Jakaś taka produkcyjna jest powieść Moniki Szwai. Co gorsza, humor i stylistyka pierwszych kilkunastu stron powieści przyprawiają o wrażenie, że czytamy jakieś odrzucone notatki do Fieldingowskiej (Helen) „Bridget Jones”. Bohaterka wydaje się być tak samo narwana, nieposkładana emocjonalnie i głupawa. Dopiero później postać Agaty robi się coraz bardziej dojrzalsza i odchodzi od stereotypu. Nie ma żadnych ckliwych akcji na koniec, nie trzeba głównej bohaterki ratować z idiotycznych opresji, nie ma kłótni, ani dąsów. Wszystko jest zwyczajne (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), takie jakie powinno być. Pewnie, że książka jest przewidywalna, ale ma i ciekawe fragmenty. Dobra na podróż, na świąteczne popołudnie, ale szybko uleci z pamięci… Tak naprawdę wkurzyła mnie jedna rzecz – Agata jest nauczycielką, pierwszy rok uczy; cudownie jednak wystarczy jak trochę przyoszczędzi „na jedzeniu” i może sobie kupić świetną kieckę, niezłe kosmetyki etc., ba! ma własne mieszkanie, a przede wszystkim – sporo czasu. Nie musi pisać konspektów, jej kwalifikacje pedagogiczne nie wymagają weryfikacji… Jednym słowem – Agatka żyje w serialowej rzeczywistości, gdzie bohaterki zawsze mają czyściutko w domu i zawsze mają kasę. Katastrofy Agatki też są raczej pisane po to, aby wstawić dowcipny moment, a nie ukazać okruch życia pani nauczycielki, takiej prawdziwej…
Moja ocena: 1.5
Moja ocena: 1.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz