czwartek, 25 lutego 2016

Katherine Webb „Echa pamięci”

Katherine Webb, Echa pamięci, Insignis, Kraków 2014, 507 s.

Anglia, rok 1937. Czternastoletnia Mitzy Hatcher wychowuje się samotnie w Blacknowle, wsi na wybrzeżu Dorset. Dla nieokrzesanej, odrzuconej przez lokalną społeczność dziewczyny przyjazd słynnego artysty Charlesa Aubreya, jego egzotycznej kochanki i ich córek na letnie wakacje jest niczym powiew świeżego powietrza. Jako muza Charlesa, Mitzy wchodzi w głęboką, trwałą relację z rodziną Aubreyów na trzy kolejne lata. Mitzy stopniowo zaczyna widzieć przed sobą przyszłość, o jakiej nawet nie marzyła. Rodzi się w niej potężna miłość, która ewoluuje razem z nią – niewinne uczucie przeradza się w obsesję, dziecinne zauroczenie ustępuje znacznie bardziej skomplikowanym emocjom.

Podobają mi się książki Katherine Webb. Niby zwykłe czytadła, ale autorka jest niewolniczo przywiązana do schematów i tym samym wprowadza ożywczy powiew niepewności.
Nie ma u Webb happy endów jako takich. Życie toczy się dalej wraz ze swymi radościami i smutkami. Przez to lektura jest bardziej prawdziwa i prawdopodobna. Istotna jest też plastyczność opisów, klify wokół samotnego domu, wiatr i morze były stale obecne podczas czytania, niemalże można było usłyszeć szum wichru, poczuć morską bryzę... Rzadko mi się zdarza tak bardzo wczuć w atmosferę czytanej książki. Z „Echami pamięci” udało mi się to dzięki talentowi Katherine Webb. Swoje zrobiła też prawdopodobnie pogoda za oknem, bo grudzień 2014 był dżdżysty raczej niż śnieżny, nie było nic przyjemniejszego niż otulić się kocem, obok postawić kubek z kawą i czytać.
Webb łączy wątki teraźniejsze z przeszłymi, głównym bohaterem dnia dzisiejszego był właściciel podupadającej galerii, bohaterką przeszłości – Dimity Hatcher, dwie jakże różne od siebie postaci złączone postacią artysty Charlesa Aubreya. Różnie można odbierać Mitzi – początkowo jawi się przed czytelnikiem niczym jedna z szekspirowskich wiedźm i trudno w tej starej kobiecie rozpoznać osobę ze szkiców Aubreya. Z wolna jednak, kiedy zaczyna opowiadać o artyście i przeszłości, czytelnik przenosi się w późne lata trzydzieste, lata młodości, namiętności i zazdrości.
Wielokrotnie nadmieniałam, że nie przepadam za powieściami z miłością w tle, często jednakowoż tak bywa, że tajemnica skrywa w sobie źle ulokowane, zakazane lub beznadziejne uczucie. Nie inaczej jest i u Webb, gdzie naiwność bohaterów może chwilami irytować, ale któż nie bywa naiwny czy ślepy, kiedy hormony grają w mózgu walca?
Dobre czytadło z atmosferą angielskich wrzosowisk, z panoramą rozległych klifów i wiarą w czary.
Moja ocena: 5.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz