Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Higgins Clark Mary. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Higgins Clark Mary. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 8 marca 2016

Mary Higgins Clark „Gdzie teraz jesteś”

Mary Higgins Clark, Gdzie teraz jesteś, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, 223 s.

Mack zaginął dziesięć lat temu. Pewnego dnia wyszedł z domu i nikt go już więcej nie widział. Co roku dzwoni do domu w Dzień Matki, zapewnia, że jest zdrowy, po czym rozłącza się, nie odpowiadając na żadne pytania. Nawet po śmierci ojca w zamachu na WTC nie wrócił do rodziny. Siostra Macka, Caroline, decyduje się rozwiązać tajemnicę,...

Bardzo przyzwoity, dobrze napisany dreszczowiec. Przede wszystkim, ja zazwyczaj dostaję dreszczy na samą myśl o osobach zaginionych, o czym pisałam już kilkakrotnie. Nie ma chyba nic gorszego niż niewiedza, co się dzieje z ukochaną osobą, co robi, czy jest zdrowa, czy ukrywanie się to jej wybór, czy po prostu nie żyje.
Kiedy młodsza siostra postanawia odnaleźć brata wyzwala falę reakcji. Przede wszystkim dostaje kartkę od Macka(?), że ten nie chce być odszukany. Natomiast małżeństwo stróżów w kamienicy, gdzie mieszkał przed zniknięciem, ewidentnie ma coś do ukrycia.
Szybko się czyta, akcja jest spójna, Higgins Clark nie rozpisuje się na bóg wie ilu stronach i „Gdzie teraz jesteś” można „połknąć” w czasie jednej podróży lub wieczoru. Autorka nie przesada też z wybuchowością końcówki i chociaż nie można mówić o wielkim zaskoczeniu, to trzeba przyznać, że intryga jest całkiem dobrze rozrysowana.
Moja ocena: 4

środa, 2 marca 2016

Mary Higgins Clark, Carol Higgins Clark „Festiwal Radości”

Mary Higgins Clark, Carol Higgins Clark, Festiwal Radości, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, 183 s.

W miasteczku Branscombe w stanie New Hampshire wszyscy przygotowują się do pierwszego bożonarodzeniowego Festiwalu Radości. W wieczór poprzedzający rozpoczęcie festynu kilku przyjaciół dowiaduje się, że wygrało sto osiemdziesiąt milionów dolarów na loterii. Jeden z nich, Duncan, w ostatniej chwili zrezygnował z gry. A potem zniknął. Drugi kupon z wylosowanymi liczbami został nadany w sąsiedniej miejscowości, ale właściciel się nie ujawnia. Czy możliwe, że jest nim Duncan? I że zrobił to w tajemnicy przez kolegami?

Dziś tak bardziej pożegnaniowo, najpierw po czterech latach skończyłam publikowanie aforyzmów Stanisława Jerzego Leca z jego „Myśli nieuczesanych” (strach pomyśleć, jak bardzo zmieniło się w tym czasie moje życie), a teraz recenzja ostatniej książki przeczytanej w 2014.
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wypożyczyć a tym bardziej przeczytać powiastkę Mary Higgins Clark i jej córki. Chyba wciąż w skrytości ducha liczyłam na miłe zaskoczenie w stylu „Krzyku pośród nocy”. I po raz kolejny zaskoczenie zastąpiło rozczarowanie.
„Festiwal Radości” jest mdły jak prawie wszystkie przedświąteczne reklamy: malowniczy śnieg, śliczna choinka na głównym placu, szczęśliwi ludzie i zero trosk. A co najbardziej przydałoby się jako prezent świąteczny? Forsa. Najlepiej duża forsa. I o niej traktuje „Festiwal Radości”. O wygranej na loterii, podwójnych kuponach i egoizmie. Wszystko przyprawione odrobiną zbrodni acz nadal niestrawne i nudne. I do bólu przewidywalne. Czyta się to bardzo szybko i jeszcze szybciej zapomina. Nie moja bajka.
Moja ocena: 0.5

poniedziałek, 16 listopada 2015

Mary Higgins Clark „Zaginiony rękopis”

Mary Higgins Clark, Zaginiony rękopis, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012, 319 s. 

Znany archeolog Jonathan Lyons odkrywa w skrytce opuszczonego kościoła bezcenny manuskrypt, skradziony przed pięcioma wiekami z Biblioteki Watykańskiej. Niedługo potem pada ofiarą zabójstwa. Czy winną jest cierpiąca na chorobę Alzheimera żona czy raczej ktoś z najbliższych współpracowników profesora? I czy list Chrystusa do Józefa z Arymatei wróci na swoje miejsce?

Zarówno okładka, jak i tytuł sugerują, iż zaginiony tekst jest większy objętościowo, niż wynika to z książki Higgins Clark. Żeby na tym się skończyło... Strasznie przewidywalna książka, chociaż pomysł ciekawy. Właśnie na ów pomysł dałam się złapać i tym samym nieodwracalnie zmarnowałam kolejne godziny życia na książkę nudną i schematyczną.
Całość jest powierzchowna, setek lat historii w ogóle się nie czuje, a kim jest morderca – można się domyślić aż nazbyt szybko. Nie polecam. Chyba że ktoś lubi się katować literaturą ogłupiającą lub jest wielbicielem twórczości Higgins Clark, która może i była „Królową Suspensu”, lecz z wiekiem i produkowaniem książki za książką stała się raczej „Królową Nonsensu”. Tyle w temacie.
Moja ocena: 1

poniedziałek, 13 września 2010

Mary Higgins Clark „Udawaj, że jej nie widzisz”, „Śmierć wśród róż”, „Dom nad urwiskiem”

Definitywny koniec z produktami pani Clark. Połknięte kolejne trzy i więcej nie zamierzam, bo schemat już rozkminiłam i dziękuję, ale więcej nie chcę.

Po kolei. „Udawaj, że jej nie widzisz” to dreszczowiec osnuty wokół wątku rządowego programu ochrony światków. Opowieść taka sobie. Jak zawsze u Clark, czarną robotę za stróżów sprawiedliwości odwala osoba postronna (w tym przypadku Lacey Farrell), która przez większość książki ukrywa się w ramach wspomnianego programu. Okazuje się jednak, że ona sama może więcej zdziałać z dala od Nowego Jorku, niż prokuratura i policja nowojorska razem wzięte.
Jedno muszę przyznać, tę książkę wydawnictwo olało. Przetłumaczona jest średnio, z potknięciami i oddana do druku bez należytej korekty. W tekście roi się od literówek, które czynią treść chwilami kuriozalną.
Ktoś wie co to znaczy: ogryginalny? Pisownia imienia Heather jest notorycznie przeinaczana na Haether. Chwilami znika Broadway i ulicą teatrów staje się Boardway.
Najlepsze jest jednak zdanie, które pozwolę sobie zacytować:
„Taksówkarz był zirytowany, że każe mu się czkać.” (s. 228). W sumie też byłabym zirytowana, gdyby ktoś mi kazał czkać. Czekać bym mogła, ale czkać???
I dlaczego część imion ma polskie brzmienie, a część pozostała o(g)oryginalna? Mamy Ricka, ale i Izabellę, mamy Toma, ale i Alicję. Nie cierpię takich niekonsekwencji.
Moja ocena: 3

* * *

„Śmierć wśród róż”. Tym razem własne śledztwo prowadzi pani prokurator, która potrafi wysnuwać niepokojące wnioski z najmniej jasnych przesłanek. W sumie te powieść czyta się jeszcze najlepiej. Jest akcja, zadawnione morderstwo i niewinnie(?) oskarżony.
Z drugiej jednak strony zawsze zastanawia mnie fenomen tego, że powrót po latach do „zimnej sprawy” sprawia, że świadkowie nagle więcej pamiętają, są bardziej skłonni do wyznania swych win…
W każdym razie – dość już Clark. I dość miałkiej literatury.
Moja ocena: 3.5



* * *

„Dom nad urwiskiem” wieńczący moją przygodę z Clark, jest opowieścią ciekawą. Lubię takie klimaty: dom z przeszłością, tajemnica i tylko… znowu ta przewidywalność autorki. Młoda matka po przejściach mająca omamy i stany lękowe stara się, na potrzeby swojej nowej książki, rozwiązać zagadkę cudzołóstwa sprzed trzystu lat. To co nie udało się nikomu przed nią, udaje się jej. Jednocześnie musi zmagać się z nadopiekuńczym mężem, który „dla jej dobra” chce ją ponownie umieścić w „kukułczym gnieździe”.
Gdzieś w tle przewija się wątek duchów w starych domach, oczywiście mamy i motyw pieniężny, a na koniec wielki finał.
Powiem jedno: czytałam tę książkę (jak i inne pani Clark), bo nie zmusza do myślenia. Treść jest jednorazowa. Przeczytać i zapomnieć.
Tak i ja uczynię.
Moja ocena: 3.5

wtorek, 7 września 2010

Mary Higgins Clark „Noc jest moją porą”, „Jesteś tylko moja”, „Zanim się pożegnasz”

W „Noc jest moją porą” akcja w zamierzeniu miała być podniecająco klaustrofobiczna – od początku było bowiem wiadomo, że zbrodnie popełnia jeden z czterech głównych bohaterów. Ale Clark podrzucając fałszywe tropy, przekombinowała. Gdzieś w środku opowieści zaginęły relacje jednego z facetów. I ta daam… facet okazał się być psycholem. Do tego nieporadnym i dziwnie partackim. Na przestrzeni dwudziestu lat mężczyzna potrafił zabić kilka kobiet i nie pozostawić po sobie śladu, a wraz z rozpoczęciem akcji książki popełnia on wręcz podręcznikowe błędy.
Nużąca lektura przeładowana z jednej strony bezmyślnym zabijanie, z drugiej – całkowicie dyletanckim podejściem do psychologii zbrodni. Przetrzymywanie przy życiu osoby, której powinno się jak najszybciej pozbyć trąci już zupełnym idiotyzmem. Nędza.
Moja ocena: 3


* * *

„Jesteś tylko moja” – prawniczka przekwalifikowana na psychologa Susan Chandler prowadzi w radiu audycje. Pewnego dnia porusza temat zaginionych kobiet. Tym samym staje się celem mordercy, który niemalże od pierwszych kart opowieści pragnie pozbyć się dociekliwej psycholożki, bo wydaje mu się, że powiedział jej zbyt dużo. (Clark znowu stara się ukazać sylwetki kilku mężczyzn, żeby czytelnik sam starał się rozwikłać zagadkę.)
Panna Chandler porusza lawinę, a morderca dostaje nagle małpiego rozumu: zaczyna zabijać wszelkich potencjalnych świadków, którzy nie wydawali mu się groźni przez ubiegłe lata. Krew leje się gęsto i w większości przypadków – bezsensownie. A na koniec, po wszelkich wyjaśnieniach i tak można zachodzić w głowę, co też już na początku książki tak bardzo zaniepokoiło główną bohaterkę.
Kolejny produkt masowy klasy B/C. Moja ocena: 3


* * *

„Zanim się pożegnasz” jest w sumie niezła. Ale znowu mamy samotną kobietę, która  odwala czarną robotę za policję. Nell MacDermontt traci w wypadku męża, jednocześnie zaś pamięta, że duchy (sic!) jej babci i rodziców przyszły się pożegnać w chwili śmierci, a mąż nie. Niedobry. Nell MacDermontt ma startować w wyborach do Kongresu, czemu jej mąż się stanowczo sprzeciwiał, a jednak nagle staje przed coraz większą liczbą zagadek. Pomocą psychiczną służy jej osiemdziesięcioletni dziadek (były kongresmen) i jego siostra – fanatyczka spirytyzmu. Reszty można się domyślić.
Ciekawi mnie tylko jedno: skąd autor notki na okładce książki wiedział, że Cornelius MacDermontt był republikaninem, skoro w książce nie pada słowo o tym, do jakiej partii należy???
Moja ocena: 4

Mary Higgins Clark „Weź moje serce”, „Słyszałem już tę śpiewkę”, „Sen o nożu”, „Syndrom Anastazji”

Fabuła „Weź moje serce” skupia się na odkryciu mordercy atrakcyjnej broadwayowskiej aktorki. Od początku podejrzany jest mąż, ale Emily Wallace – młoda asystentka prokuratora jest mądrzejsza niż cały sztab ludzi i tym samym miota się po sali sądowej nie bardzo wiedząc co robi. Najpierw oskarża męża aktorki, a potem dostaje kopa umysłowego i zaczyna podejrzewać szwindel. Panna Wallace jest do tego amerykańską wdową, jej mąż zginął w czasie służby w Iraku (element patriotyczny), poza tym przeszła transplantację serca (wątek zdrowotno-emocjonalny). Sprawa się gmatwa coraz bardziej, a na koniec i tak się okazuje, że morderca od początku był w zasięgu ręki.
Na jedno kłapnięcie szczęki.
Moja ocena: 3.5

* * *


„Słyszałem już tę śpiewkę” nieodparcie kojarzy mi się z „Rebeką” Daphne du Maurier. Multimilioner (zarobki rzędu 8 milionów $ na tydzień) poślubia skromną acz błyskotliwą bibliotekarkę, która jest w nim zakochana do szaleństwa. Idylla miodowego miesiąca kończy się wraz z powrotem do morderstwa sprzed ponad dwudziestu lat. O ten brzydki czyn od lat pomawiany jest multimilioner, który cierpi na lunatyzm i somnambulizm. Ale od czego młoda żona i jej wiara w mężczyznę swego życia? Kay Carrington dzielnie walczy z niedowiarkami, którzy śmieją wątpić w niewinność Petera Carringtona i przy niewielkiej pomocy prywatnego detektywa odkrywa straszną prawdę nie o jednym tajemniczym zniknięciu, lecz o kilku.
Bajka o Kopciuszku z odrobiną dreszczyku w tle.
Moja ocena: 3.5


* * *

„Sen o nożu” różni się nieco od pozostałych książek Clark. Jest bardziej ambitna? Porusza w końcu inny temat poza typową zbrodnią? Po raz pierwszy bowiem Clark decyduje się napomknąć o czymś takim jak molestowanie seksualne i rozszczepienie osobowości. Oczywiście autorka nie epatuje szczegółami, pozostawia wizję koszmaru czteroletniego dziecka w sferze domysłów. I w sumie dobrze, bo po co komu kolejny drastyczny opis? Natomiast rozszczepienie osobowości potraktowane jest nieco po macoszemu. Dramat rozpadu osobowości jest ściśle kontrolowany, niepełny i dziwaczny. Jest tak, jakby Clark przeczytała dwa lub trzy artykuły o tym problemie i postanowiła dodać ten watek, aby uatrakcyjnić książkę. Nijak to się ma do dramatu osób, które w istocie tego doświadczyły. Ale ta książka wzbudza emocje nie tylko odwołaniem się do krzywdy dziecka i jej konsekwencji. Clark opisuje bowiem jeszcze jedno zjawisko, tym razem, typowo amerykańskie: domorosłych i telewizyjnych kaznodziei, którzy trzepią poważną kasę na naiwności samotnych wierzących. Aż żal za dupę ściska kiedy się czyta o takim charyzmatycznym przywódcy kościoła i o jego nie-świętych grzeszkach.
Wkurzająca bezsilność na ludzką zgniliznę.
Moja ocena: 4.5


* * *
 
„Syndrom Anastazji” – to znowu zbiór opowiadań, ale tym razem Clark nie jest tak beznadziejnie przewidywalna. Tytułowe (i najdłuższe) opowiadanie jest jednocześnie najlepsze, chociaż oscyluje na granicy absurdu psychicznego. Główna bohaterka pragnąc odnaleźć swoje korzenie zamienia się w żądną krwi lady z okresu angielskiej wojny domowej. Niezłe. Równie przewrotny jest „Szczęśliwy dzień” opowiadający o kobiecie, która pragnie się dowiedzieć dlaczego umarł jej stary (wiekowo) znajomy. Brak zaufania i nadmierna ciekawość prowadzą do… (nie powiem). Pozostałe opowiadania to jednak typowe produkty pani Clark.
Moja ocena: 3

poniedziałek, 6 września 2010

Mary Higgins Clark „Na ulicy gdzie mieszkasz”, „Przyjdź i mnie zabij”, „Zatańcz z mordercą”, „Pusta kołyska”

Nadal zamiast czytać coś konstruktywnego, siedziałam nad Higgins Clark. Jestem wściekła na samą siebie. Ale skoro przeczytałam, to opisuję.

„Na ulicy gdzie mieszkasz” – Emily Graham kupuje dom swoich przodków i postanawia rozwiązać zbrodnie sprzed ponad stu lat, kiedy to w uroczym miasteczku Spring Lake, w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku zostały zamordowane trzy młode kobiety. Co ciekawe, ktoś postanowił odwzorować te zbrodnie po upływie wieku, wierząc w to, iż jest reinkarnacją mordercy. Do tego mamy kilka wątków pobocznych, które czytelnika mają zmylić. Im dłuższa jest lektura, tym robi się bardziej przewidywalnie. Ale przynajmniej tym razem pani Clark nie funduje nam zakończenia pełnego ognia, wody czy wiatru. 
Moja ocena: 4


* * *

„Przyjdź i mnie zabij” to z kolei opowieść o Molly Lasch, która najpierw odsiedziała swoje za zabicie męża w afekcie, a która po wyjściu na warunkowe chce poznać prawdę. Clark w tej opowieści niemal zahacza o thriller medyczny, jednocześnie obnaża niedostatki amerykańskiej służby zdrowia. Szczerze przyznam, że jest to jedna z niewielu powieści pani Clark, gdzie mordercy domyśliłam się na szarym końcu. Rozwiązanie nieco przypomina to z „Milczącego świadka”, ale można to przełknąć.
Moja ocena: 4.5



* * *

„Zatańcz z mordercą” – Clark pisze tym razem o seryjnym mordercy, socjopacie. Od początku wiemy, kto będzie jego ostatnią ofiarą (a co za tym idzie, kto z hukiem się uratuje). Do wyboru mamy kilku mężczyzn zamieszczających ogłoszenia towarzyskie. Co jeden to gorszy i mniej sympatyczny. Z drobnym wyjątkiem… Niby wszystko fajnie i gładko, ale jakoś do mnie nie przemawia ślizganie się po powierzchni tematu. Namnożenie kłamstw i wymysłów mordercy nijak nie jest wytłumaczone, nie można zrozumieć powodów dlaczego kłamał i zabijał, dlaczego nie popełnił błędu przez poprzednie lata, a potem nagle zaczyna popełniać ich mnóstwo, w większości bezsensownych. Takie sobie.
Moja ocena:


* * *

„Pusta kołyska” – tu od początku wiemy kto jest mordercą. Po pierwszej zbrodni, zaczyna się istna hekatomba mordowania. Facet wciąż wierzy, że mu się uda, że kolejna ofiara zakończy ciąg zbrodni. Ale zawsze ktoś wchodzi mordercy w paradę i nie ma zmiłuj – wiadomo, że zginie w przeciągu kilkunastu kartek. Zbrodnie są tylko skutkiem Wielkiego Eksperymentu przeprowadzanego przez mordercę. Wiele jest wzmianek o jego badaniach, o jego pacjentach, o teczkach tychże pacjentek, ale na koniec i tak nie dostajemy nawet marnego wycinka wiadomości o tym, co uczynił przez dziesiątki lat. Clark znowu bezpiecznie ślizga się po powierzchni.
Moja ocena:

Mary Higgins Clark „Moja słodka Sunday”, „Otrzyj łzy, kochana”, „Milczący świadek”

O sile mojej depresji niech świadczy powrót do książek Higgins Clark.
Porcja na teraz: „Moja słodka Sunday”, „Otrzyj łzy, kochana” i „Milczący świadek”.

Mary Higgins Clark sprawdza się w dłuższych formach, ale opowiadania jej nie wychodzą. „Moja słodka Sunday” to opowiadania o byłym prezydencie Stanów Zjednoczonych i jego nowo poślubionej żonie. Duma z bycia Amerykanką przebija z każdego wersu, każdego dialogu. Ale nie zmienia to faktu, że opowieści są marniutkie i wręcz grafomańskie. Clark szerzy mit nieskazitelnego prezydenta, który nawet pierdzi elegancko i bekając myśli z dumą o swoim kraju. W sumie jest to godne podziwu, ten niezachwiany patriotyzm i wiara w Gwieździsty Sztandar. Jednakże postaci Henry’ego Parkera Britlanda IV, jak i jego słodziutkiej żony Sunday są tak płaskie i papierowe, że spokojnie można byłoby je przerobić na wyborczy papier toaletowy.
Opowiadania nadają się w sam raz do poczekalni u dentysty. Po kilku stronach lektury każdy normalny człowiek przedłoży fotel dentystyczny i borowanie bez znieczulenia nad słodycz małżeńską fikcyjnego prezydenta.
Moja ocena: 2.5


* * *

„Otrzyj łzy, kochana” to powieść, w której pojawia się po raz pierwszy postać Elwiry Meehan (sprzątaczki, która wygrała 40 milionów na loterii). Główną bohaterką jest jednak Elizabeth Lang, której siostra Leila LaSalle została zamordowana ponad rok wcześniej. Teraz panna Lang ma zeznawać jako świadek oskarżenia. A przy okazji wychodzi na jaw, że i na nią dybie niedobry morderca. Rzecz w tym, że kiedy już wiadomo kto naprawdę zabił, można tylko zachodzić w głowę, po jaką cholerę ów morderca motał całą intrygę. Gdyby siedział cicho, nikt by go nie wykrył. A kiedy tylko zaczął pleść swą intrygę, wkopał się na całego. Bez sensu.
Moja ocena: 2


* * *

„Milczący świadek” dla odmiany, nie jest taki zły. Patricia Traymore (Patrycja Starajsiębardziej?) jako dziecko nie tylko była świadkiem tragedii swoich rodziców, ale i sama cudem uniknęła śmierci. Po latach wraca do domu, w którym ojciec najpierw zabił jej matkę, a potem siebie i postanawia przypomnieć sobie wydarzenia feralnego wieczoru. Pretekstem do powrotu jest nowa praca panny Traymore – ma zrealizować film o życiu senator Abigail Jennings. A komuś jest bardzo nie na rękę, aby ten film w ogóle powstał.
Ta opowieść jest… ciekawa i nawet trzyma w napięciu. Bohaterowie nie są nieskazitelnie dobrzy, ani też do gruntu źli. Mamy psychopatę religijnego (ten wątek mógłby być bardziej rozbudowany), medium, senatora po przejściach i jeszcze kilka osób, które są mniej lub bardziej istotne dla fabuły.
Jak zawsze, najgorzej jest u pani Clark z zakończeniem. Jest dużo huku i mało wyjaśnień. W sumie to nigdy jej zakończenia mi się nie podobały…
Moja ocena: 4

Mary Higgins Clark „Krzyk pośród nocy”, „Nie ma jak w domu”, „Z księżycem ci do twarzy”, „Gdy moja śliczna śpi”, „Wygrana na loterii”

Jakoś tak mi… niewesoło. A dołek zauważam u siebie po seryjnym czytaniu książek, nazwijmy to, średnich lotów. Teraz padło na Mary Higgins Clark.

W sumie, w ciągu ostatnich niecałych trzech dni, przeczytałam jej pięć książek. Zaczęło się od odświeżenia znajomości z „Krzykiem pośród nocy” – chyba najlepszym kryminałkiem autorstwa Clark. Fabuła jest prosta: Jenny McPartland - samotna matka dwóch małych dziewczynek pracująca w nowojorskiej galerii poznaje sławnego i bogatego malarza Ericha Kruegera. Miłość od pierwszego wejrzenia, szybki ślub i szybka przeprowadzka do prowincjonalnej Minnesoty. A tam sielanka się kończy, bo młoda pani Krueger coraz dobitniej wyczuwa obecność zmarłej tragicznie matki malarza. Zima, odludzie, garstka osób uczestniczących w dramacie – to wszystko sprawia, że opowieść jest idealna na chłodne, ponure wieczory. Clark insynuuje, podpowiada, zwodzi zarówno czytelników, jak i główną bohaterkę, która już sama nie wie czy jest zdrowa psychicznie, czy może jednak zaczyna jej odbijać.
Tylko koniec jest zbyt filmowy, zbyt dramatyczny, zbyt wydumany, bowiem intryga jako taka – doskonale broni się sama.
Moja ocena: 4.5

* * *

Następnie wzięłam się za „Nie ma jak w domu”. Najpierw poznajemy dziesięcioletnią Lizę Barton, która przypadkowo zabija swoją matkę, a następnie przenosimy się o dwadzieścia cztery lata, kiedy jako Celia Norton Liza wraca do miasteczka, bowiem… jej drugi mąż, nieświadom przeszłości żony, kupuje jej w prezencie dom, w którym doszło do tragedii. Od samego początku sytuacja staje się nieznośna, bowiem do kiedyś jajogłowi psychiatrzy uznali dziewczynkę za socjopatkę i tylko cudem uniknęła więzienia. Teraz musi stawić czoło tajemnicy, ohydnym wybrykom wandali i… kolejnemu morderstwu.
Clark skupiła się na tym, jak bardzo przeszłość może ingerować w teraźniejszość, jak gest czy słowo mogą doprowadzić do niechcianej konfrontacji i nieuniknionego ostracyzmu małej społeczności. Akcja i pomysł ciekawe, ale już od początku można się domyślić dlaczego dzieje się tak, jak się dzieje. Wystarczy chwila zastanowienia i czytelnik zaczyna zadawać sobie pytania, na ile całość wydarzeń została sprowokowana, a na ile jest to dziełem przypadku. Koniec jest równie dramatyczny, co bezsensowny, robienie tragedii i pobudzanie adrenaliny tylko po to, aby epilog był jak przesłodzony lukier. 
Moja ocena: 3.5

* * *

„Z księżycem ci do twarzy” zaczyna się paskudnie: główna bohaterka – Maggy Holloway odzyskuje przytomność w… trumnie. Została zakopana żywcem, bo za bardzo zależało jej na rozwiązaniu tajemnicy morderstwa macochy. Potencjalnym mordercą wydaje się jeden z gości niedoszłej uroczystej kolacji, która miała się odbyć na cześć dawno niewidzianej pasierbicy. Clark udowadnia, że każdy ma coś do ukrycia, każdy ma swojego trupa w szafie i każdy nosi maskę, którą widzą inni. Podobnie jak we wcześniejszej powieści („Nie ma jak w domu”) – akcja i pomysł budzą zaciekawienie, ale całość jest zbyt pogmatwana. Zbyt wiele niepotrzebnych wtrąceń, zbyt wiele przypadków, telefonów pomiędzy podejrzanymi, a tajemniczymi rozmówcami. I wizytówka pani Clark: koniec, który w założeniu ma trzymać w napięciu, w efekcie wydaje się przeładowany, nieprzemyślany do końca i pełen potknięć.
Moja ocena: 3.5

* * *

Z soboty na niedzielę przeczytałam „Gdy moja śliczna śpi”. Najpierw czytamy jak tajemniczy mężczyzna zabija wścibską acz popularną felietonistkę i pisarkę Ethel Lamston, a potem na kartki książki wkracza Neeve Kearny, córka emerytowanego komisarza nowojorskiej policji i właścicielka ekskluzywnego butiku, którego klientką była zamordowana. Panna Kearny chociaż zajmuje się modą, czuje w sobie ducha detektywa i to, co laikowi niezwiązanemu ze światem mody, umyka w nawale szczegółów, Kearny dostrzega od razu i wysnuwa poprawne wnioski. W sumie jest to naciągana, przydługa opowieść o szukaniu mordercy, o paskudnym i pełnym zazdrości światku mody i… o działaniu przypadku.
Na dobrą sprawę wystarczy zastanowić się nad jednym zdaniem w książce, porównać z tytułem i już morderca jawi się jak na dłoni. Panna Kearny jednak, chociaż taka spostrzegawcza jeśli chodzi o modowe wpadki i przeoczenia, jest (dosłownie) ślepa na to, co ma przed oczyma. Inaczej bowiem powieść zakończyłaby się nie po kilkuset stronach, lecz po kilkudziesięciu.
Plusem niewątpliwym jest to, że tym razem nie ma przeładowania dramatyzmem w scenach końcowych, ale sama akcja jest jednak pełna dziur i niekonsekwencji.
Moja ocena: 3.5

* * *
„Wygrana na loterii” to z kolei zbiór opowiadań o małżeństwie, które wygrało na loterii 40 milionów dolarów, co pozwala im na słodką emeryturę. Sęk w tym, że żona – Elwira Meehan ma zacięcie detektywistyczne. Prawdopodobnie miała być amerykańskim odpowiednikiem panny Jane Marple z końca XX wieku, ale Mary Higgins Clark nie do końca się to udało. Elwira jest miła, mądra, życzliwa i bezpretensjonalna, ale jej gadżet (broszka w kształcie słońca służąca do nagrywania rozmów) trąci niepotrzebnym dodatkiem, który ma służyć jako jej znak rozpoznawczy. Opowiadania są… no cóż… kiepskie. Mordercy można się domyślić prawie od początku, działania zaś starszej pani są chwilami aż nieprawdopodobne. Zastanawia mnie też jeden fakt: prawie w każdym z tych opowiadań ktoś próbuje starszą panią zabić. Raz prawie zostaje wypchnięta z trzydziestego czwartego piętra swego mieszkania, kiedy indziej zostaje postrzelona, to znowu prawie umiera od otrucia gazem. Po ilu takich wypadkach osoba z krwi i kości przestałaby mieszać się w sprawy bliźnich? A Elwira jest nie(do)z(a)mordowan(i)a. To wielka różnica w odniesieniu do panny Marple. Bohaterka Agathy Christie nie musiała wchodzić w ręce zbrodniarza, by udowodnić, że jest winien. Nadmierny dramatyzm szkodzi. W przypadku przygód eks sprzątaczki – też.
Moja ocena: 2.5

Zamiast podsumowania: Mary Higgins Clark często opisuje w podziękowaniach jak narodził się ten czy inny pomysł na książkę. Podoba mi się jej sposób myślenia i inspiracje jakie czerpie z pozornie błahych informacji.