piątek, 26 lutego 2016

Zygmunt Miłoszewski „Gniew”

Zygmunt Miłoszewski, Gniew, W.A.B., Warszawa 2014, 407 s.

25 listopada 2013 prokurator Teodor Szacki zostaje wezwany do zrujnowanego bunkra koło poniemieckiego szpitala miejskiego. W czasie robót drogowych odnaleziono tam stary szkielet. Szacki bezrefleksyjnie „odfajkowuje Niemca”, jak się tutaj nazywa wojenne szczątki, i każe przekazać je uczelni medycznej, gdzie wiecznie brakuje eksponatów do celów dydaktycznych. Nie przypuszcza, że to, co wydawało się końcem rutynowej procedury, jest początkiem najtrudniejszej sprawy w jego prokuratorskiej karierze. Sprawy, która pozbawi go prawniczego dystansu, zmusi do wyborów ostatecznych i okaże się ostatnim dochodzeniem prokuratora Teodora Szackiego.

Gniew – chyba każdy zna to uczucie. Ja też poczułam gniew, kończąc powieść Miłoszewskiego. Fala zachwytów i krytyki przetoczyła się nad ostatnią częścią trylogii o Teodorze Szackim już jakiś czas temu, niniejszych kilka zdań będzie zatem raczej moją subiektywną opinią niż recenzją jako taką.
„Gniew” zaczyna się z przytupem. Akcja rozwija się dobrze, choć odniesienia do życia prywatnego Szackiego nużą po prostu. Miłoszewski zarysowuje intrygę, zaciekawia i nagle... wykonuje woltę i wszystko zmierza do wydumanego finału. Samo zaś zakończenie jest zwykłą kpiną z czytelnika i jego oczekiwań. Co to miało niby być?! Ukazanie, że autorowi wszystko wolno, łącznie z przyprawieniem gęby czytelnikowi? Miłoszewski pomylił gatunki. I wkurzył mnie. Zresztą wkurzył mnie już wcześniej, od chwili porwania można było przeczuć, że autor nie ma pomysłu na opowieść i zaczyna udziwniać na siłę, bronić się przeciwko schematom rządzącym kryminałami czy thrillerami, jak zwał tak zwał. Dreszcze mnie przechodziły, owszem, ale ze zdumienia, że można tak skopać niezły w sumie pomysł.
Po „Uwikłaniu”, które mnie urzekło i po „Ziarnie prawdy” stanowiącym thriller niemalże idealny, „Gniew” okazał się wielkim rozczarowaniem. I tyle.
Moja ocena: 2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz