piątek, 29 listopada 2013

Heather Graham „Nawiedzony dom”

Heather Graham, Nawiedzony dom, Mira, Warszawa 2004, 382 s.

Matt, urodzony sceptyk, nie znosi opowieści o duchach, a to właśnie o jego domu mówią, że jest nawiedzany. Rzeczywiście, w Melody House ostatnio miało miejsce wiele dziwnych wydarzeń, toteż Matt postanawia sprawdzić, kto za tym stoi... Do jego domu przybywa wysłanniczka firmy badającej zjawiska paranormalne. Matt nie wierzy w nadzwyczajne uzdolnienia Darcy, podejrzewa ją o nieuczciwość lub szaleństwo. Złości go, że ta nawiedzona dziewczyna coraz bardziej mu się podoba, a jej mroczne proroctwa okazują się zadziwiająco trafne. Czy to jakiś spisek? A jeśli naprawdę istnieje więź między światem żywych i umarłych?

Gdybym dawała tytuły recenzjom, napisałabym „Duchy i szalony taniec miłości”. Harlequinowski thriller innymi słowy. Ja rozumiem, że romans sensu stricto, szczególnie ten w wydaniu Harlequina narzuca pewną konwencję: on się waha, ona się waha, a na końcu i tak lądują razem w łóżku. Ale nadal tej konwencji nie trawię.
Ckniło mi się za horrorem, duchami i tajemnicami. I niby to wszystko u Graham jest. Ale dolukrowane taką ilością „szalonego tańca miłości”, „gorących tchnień” i „wspólnych doznań”, że czyni ten produkt horroropodobny wręcz niestrawnym, przesłodzonym gniotem. I do tego bezsensownym, bo gdzieś po drodze gubi się spójność, duchy zostają pominięte i tylko romans, niczym karaluchy katastrofę – jest w stanie przetrwać wszystko.
Nie moja bajka.
Moja ocena: 0.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz