wtorek, 23 listopada 2010

Harlan Coben „Tylko jedno spojrzenie”

Ujmijmy to tak: zakończenie „Tylko jednego spojrzenia” zaskoczyło mnie bardzo i wydało mi się fantastycznie przewrotne. I na tym powinnam była poprzestać, zamiast zacząć analizować podane przez Cobena fakty. Wtedy słowo przewrotne zmieniło się w: efekciarskie. A zakończenie wydało mi się niedopracowane.
Zacznijmy jednak od początku: przykładna żona i matka Grace Lawson odbiera pewnego dnia wywołane zdjęcia. Pośród tych zdjęć znajduje się inne, podrzucone. Rozpoznaje na nim swojego męża w towarzystwie jeszcze jednego mężczyzny i trzech kobiet. Mąż wypiera się sam siebie, wychodzi z domu i… tyle go widzieli. Grace Lawson jest jednak dzielną kobietą i postanawia wyjaśnić „tajemnicę fotki”. Tym samym ściąga na siebie masę kłopotów. Kobieta wbrew sceptycyzmowi policji tropi przeszłość swego ślubnego. Wraz z sąsiadką siada do komputera, wchodzi do Internetu i… „Google prawdę ci powie” – masę tropów znajduje dzięki przeglądarce. Mało tego, pomocą służy dzielnej Grace – lokalny mafioso. Ich losy splotły się w przeszłości, kiedy na koncercie w Bostonie doszło do masakry, w której zginął syn mafiosa, a sama Grace – została ranna i… przez kolejnych piętnaście lat nie przypomniała sobie szczegółów koncertu.
Coben po raz kolejny stara się przekazać czytelnikom iście odkrywczą myśl: w Internecie nikt nie jest anonimowy, ludzie często mylnie wpisują imiona i nazwiska, a blogi to ekshibicjonizm XXI wieku.
Z drugiej strony Coben ukazuje, że samotny człowiek, bez rodziny i namacalnej przeszłości to tykający niewypał. Tym samym, nie wszyscy okazują się być tymi, za jakich się ich uważa.  
Kolejny przekaz Cobena brzmi: przeszłość zawsze upomni się o swoje. Wychodzi na to, że lepiej zamknąć się w domu, nie zawierać znajomości, nie chodzić na koncerty i wierzyć, że uda się przeżyć życie bez niespodzianek.
A w ogóle to książkę czytałoby się o wiele lepiej, gdyby Coben darował sobie skrzętne opisywanie poczynań zawodowego mordercy, znanego już czytelnikom z „Nie mów nikomu” – Erica Wu.
I na koniec: nadal nie wiem dlaczego i przez kogo został wyeliminowany jeden z drugoplanowych bohaterów. Fakt, że autor tego nie wytłumaczył doprowadził do ponownego przeczytania kilkudziesięciu ostatnich stron książki i konkluzji, od której zaczęła się niniejsza notka.
Moja ocena: 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz