziaływań i zależności od Związku Radzieckiego (a dokładniej Józia Słoneczko). Cała powojenna Polska budowała wówczas socjalizm (tak, wiem, że to uogólnienie), cóż zatem dziwnego, że młodzi ludzie byli pełni zaangażowania i przynależeli tam gdzie przynależeli? Zresztą list rekomendacyjny do partii napisał Kapuścińskiemu kolega ze studiów – Bronisław Geremek, do partii należeli studiująca razem z Kapuścińskim Ewa Wipszycka (wiele lat później profesor historii starożytnej), należał też studiujący dwa lata niżej Jacek Kuroń. Nauczycieli mieli ci ludzie fantastycznych: Tadeusz Manteuffel, Stefan Kieniewicz, Marian Małowist czy Witold Kula. I nie jest to bezmyślne szafowanie nazwiskami z mojej strony. Czytałam monografie i opracowania wyżej wymienionych sama będąc studentką historii. Ale to już nie należy do tej opowieści.
Revenons à nos moutons jak mawiają Francuzi – gros biografii Ryszarda Kapuścińskiego poświęcona jest jego pracy jako korespondenta PAP, jego życiu w Afryce i Ameryce Łacińskiej. Wielu znajomych, przyjaciół i innych dziennikarzy przyznawało, że Kapuściński był katastrofistą i wyolbrzymiał pewne fakty. Pan Domosławski daje konkretny przykład konfabulacji swojego mistrza. Zamieszcza dwie relacje – Kapuścińskiego i Jardy Boučka z pobytu w Usumburu. Opowieść Czecha jest wyważona, opowieść Kapuścińskiego pełna dramatyzmu i napięcia. I wyolbrzymiona. Ale za to jak się to czytało! Najlepsi autorzy powieści sensacyjnych mogliby się uczyć od Polaka! Jakoś wcale nie czuję się oszukana, a „Wojna futbolowa” pozostanie i tak jedną z moich ulubionych książek. W kontekście wyolbrzymień – książki Kapuścińskiego jawią się niczym teatr reportażu, są przerysowane, żeby do ludzi dotarła ogólna groza i klimat ówczesnych wydarzeń.Takie jest moje zdanie.
Jednocześnie należy pamiętać, że Kapuściński autentycznie chciał zanurzyć się w afrykańskim życiu. Pogryzienie przez robale, jedzenie zgrillowanych szarańczy, mieszkanie poza enklawami białych, choroby – Kapuściński uznawał, że tylko żyjąc jak ludzie, o których pisze, pozna ich życie, a w konsekwencji – napisze o nich bez przekłamań i bez wyższości białego człowieka.
Kapuściński nie dzielił świata na Zachód i Wschód, nie stosował zimnowojennych standardów podziału. Uznawał, że akuratniejszy jest podział na bogatą Północ i biedne Południe. I tak już mu zostało do końca, nawet po upadku socjalizmu nie zaczął nagle romansu z kapitalizmem i Stanami Zjednoczonymi. Wolał ten swój Trzeci Świat i ich biedniejsze, acz nie tak zakłamane życie.
Jego dwie najpopularniejsze książki (zarazem najbardziej krytykowane przez specjalistów) – „Cesarz” i „Szachinszach” są napisane w taki sposób, że równie dobrze mogłyby odnosić się i do ówczesnej Polski Ludowej, co ukazuje Domosławski pisząc o PRL-u czasów Edwarda Gierka i posiłkując się cytatami z... „Cesarza”. Poza tym są i inne drobiazgi świadczące o tym, że Kapuściński portretował raczej I Sekretarza niż cesarza Etiopii, ale to już zainteresowani niech sami sięgną do biografii.
Biografia Kapuścińskiego nie jest hagiografią. Opisuje człowieka, który się wahał (któż z nas się nie waha?), który czasami naciągał fakty (któż z nas czasami nie koloryzuje?), który nie zawsze był miły i przyjacielski; człowieka, który chciał być kochany i chciał pisać. Kochano go i pisał. Dodam, że pisał pięknie i ciekawie. Oczywiście, szkoda, że nie trzymał się ścisłych faktów, że stosował przemilczenia, że koloryzował. Z drugiej strony – mnie osobiście przybliżył Afrykę i Amerykę Łacińską na tyle, że teraz chętniej poszukam innych książek i reportaży o tych kontynentach. Nie odrzucam twórczości Kapuścińskiego, nie mam problemu z przestawieniem jego książek z półki „non-fiction” na „fiction”. Wiktor Osiatyński powiedział, że Kapuściński stworzył legendę o sobie. Ceną było „podkolorowywanie”, czasami nieścisłości lub wręcz konfabulacja. Dodajmy do tego układy z ówczesną władzą i podporządkowanie wszystkiego – również życia rodzinnego – sukcesowi. I co? Poznawszy jego życie, mamy teraz odrzucić jego książki, zanegować to, co stworzył? Uwalić błotem? Konserwatyści cieszą się, że Domosławski odbrązowił Kapuścińskiego i teraz mogą wypisywać różne głupoty o nieżyjącym dziennikarzu. Z kolei na przykład Jerzy Ilg ze Znaku nie chciał wydać biografii w swoim wydawnictwie, bo jakoby jest ono zbyt renomowane. No błagam! „Renomę” wydawnictwa Znak miałam okazję poznać po lekturze jednej z najgłupszych książek (jednakowoż polecanej na okładce przez przyjaciela Ilga – Czesława Miłosza) – „Autobiografii Stalina” Richarda Lourie, sensacyjnego gniotu o tym, jak Stalin zabił Lenina aplikując mu truciznę w otoku ulubionej czapki. Ale to już zupełnie inna historia.
Dla Polaków wszystko musi być albo czarne, albo białe. Kochamy bohaterów, ale również kochamy ich obrzucać błotem lub pokrywać złotem. Ludzie! Życie najczęściej ma różne odcienie szarości, a kryształowo uczciwi bohaterowie występują w bajkach dla dzieci, a nie – w życiu codziennym. Nie wierzę, że wszyscy, którzy tak chętnie zasadzili się na Kapuścińskiego i Domosławskiego, nie mają własnych szkieletów w szafie (oczywiście na miarę jakości swego życia). Ja mam. Ale nie powiem jakie, bo na szczęście nie jestem osobą publiczną i nikogo to nie obchodzi.
Moja ocena: 5.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz