piątek, 27 czerwca 2014

Camilla Läckberg „Kaznodzieja”

Camilla Läckberg, Kaznodzieja, Czarna Owca, Warszawa 2010, 438 s.

Pewnego letniego ranka mały chłopiec w czasie zabawy w wąwozie leżącym nieopodal Fjällbacka odnajduje nagie zwłoki młodej dziewczyny. Patrik Hedström i jego koledzy z komisariatu w Tanumshede stają przed bardzo skomplikowaną zagadką. Okazuje się bowiem, że pod ciałem dziewczyny leżą szkielety dwóch innych kobiet, które zaginęły pod koniec lat 70-tych.

Nadszedł taki dzień, że absolutnie nic mi się nie chciało. Odłożyłam na bok czytane książki i wzięłam drugą część sagi o Fjällbace, chyba tylko po to, żeby się bardziej zdołować.
Ciekawe, że można napisać powieść tak grubą i zarazem tak przewidywalną. Warsztat Läckberg nieco się poprawił od czasu „Księżniczki z lodu” i nie jest już tak beznadziejnie grafomański. Postaci nabrały wyrazu i charakteru. Erica tym razem nie węszy zbytnio w sprawie zabójstw, bo jest w ostatnim miesiącu ciąży i raczej turla się po domu, niż żwawo biega, aby zebrać wiadomości. I zajmuje się najazdem nieproszonych gości spragnionych darmowych noclegów i stołowania.
Gwiazdą „Kaznodziei” jest Patrik Hedström, który wraz z podwładnymi ma rozwikłać zagadkę dwóch morderstw sprzed lat powiązanych z ostatnim, popełnionym w środku lata. Przyznać trzeba, że nawet sprawnie im to idzie, dopóki autorka nie skupia się na opisywaniu różnic w stylu i poziomie życia rodziny Hultów. Z czasem poznajemy ich coraz lepiej i trudno żywić w stosunku do nich jakiekolwiek sympatie. Wówczas też powieść Läckberg staje się coraz bardziej przewidywalna. Poruszamy się wśród wąskiego grona podejrzanych i trudno nie domyślić się finału.
Läckberg stara się też ukazać nieupiększoną, szczerą prawdę o szwedzkiej prowincji. Opisuje problemy większe i mniejsze, żal za przeszłością, zadawnione waśnie, czy rozdarcie kobiety, która nie jest dość silna, by poradzić sobie z groźbami byłego męża. Ale wszystko to jest ujęte tak drętwo, że przeszkadza w odbiorze wątku kryminalnego. Czytając „Śmierć letnią porą” Kallentofta, wręcz czułam żar słońca palącego skórę i pot spływający po ciele od nadmiernego upału. Chociaż w „Kaznodziei” Läckberg cały czas podkreśla, że Fjällbacka i okolice są niemalże spalane słońcem, nie czuć tego w zachowaniu ludzi, nie przebija się ów upał do czytelnika i nie wywiera żadnego wrażenia. Na koniec warto dodać, że autorka się stara wstrząsnąć czytelnikiem, jest w stosunku do niego o wiele bardziej uczciwa niż w swej debiutanckiej powieści o Erice Falck. Lepiej się czyta „Kaznodzieję”, lepszy jest też koniec i podsumowanie. Nadchodzą wakacje. Na plażę, do pociągu – „Kaznodzieja” jest książką idealną.
Moja ocena: 4

1 komentarz: