Jacek Hugo-Bader, Biała gorączka, Czarne, Wołowiec 2011, 393
s.
"Biała gorączka (obłęd opilczy) jest efektem długiego
ciągu alkoholowego, nazywanego po rosyjsku zapojem. Jej objawy to
bezprzedmiotowy strach, halucynacje i agresja. Postsowiecki świat opisany przez
Hugo-Badera to rzeczywistość w delirium tremens... W takie obszary turyści się
nie zapuszczają, nie rekomendują ich też biura podróży. To przestrzeń włóczęgów
wszech maści. Świetna proza!" Mariusz Wilk
Gdzieś na trzecim roku studiów zaczęło się rodzić w mojej
głowie marzenie, coby pojechać do Rosji, zobaczyć moskiewskie stacje metra,
petersburską kolebkę rewolucji październikowej, a przede wszystkim – przejechać
się koleją transsyberyjską i zobaczyć Bajkał. Wyprawa ta była w sferze marzeń
przez długie lata, a po lekturze „Białej gorączki” Jacka Hugo-Badera
zrozumiałam, że tak już zostanie, że nie chcę nigdzie jechać, nic zwiedzać,
niczego poznawać. Nie chcę patrzeć na symboliczne nagrobki zmarłych w wypadkach
Rosjan. Że jeżdżą strasznie, pamiętam z autopsji, bo na Podlasiu dużo kiedyś bywało
samochodów zza wschodniej granicy, a kierowcy jeździli jak po kursie kamikadze.
Nie chcę jechać do Moskwy i patrzeć na dziesiątki bezdomnych dzieci i dziesięć
razy tyle bezpańskich psów, nie chcę przekonywać się jak na Dworcu Jarosławskim
wegetują bomżychy. I na Syberię też już mnie nie ciągnie, ani nad Bajkał, ani
nigdzie.
Reportaże Hugo-Badera z jego wypraw do Rosji to zupełnie
inna twarz imperium niż ta, jaką ukazywał Kapuściński. To tygiel narodów
mających przeważnie jedno zajęcie: picie, najczęściej samogonu doprawianego
tabletkami na uspokojenie. Ewenkowie, Buriaci, Czukcze fatalnie znoszą alkohol,
a bieda nie pomaga. To tygiel narodów spragnionych mistycznych doznań i
odkupienia. Stąd również mnogość mesjaszy i ślepej wiary w samozwańcze
reinkarnacje Chrystusa. Już Dostojewski pisał o rosyjskiej melancholii i
mistycyzmie. Po ponad stu latach Rosjanie nadal lgną do religii, a narody
niesłowiańskie nadal mają swoich szamanów i szamanki. Jest to również kraj,
gdzie żyją miliony ćpunów, zakażonych wirusem HIV, gdzie seks i gwałt to tematy
tabu, a kobieta stała się koniem pociągowym, który ma nie tylko harować poza
domem przez cały dzień, ale w domu też nie ma od kogo oczekiwać pomocy. Znamy
to, bo ten komunistyczny punkt widzenia roli kobiety odziedziczyły wszystkie
kraje będące w zasięgu władzy Stalina.
Nie ogranicza się Hugo-Bader do samej Matuszki Rosji.
Rozmawia z wdowami po górnikach na Ukrainie, poznaje biedę w Mołdawii słynącej
z przebogatych ziem i winnic. Ukazuje cały chaos postkomunistycznego państwa,
gdzie garstka oligarchów żyje w niebiańskim bogactwie, a większość żyje poniżej
poziomu ubóstwa. Hugo-Bader zabiera nas pomiędzy byłych hipisów, bezdomnych,
naukowców, byłych więźniów siedzących za nic. Nie są to reportaże, które
zrobiłyby furorę w „Elle” czy „Cosmopolitanie”, nie ma portretów ludzi sukcesu.
A jednak oderwać się od pisania Hugo-Badera nie sposób. Przeżywa się wraz z nim
i wypadki podczas samotnej jazdy, i rozmowy z podwożonymi, i chwile grozy nad
świętym morzem Syberii. Poznaje ludzi. I cieszy się człowiek, że nie musi być
tam, na mrozie i w niepewności czy go nie napadną, nie uszkodzą, że siedzi bezpiecznie
w domu i może przeczytać relację człowieka, który przeżył to w imię Wielkiej
Przygody i w imię takich leniuchów, strachajłów jak ja na przykład.
Świetne teksty, genialne oko i ucho. Ja chcę więcej
Hugo-Badera. I niebawem zabieram się za jego „Dzienniki kołymskie”, które
chciałam sobie odłożyć co prawda na jesień, ale się okazało, że w tym miesiącu
to pozycja Dyskusyjnego Klubu Książki (taka i ironia mojego losu, gdybym sobie
książki nie kupiła, to pewnie i w DKK by jej nie było, ani do biblioteki by
rychło nie wróciła). Moje tegoroczne odkrycie. Moja radość. Polecam!
Moja ocena: 6