„Osobowość ćmy” skończyłam onegdaj. Był środek nocy, a ja się rozryczałam. Książka mnie denerwowała jak cholera. Jakby nie liczyć, bohaterowie w 2004 mieli około trzydziestki. Ale co ciekawe wyjeżdżali ze szkoły podstawowej na narty na Słowację (chociaż jest to moje pokolenie i jak żyję to pamiętam, że prawie do końca liceum słyszałam tylko o Czechosłowacji) i żałowali, że odebrano im rower górski. A rodowita Angielka chce być HELPFULL (!!!), nie – helpful, ani helpfully, ale właśnie helpfull, o! Co ciekawe, wszyscy przyjaciele zakochują się w sobie i mamy 4 radosne pary, z nutką tragizmu (zabieg taki stosował już Sienkiewicz gdy ze łzami w oczach uśmiercał Longinusa Podbipiętę herbu Zerwikaptur, bo kogoś dla dramatyzmu uśmiercić musiał, a Skrzetuski odpadł boć to bohater główny, Zagłoba – bo dowcipniś, a do Wołodyjowskiego nasz noblista miał wielki sentyment), ale i ćwierćnutą optymizmu, bo a nuż uda się pokonać raka! Kobita mająca ciągoty do alkoholizmu, mająca ewidentny syndrom DDA, w czasie rozprawy rozwodowej naraz umie ukazać swe uczucia, a po jednej rozmowie – odrzuca alkohol! Niepotrafiący kochać – przeżywa traumę gdy nieznajoma, aczkolwiek pierwsza kobieta jaka mu się spodobała, ginie w wypadku, ale i oczyszczenie duchowe gdy dowiaduje się o chorobie drugiej swej ewentualnej ukochanej. Hmm, dalej mamy jeszcze malarza układającego kafelki z wielkim sercem i odwrotnie proporcjonalnym talentem, który także pod wpływem miłości potrafi stworzyć arcydzieło. I dalej według tego samego schematu, kiczu i tendencji.
Moja ocena: 2.5
Moja ocena: 2.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz