czwartek, 12 czerwca 2014

John Irving „W jednej osobie”

John Irving, W jednej osobie, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012, 520 s.

Czym jest „normalność”? Czy umiemy dać odpowiedź na to pytanie? I czy warto?
Billy Abbott, narrator i główny bohater powieści, nie zaprząta sobie tym głowy. „W jednej osobie” to intymny portret pisarza biseksualisty, który wbrew utartej konwencji woli podążać wybraną drogą. To rzecz o pożądaniu, tajemnicy i poszukiwaniu własnego „ja”, z łyżką dziegciu alienacji, niespełnionej miłości i bólu dojrzewania, kiedy jest się „innym”.
Trzynasta powieść autora „Świata według Garpa” to również ponadczasowa opowieść o ważnym etapie w dziejach kultury amerykańskiej, począwszy od rygorystycznych lat pięćdziesiątych poprzez dwie dekady rewolucji obyczajowej, tragedię „plagi” AIDS aż po czasy współczesne. Opowieść o Człowieku oraz hołd złożony odrębności każdego z nas.

„W jednej osobie” pobrzmiewają echa wcześniejszych, i co tu ukrywać, lepszych powieści Irvinga. Dziecko wychowywane w otoczeniu kobiet, ojczym zajmujący się nauczaniem, zapasy, epizod wiedeński, poszukiwanie siebie, nawet kłopoty z wymową – można znaleźć w innych książkach autora. Podczas lektury „W jednej osobie” chwilami czułam się tak, jakbym czytała wczesna wersję „Modlitwy za Owena” bez finezyjnych i magicznych bohaterów jednakże. Postać Williama Abbotta jest zbyt dwuwymiarowa, chociaż wiedzie nietypowe życie i ma aż nadto oryginalną rodzinę, jego opowieść nie zniewala, nie staje się złodziejem czasu.
Chwilami zamiast dowcipu i irracjonalnie niekonwencjonalnych, acz typowych dla Irvinga zdań, pisarz ociera się o tanią wulgarność. Nikt nie potrafił opisać poszukiwania swej seksualności w sposób tak lekki, a jednocześnie gorzki, jak czynił to dawny, młodszy Irving. „W jednej osobie” zabrakło tej lekkości.
Nie jest to jednak książka zła. Niekonwencjonalne jest środowisko, w którym obraca się William: transseksualistów (obecnie mówi się o nich transgenderzy) nie czujących się komfortowo w narzuconej im przez naturę płci. Szukanie wyjścia z zaistniałej sytuacji i akceptacja siebie, apel o tolerancję. Ludzie pragnący zmienić płeć wciąż wzbudzają wiele kontrowersji, możemy to obserwować i w polskiej rzeczywistości – posłanka Anna Grodzka jest często tematem niewybrednych żartów. Postrzega się ich jako dziwaków ulegających mrocznym fantazjom czy fanaberiom nie starając się nawet wgłębić w ich psychikę. Irving kreśli bohaterów nie tylko niekonwencjonalnych, ale i umiejscawia ich w czasach, kiedy podział płci był wyznaczony raz na zawsze. Przedstawia nam Amerykę sprzed i w czasie rewolucji seksualnej, opisuje zmiany w postrzeganiu siebie, w coraz odważniejszym mówieniu o własnym seksualnym „ja”, o braku tolerancji i o tym, że często wrogość jest objawem braku własnej akceptacji.
Z drugiej jednak strony Irving wydaje się generalizować i skupiać całe życie na seksie. Wszystko sprowadza do przyjemności i dogadzania swoim fantazjom. Jest to niewątpliwie najbardziej zorientowana na seksualność powieść Amerykanina. Ale czy faktycznie tylko to się w życiu liczy?
Moja ocena: 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz