W poczekalni do ginekolożki przeczytałam prawie całą „Szafę” Tokarczuk. Szybko poszło, bo i czyta się te opowiadania przyjemnie.
„Szafa” nastraja kafkowsko. Taka ucieczka od świata rzeczywistego w świat wygodnej fikcji realnej. Swoją drogą, sama chciałabym upolować taką szafę, ale najpierw chciałabym upolować jakieś mieszkanie.
„Numery” – czytałam i pękałam z zazdrości, a coś we mnie krzyczało: „To o mnie! O mnie!!!” Bo i mnie zdarzyło się (przez cały tydzień!) sprzątać pokoje hotelowe. Nigdy jednak nie znalazłam w nich nic godnego opisywania, tylko użalałam się nad sobą. Tymczasem bohaterka Tokarczuk bezbłędnie definiuje gości, charakteryzuje ich, ich poczynania i styl życia. Opisuje nawet nie jeden dzień, ale jedną szychtę hotelową i czyni to z takim mistrzostwem, że chapeau bas i nic dodać, nic ująć.
„Deus ex” czyli opowiadanie ostatnie skojarzyło mi się najpierw z grami typu „The Sims”, a potem z pierwszym odcinkiem „Dekalogu” Kieślowskiego. Komputer jako narzędzie człowieka-boga. Można się w to bawić, ale na koniec i tak wszystko się nudzi, albo staje się przewidywalne.
Podsumowanie? Za mało. Chciałabym więcej.
Moja ocena: 5.5
Moja ocena: 5.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz