niedziela, 22 czerwca 2014

Jodi Picoult „Tam gdzie ty”

Jodi Picoult, Tam gdzie ty, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012, 567 s.

Po dziesięciu latach małżeństwa i długotrwałych bezskutecznych staraniach o dziecko, Zoe i Max Baxter postanawiają się rozstać. Zoe, ku własnemu zaskoczeniu, znajduje szczęście u boku kobiety, Max szuka pocieszenia w kościele. Lecz marzenie o dziecku trwa, i to, co wydawało się być na wyciągnięcie ręki, przeradza się w starcie światopoglądów i przekonań religijnych, w którym nie ma miejsca na sentymenty.

Kiedy już się wydaje, że Jodi Picoult podjęła i opisała każdy możliwy drażliwy temat, pisarka wyskakuje z nowym pomysłem. Tym razem pisze o homoseksualizmie i pragnieniu dziecka. Po drugiej stronie barykady znajduje się religia i Biblia jako wyrocznia moralności.
Zoe Baxter pragnie dziecka. To pragnienie coraz bardziej wpływa na jej związek z Maksem. W chwili, kiedy wydaje się, że już są o krok od spełnienia marzenia, dochodzi do nieszczęścia. Maks występuje o rozwód. Dziesięć lat wspólnego życia zostaje przekreślone, kobieta zostaje sama ze swoim smutkiem i rozpaczą, a Maks zamieszkuje u brata i bratowej i po raz kolejny wraca do swego nałogu: alkoholu.
W „Tam gdzie ty” Jodi Picoult oddaje głos zaledwie trzem osobom: Zoe, Maksowi i Vanessie. Jest to powieść dość kameralna, skupiona wokół uczuć i nieodgadnionych ścieżek naszego życia. Zoe zakochuje się kobiecie i u jej boku znajduje spełnienie. Są dla siebie przede wszystkim przyjaciółkami, rozumieją się bez słów, obie starają się dobrze wykonywać swą pracę, której celem jest pomaganie innym. Istotne jest również to, że Picoult przybliża czytelnikom kulisy muzykoterapii, ukazuje, jak muzyka i odpowiednia osoba potrafią dotrzeć do pacjenta. Zoe jest pełna empatii i współczucia dla innych. Kocha to, co robi. Jej zdaniem:

Muzykoterapia ma wiele warstw. Czasami bawię, czasami leczę. Czasem jestem psychologiem, a bywa że powiernikiem. Kunszt polega na tym, aby wiedzieć, jaką w danej chwili odegrać rolę.1

Zatem gra dla poparzonego dziecka, dla umierającej dziewczynki, czy dla starca zamkniętego w sobie i stara się nieść ulgę za pomocą melodii. Chwilami zaś, zmuszona do spontanicznych odruchów, nie waha się wtargnąć do szkolnej stołówki, by z tamtejszych utensyliów kuchennych stworzyć zaimprowizowany zestaw perkusyjny. Zoe jest szczera w tym co robi i równie bezkompromisowa. Nie uznaje połowiczności i tym bardziej dziwi, że była w stanie wytrzymać dziesięć lat z mężczyzną, który potrafi zapomnieć o bożym świecie na widok odpowiedniej fali do surfowania, który rzucił studia przez alkohol, który mając czterdzieści lat nie dokonał właściwie niczego godnego uwagi i mieszka kątem u starszego brata. Wydaje się nieszkodliwym marzycielem, dopóki za sprawą pastora Clive’a Lincolna nie odnajduje Jezusa i nie staje się odurzonym wiarą neofitą, widzącym w swej byłej żonie grzesznicę na skraju piekła. Maks przestaje myśleć samodzielnie i we wszystkim zdaje się na swego przewodnika duchowego, homofoba i mizogina w jednym.
Małżonkowie trafiają wkrótce na salę sądową i tu zaczyna się kolejna odsłona dramatu. Zoe nigdy nie była osobą wierzącą, a teraz jej brak wiary i orientacja seksualna stają się celem ataku ze strony męża i jego wspólnoty religijnej. Wiele się mówi o tolerancji, o rozumieniu inności, wciąż jednak są kwestie, o których ludzie wolą milczeć, aby nie narazić się na ostracyzm. Trafnie to ujęła Zoe:

(...) ateizm to homoseksualizm w nowej odsłonie. Coś, co wolisz zachować dla siebie – z powodu negatywnych założeń, które nieuchronnie pociągnie za sobą.2

Można być najlepszym człowiekiem, pomagać innym i żyć godnie, ale jeśli człowiek ten nie wierzy w Boga, a do tego nie żyje w typowym, heteroseksualnym związku, uważany jest zazwyczaj za osobę do cna zepsutą i niemoralną. Etykietki przykleić łatwo, demagogia i populizm są na usługach kaznodziei wszelkiej maści uważających się za jedynych sprawiedliwych i jedynych, którzy mają rację. Wszystko to ukazuje Picoult, jak zwykle, po mistrzowsku. Brak jednak opowieści z punktu widzenia Lucy czy Liddy, które choć są postaciami drugoplanowymi, odciskają piętno na życiu rozwiedzionych Baxterów. Są niedopowiedzenia, dramatyzm wprowadzony na siłę i nie do końca przemyślany. Nie chodzi o to, by wyjaśniać wszystko od początku do końca, ale skoro się już wprowadza jakąś postać, warto byłoby wytłumaczyć skąd wynikają jej problemy. Tymczasem Picoult skupiona na swoich bohaterach i na kwestiach równouprawnienia, potraktowała innych powierzchownie.
Nowością jest też u pisarki koniec, który nie pozostawia niczego wyobraźni. Nie pozostawia czytelnika z pytaniami i zadumą nad przeczytanym tekstem. Postawiła przysłowiową kropkę nad „i” i sama nie jestem pewna, czy cieszy mnie znajomość dalszego ciągu w odległej przyszłości, czy wolałabym sobie wyobrażać jak potoczyły się losy Zoe, Vanessy i Maksa.
W każdym razie powieść jest istotnym głosem w dyskusji o szukaniu siebie, swojej tożsamości seksualnej i tego, czy ona określa nas, czy też nasze czyny i charakter.
Moja ocena: 4.5

1 J. Picoult, Tam gdzie ty, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012, s. 380.
2 Ibidem, s. 505.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz