poniedziałek, 1 lutego 2016

Katarzyna Bonda „Florystka”

Katarzyna Bonda, Florystka, Videograf, Chorzów 2012, 609 s.

Hubert Meyer popełnił błąd w profilu i porzucił pracę w policji. Stary przyjaciel prosi go o pomoc w przesłuchaniu młodej kobiety, w związku z zaginięciem jej 9-letniej córki. Policjanci próbują łączyć tę sprawę z bestialskim zabójstwem 11-letniego Amadeusza, którego matka jest szanowaną w mieście florystką. Okazuje się, że była ona ostatnią osobą, która widziała Zosię żywą. Florystka początkowo pomaga w poszukiwaniach, ale gdy ciało dziecka odnajduje się na tym samym cmentarzu, gdzie pochowano Amadeusza, staje się główną podejrzaną.

Trzecie podejście do pani Bondy i ostatnie. Więcej nie zamierzam zawracać sobie głowy słowotokiem autorki, która chce tyle czytelnikowi opowiedzieć, tyle spraw przybliżyć, że staje się to męczące, nudne i najczęściej zbędne. Poza tym Bonda pisze w dość kiepskim stylu, często się powtarza, a jej porównania i skojarzenia są do bólu wyświechtane.
Nie wiem dlaczego nazywają tę panią „królową polskiego kryminału”, bo królowa z niej żadna. Swego czasu Camillę Läckberg reklamowano jako „królową skandynawskiego kryminału”, przeczytawszy jej „Zamieć śnieżną i woń migdałów” oraz „Księżniczkę z lodu” poczułam się oszukana i zmanipulowana. Od tamtej pory, wiem, późno bo późno, podchodzę do wszelkiej tytulatury z wielkim sceptycyzmem. Dlatego też może być Katarzyna Bonda królową, cesarzową i boginią, ale bynajmniej nie dla mnie. I chyba dla żadnego czytelnika, który wymaga, aby powieść miała jakiś poziom.
Moje rozczarowanie Bondą było tym dotkliwsze, że wydawało mi się, iż autorka (w „Tylko martwi nie kłamią”) potrafi chociaż opisać rzetelnie miejsca akcji. Podobno na research poświęca ona więcej czasu niż na pisanie książki. Cóż, w przypadku „Florystki” coś się Bondzie research nie bardzo udał. Wyszły spod jej (hipotetycznego) pióra nonsensy, które przeszkadzały w czytaniu i podbijały mój defektyzm. Pisanie, że nurkowie przeszukiwali rzekę Białą to jawne sugerowanie, że jest to rzeka z prawdziwego zdarzenia. Tymczasem Białka (tak ją nazywają w większości białostoczanie, do których i pisząca te słowa się zalicza) ma może ze dwa metry szerokości i z metr głębokości. Jest raczej rzeczką niż rzeką z prawdziwego zdarzenia, nie ustawiają się na jej plażach wędkarze (o czym znowu pisze Bonda), bo plaż w centrum nie ma. Centrum handlowe Alfa zostało natomiast wybudowane na terenie dawnej fabryki Biruna, zajmującej się produkcją tkanin. Żadnej tam Chemii, o które autorka z uporem kilkakrotnie wspomina. Mieszkałam kilka lat przy fabryce, przez okna widziałam, jak fabryka pracowała coraz mniej, potem jak ją zamknięto, zaczęto wyburzać i stawiać ściany centrum. I w końcu: w Białymstoku (niestety) nigdy nie było tramwajów!
Jeśli natomiast chodzi o treść... dałoby się „Florystkę” przeczytać o wiele przyjemniej, gdyby była (co najmniej) o połowę krótsza, bez wnikania w psyche Meyera, jego asystentki, florystki i właściwie każdej opisywanej osoby. Bez opisywania układów i układzików, popisywania się slangowymi wyrażeniami i wszystkich innych pierdół odciągających czytelnika od zagadki, która została w gruncie rzeczy potraktowana po macoszemu. Nikt mnie już nie namówi na „powieści” pani Bondy. Są na szczęście inne pisarki, nie królowe, ale za to dobre w tym, co robią, nie przynudzają i nie starają się pisać na ilość zamiast na jakość.
Moja ocena: 1.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz