Heather Graham, Nawiedzony dom, Mira, Warszawa 2004, 382 s.

Gdybym dawała tytuły recenzjom, napisałabym „Duchy i szalony
taniec miłości”. Harlequinowski thriller innymi słowy. Ja rozumiem, że romans sensu stricto, szczególnie ten w wydaniu
Harlequina narzuca pewną konwencję: on się waha, ona się waha, a na końcu i tak
lądują razem w łóżku. Ale nadal tej konwencji nie trawię.
Ckniło mi się za horrorem, duchami i tajemnicami. I niby to
wszystko u Graham jest. Ale dolukrowane taką ilością „szalonego tańca miłości”,
„gorących tchnień” i „wspólnych doznań”, że czyni ten produkt horroropodobny
wręcz niestrawnym, przesłodzonym gniotem. I do tego bezsensownym, bo gdzieś po
drodze gubi się spójność, duchy zostają pominięte i tylko romans, niczym
karaluchy katastrofę – jest w stanie przetrwać wszystko.
Nie moja bajka.
Moja ocena: 0.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz