„Modlitwa o sen” Jeffery’a Deavera powinna nosić tytuł: „Modlitwa o koniec”. Sam pomysł jest ciekawy – akcja książki rozgrywa się w ciągu jednej burzliwej i deszczowej nocy. Ale nagromadzenie bohaterów – wręcz przytłacza. Uciekający schizofrenik (Michael Hrubek), domniemana ofiara, której poszukuje (Lis Atcheson), poszukujący go tropiciel (Trenton Heck), poszukujący go psychiatra (Richard Kohler), poszukujący go mąż domniemanej ofiary (Owen Atcheson) i małostkowy dyrektor szpitala (Ronald Adler), z którego uciekł pacjent to za dużo jak na jedną noc. A do tego Deaver funduje nam retrospekcje chwilami zupełnie niezwiązane z akcją.
Samej akcji w tym nie ma wiele, bo jak długo może trzymać w napięciu wędrówka schizofrenika do odległego o kilkadziesiąt mil miasta? Jak długo można czytać o zmaganiu się z deszczem i wynikłych z tego schematycznych skutkach? Poza tym autor serwuje: długie opisy zasad tropienia zbiegów, równie długie opisy zbiegów okoliczności i tym podobnych dyrdymał. Samo zaś wyjaśnienie zagadki zajmuje – dwie, trzy strony, co już doprawdy jest rozczarowujące. Przebrnąć przez ponad czterysta stron by przeczytać to, co samo się narzuca uważnemu czytelnikowi.
„Modlitwę o sen” można spokojnie skrócić o połowę. Akcja nic by na tym nie straciła. Wolę już książki Deavera z Lincolnem Rhyme’m i Amelią Sachs.
Moja ocena: 3
Moja ocena: 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz