Scott Bakker, Neuropata, Albatros A. Kuryłowicz, Warszawa
2011, 424 s.
Życie Thomasa Bible’a, wykładowcy psychologii na
Uniwersytecie Columbia, znalazło się na rozdrożu. Małżeństwo z piękną Norą to
już praktycznie przeszłość; z dwójką dzieci ma jedynie sporadyczny kontakt, a
jego obiecująca kariera naukowa po napisaniu książki stanęła w miejscu. Tę mało
ekscytującą codzienność przerywa pojawienie się trójki agentów FBI z żądaniem
pomocy. Chodzi o schwytanie groźnego psychopaty, za którym ciągnie się seria
zagadkowych porwań, okaleczeń i morderstw. Zbrodniarz otwiera swoim ofiarom
czaszki i używając elektrod ingeruje w pracę ich mózgów. Głównym podejrzanym
jest najbliższy przyjaciel Bible’a Neil Cassidy, błyskotliwy neurochirurg
zatrudniony w tajnym ośrodku naukowym Narodowej Agencji Bezpieczeństwa,
specjalista od „łamania” umysłów terrorystów, który niedawno porzucił pracę i
zniknął. Thomas dowiaduje się, że Neil był kiedyś kochankiem Nory. Czy ma
jakieś zamiary wobec Thomasa i jego rodziny? W tej sprawie nic nie jest tym,
czym się wydaje, nie wyłączając prawdziwej roli FBI…
„Neuropata” to wzorcowy przykład zmarnowanego pomysłu.
Grzebanie w ludzkim mózgu i ingerencja w odczucia i emocje może przyprawić o
ciarki niepokoju. Cóż, skoro autor skupił się na wykładaniu czytelnikom
psychologii i filozofii, a akcja ciągnie się niczym guma od majtek.
Czytając „Neuropatę” odnosi się wrażenie, że Bakker tworzył
większość sytuacji tylko po to, by móc popisać się swoją wiedzą na tematy
naukowe. Wątek sensacyjny niknie wśród drobiazgowych opisów upływających
nieznośnie wolno dni i co gorsza, przez większość czasu fabuła jest nieznośnie
przewidywalna. Momenty ciekawe i niepokojące autor dawkuje jak lekarstwo na
bezsenność, bo przez większa część opowieści jest po prostu nudna.
Prawdę mówiąc „Neuropata” kończy się w chwili, kiedy zaczyna
się robić ciekawie i pozostawia po sobie wielki niedosyt i wrażenie, że
czytelnik został nabity w butelkę lub też ktoś majstrował przy mózgu osoby,
która zdecydowała się umieścić na okładce zachętę: „Mroczny thriller
przyrównywany do Milczenia owiec
Harrisa”, bowiem książki te różnią się od siebie niczym dzień i noc.
Wynudziłam się okropnie i nawet błyskotliwe fragmenty nie
ratowały sytuacji, bo było ich stanowczo zbyt mało. Przez dziesiątki stron
główny bohater (i autor – bądź odwrotnie) starają się przekonać czytelnika, że
wszystko jest złudzeniem, wszystko można wmówić człowiekowi odpowiednio
majstrując przy jego mózgu, czynią to jednak w tak nieznośnie belferskim tonie,
że zamiast wzbudzać zainteresowanie, wywołują znudzenie.
Jest to przede wszystkim książka dla wytrwałych. Ja panu
Bakkerowi już podziękuję.
Moja ocena: 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz