wtorek, 10 czerwca 2014

Stuart MacBride „Otwarte rany”

Stuart MacBride, Otwarte rany, Amber, Warszawa 2008, 344 s.

Policja udaremnia kolejny atak gwałciciela, który od tygodni terroryzuje Aberdeen. Jednak zatrzymany - gwiazdor piłki nożnej oskarżony o serię brutalnych napaści na kobiety - ma niepodważalne alibi na czas popełnienia wcześniejszych zbrodni. Sierżant Logan McRae musi rozpocząć śledztwo od nowa. Piłkarz siedzi w areszcie, a tymczasem dochodzi do następnych gwałtów. Na biurko Logana trafiają nowe sprawy: samobójstwo i morderstwo. Czy coś je łączy z gwałtami? I dlaczego jego dziewczynie, posterunkowej Watson, tak zależy na udowodnieniu winy piłkarza?

W tutejszej bibliotece stoi sobie na półce i czeka na mnie pierwsza z powieści Stuarta MacBride’a o sierżancie McRae „Chłód granitu”. Zapewne w końcu ją wypożyczę, bo drugie spotkanie z policjantami z Aberdeen było równie udane jak pierwsze.
Czytając „Otwarte rany” miałam wrażenie, że MacBride postanowił popełnić powieść obyczajowo-sensacyjną raczej niż klasyczny kryminał. Owszem, jest zabójstwo, które trzeba wyjaśnić, ale poza tym gliniarze mają jeszcze masę roboty z bezczelnym piłkarzem i jego prawnikiem, kolejnym podejrzanym, środowiskiem sadomasochistów, nagonką prasową i użeraniem się z opinią publiczną. Nie ma akcji w „Otwartych ranach” jako takiej, acz wydarzenia galopują za wydarzeniami, a szkoccy policjanci starają się ogarnąć całość i nie zwariować przy tym, w czym skutecznie pomagają im wieczory w pubie i whisky.
„Otwarte rany” to relacja z życia codziennego zapracowanych, marnie opłacanych i mających różne tajemnice gliniarzy, którzy z każdej strony bombardowani są mniejszymi i większymi przestępstwami. Chwilami powieść przypomina chaotyczny reportaż, życie w biegu, manipulacje faktami, machanie urzędowymi papierkami utrudniającymi śledztwo, nadmiar informacji lejący się strumieniem ze strony mieszkańców miasta. I właśnie sposób, w jaki McRae, jego przełożona i reszta to ogarniają i sposób pisania MacBride’a czynią książkę interesującą. Bo nie tylko zbrodnia się liczy, a ludzie próbujący ją rozwiązać nie są pozbawionymi emocji maszynami. Ich uprzedzenia, przekonania czy preferencje odgrywają nieraz kluczową rolę w postępowaniu i nadaniu kierunku śledztwu. Nie ma u MacBride’a nieskazitelnych funkcjonariuszy, lecz ludzie z krwi i kości, którzy tracą nerwy i opanowanie widząc, jak zbrodniarz chowa się za wygadanym adwokatem i śmieje się im w nos, którzy spędzają dnie na szukaniu zaginionych i noce na obserwacji podejrzanych.
Jest w książce straceńczość i smutek Granitowego Miasta, podejrzliwość i zdrady topione w alkoholu. Są animozje i flirt. Wszystko to opisane z wisielczym chwilami humorem, z dystansem i bez zadęcia. Całkiem dobra lektura.
Polecam.
Moja ocena: 4.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz