czwartek, 2 października 2014

Lidia Ostałowska „Farby wodne”

Lidia Ostałowska, Farby wodne, Czarne, Wołowiec 2011, 264 s.

W 1943 roku z getta w Terezinie trafiła do obozu w Auschwitz-Birkenau Dina Gottliebova, Żydówka z Brna, utalentowana studentka akademii sztuk pięknych. Skierowano ją do malowania numerów na blokach. Kiedy ozdobiła barak dziecięcy scenkami z "Królewny Śnieżki", zwrócił na nią uwagę dr Mengele, wówczas naczelny lekarz Zigeunerlager – rodzinnego obozu cygańskiego. Potrzebował kogoś, kto malowałby portrety "mieszańców cygańskich" na potrzeby jego badań nad podrasą.

Czyta się „Farby wodne” niczym obszerny reportaż z „Dużego Formatu”: świetnie napisane, soczyście i z werwą, a jednak brak w tym duszy, nie wiadomo czy pani Ostałowska przeprowadzała jakiekolwiek rozmowy czy też napisała opowieść o Romach i Dinie Babbitt korzystając tylko z książek i wywiadów. Reporter nie powinien wybijać się na pierwszy plan, ale brak zaznaczenia jakiejkolwiek obecności, własnych wrażeń też nie jest dobry.
Acz przyznać trzeba, że podjęła pani Ostałowska temat ważny, omijany przez historyków raz to z powodu braku jakichkolwiek dokumentów, a dwa – milczenia samych Romów, nieufnych i nieskorych do zwierzeń, do przyznawania, że ktoś bliski trafił do Oświęcimia. Romowie nie tylko są grupą etniczną nieskłonną do bratania się z innymi, ale i postrzeganą zdecydowanie negatywnie. Wystarczy zajrzeć do „Nowej księgi przysłów i wyrażeń przysłowiowych”, aby dowiedzieć się, że można „kłamać jak Cygan”, „spieszyć się jak Cygan na wojnę”, „uciekać jak Cygan na kradzionym koniu”, „kręcić jak Cygan słonkiem” i tak dalej i przez blisko osiemdziesiąt przykładów. Romska „inność” widoczna była również w Oświęcimiu, Niemcy nie odziali ich w pasiaki, nie obcięli im włosów. Marne to było wyróżnienie, bowiem wspomnienia osób mających do czynienia z obozem cygańskim koncentrują się przede wszystkim na niewyobrażalnej nędzy tam panującej. „Dwadzieścia trzy tysiące ludzi. Schwytani w Austrii, Belgii, Czechosłowacji, Francji, Hiszpanii, Holan­dii, Jugosławii, w Niemczech, Norwegii, Polsce, na Węgrzech i w ZSRR. Z rozmaitych grup, klanów i rodów. Tacy, którzy mieszkali w eleganckich domach i prowadzili modne variétés. I tacy, dla których domem był tabor. W innych okolicznościach nigdy by się nie spotkali.”
„Farby wodne” to jest również, a może przede wszystkim opowieść o Dinie Gottliebovej-Babbitt i kwestii własności. Dina Babbit o akwarelach będących jej dziełem, przedstawiających twarze obozowych Romów, wykonanych na polecenie-rozkaz doktora Mengele, potem przez tegoż doktora porzuconych, odnalezionych w czasie plądrowania „wyzwolonego” przez Armię Czerwoną obozu i po jakimś czasie sprzedanych do Państwowego Muzeum Auschwitz-Brikenau, mówiła: „One są moje!”. Muzeum i Romowie, których Czeszka portretowała twierdzą: „To dokument. To dziedzictwo Romów!”
Dina Babbitt miała wsparcie amerykańskich rysowników i wszelkich amerykańskich ochotników wierzących w prawo własności i nie mających zbytniego (jeśli w ogóle) pojęcia o tym, co się działo kilka kilometrów od rzeki Soły. Jednym z najgłośniej ujmujących się za prawem Babbit do odzyskania siedmiu akwarel jest Joe Kubert, autor komiksów, między innymi „Yossela” opowiadającego o Żydzie z warszawskiego getta i pełnego błędów merytorycznych (już na okładce widnieje numer obozowy wzięty z kosmosu «0713142», bo Niemcy ani zer na początku numeru nie stawiali, ani tak wysokich numerów nie było). Amerykańscy uczniowie, Amerykańscy Żydzi, ba! Nawet Amerykańscy Romowie udzielają swego poparcia odżegnując dyrekcję muzeum od czci i wiary. Dina Babbit ze swej strony zapewniała, że nie chce akwarel dla siebie, że odda je do Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Lecz czy naprawdę tam jest ich miejsce? Kilka tysięcy od miejsca, gdzie wszystko się działo?
„Farby wodne” to także opowieść o przetrwaniu i rozpaczy, zbrodniczych eksperymentach i umierających ludziach. Wspomniani są Ovitzowie, rodzina karłów z Rumunii. Wspomniany jest tragizm wyboru, jakiego musiały dokonywać matki: „Kobiety miary czasem kilkoro dzieci w różnym wieku. Z tymi iść w życie, czy z tymi na śmierć? Niektóre powariowały.”
Dina Gottliebova ocalała z piekła Holokaustu, udało jej uratować również matkę. Po wojnie nie osiedliła się w Czechosłowacji, wyjechała na Zachód, wyszła za Artura Babbitta i została rysowniczką, między innymi rysowała Ptaszka Tweetiego, Kaczora Daffiego czy Speedy Gonzalesa. Nie odzyskała jednak spokoju wiedząc, że w oświęcimskim muzeum wystawione są jej akwarele.
Wreszcie „Farby wodne” to opowieść o powojennym losie Romów, powstaniu muzeum w Oświęcimiu, aktach rasizmu i antysemityzmu, będących dowodem, że ludzie nadal się niczego nie nauczyli.
Polecam.
Moja ocena: 4.5

1 komentarz:

  1. W 100% zgadzam się z recenzją. Zapraszam również do siebie. http://pozycjeobowiazkowe.blogspot.com/2016/01/krolewna-sniezka-i-adolf-hitler.html

    OdpowiedzUsuń