czwartek, 18 listopada 2010

Kurt Vonnegut „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater”

Coby monotematycznie nie było – udało mi się ustrzelić nieczytanego Vonneguta!
„Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” – to powieść gdzie po raz kolejny mamy i Rosewatera, i Kilgore Trouta.
Vonneguta albo się lubi, albo nie. Ja go wręcz uwielbiam. Był wspaniałym i prześmiewczym pisarzem. W „Niech pana Bóg błogosławi…” ukazał amerykański kapitalizm w krzywym zwierciadle, amerykańską moralność (też w krzywym zwierciadle), podał definicję pornografii (coś dla naszych PiSSowczyków i innych oszołomów), a przede wszystkim – przyprawił gębę konserwatystom i burżujom.
Świetny kawał prozy, z dydaktycznymi wstawkami spod znaku prozy fantastyczno-naukowej Trouta. Dla mnie bomba.
Analizy (głębszej) nie będzie :).
Moja ocena: 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz