poniedziałek, 6 września 2010

Mary Higgins Clark „Moja słodka Sunday”, „Otrzyj łzy, kochana”, „Milczący świadek”

O sile mojej depresji niech świadczy powrót do książek Higgins Clark.
Porcja na teraz: „Moja słodka Sunday”, „Otrzyj łzy, kochana” i „Milczący świadek”.

Mary Higgins Clark sprawdza się w dłuższych formach, ale opowiadania jej nie wychodzą. „Moja słodka Sunday” to opowiadania o byłym prezydencie Stanów Zjednoczonych i jego nowo poślubionej żonie. Duma z bycia Amerykanką przebija z każdego wersu, każdego dialogu. Ale nie zmienia to faktu, że opowieści są marniutkie i wręcz grafomańskie. Clark szerzy mit nieskazitelnego prezydenta, który nawet pierdzi elegancko i bekając myśli z dumą o swoim kraju. W sumie jest to godne podziwu, ten niezachwiany patriotyzm i wiara w Gwieździsty Sztandar. Jednakże postaci Henry’ego Parkera Britlanda IV, jak i jego słodziutkiej żony Sunday są tak płaskie i papierowe, że spokojnie można byłoby je przerobić na wyborczy papier toaletowy.
Opowiadania nadają się w sam raz do poczekalni u dentysty. Po kilku stronach lektury każdy normalny człowiek przedłoży fotel dentystyczny i borowanie bez znieczulenia nad słodycz małżeńską fikcyjnego prezydenta.
Moja ocena: 2.5


* * *

„Otrzyj łzy, kochana” to powieść, w której pojawia się po raz pierwszy postać Elwiry Meehan (sprzątaczki, która wygrała 40 milionów na loterii). Główną bohaterką jest jednak Elizabeth Lang, której siostra Leila LaSalle została zamordowana ponad rok wcześniej. Teraz panna Lang ma zeznawać jako świadek oskarżenia. A przy okazji wychodzi na jaw, że i na nią dybie niedobry morderca. Rzecz w tym, że kiedy już wiadomo kto naprawdę zabił, można tylko zachodzić w głowę, po jaką cholerę ów morderca motał całą intrygę. Gdyby siedział cicho, nikt by go nie wykrył. A kiedy tylko zaczął pleść swą intrygę, wkopał się na całego. Bez sensu.
Moja ocena: 2


* * *

„Milczący świadek” dla odmiany, nie jest taki zły. Patricia Traymore (Patrycja Starajsiębardziej?) jako dziecko nie tylko była świadkiem tragedii swoich rodziców, ale i sama cudem uniknęła śmierci. Po latach wraca do domu, w którym ojciec najpierw zabił jej matkę, a potem siebie i postanawia przypomnieć sobie wydarzenia feralnego wieczoru. Pretekstem do powrotu jest nowa praca panny Traymore – ma zrealizować film o życiu senator Abigail Jennings. A komuś jest bardzo nie na rękę, aby ten film w ogóle powstał.
Ta opowieść jest… ciekawa i nawet trzyma w napięciu. Bohaterowie nie są nieskazitelnie dobrzy, ani też do gruntu źli. Mamy psychopatę religijnego (ten wątek mógłby być bardziej rozbudowany), medium, senatora po przejściach i jeszcze kilka osób, które są mniej lub bardziej istotne dla fabuły.
Jak zawsze, najgorzej jest u pani Clark z zakończeniem. Jest dużo huku i mało wyjaśnień. W sumie to nigdy jej zakończenia mi się nie podobały…
Moja ocena: 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz